Learchos poczuł ukłucie w sercu. Czarodziejka mówiła pośpiesznie, a księciu trudno było za nią nadążyć.
— Wiem, że istnieje magiczna włócznia zdolna przełamywać pieczęcie. Jest gdzieś tutaj, w Domu, prawdopodobnie blisko miejsca, w którym zamknięta jest dusza Astera. Sądzę, że użyli jej, aby go przywołać. To jedyna rzecz, jaka może ocalić Dubhe.
— Powiedz mi, gdzie jest, pójdę jej poszukać, a wy zostaniecie tutaj, bezpieczni.
Theana potrząsnęła głową.
— Nie wiem dokładnie, gdzie jest, ale tak czy inaczej ty nie możesz jej aktywować.
— Potrzebny jest czarodziej?
Oczy dziewczyny błąkały się dookoła, zawstydzone.
— Potrzebny jest Poświęcony Thenaarowi — powiedziała wreszcie.
Młodzieniec popatrzył na nią.
— Ale ty nie jesteś Poświęcona, nigdy ci się nie uda!
— Tobie też nie, zresztą nie jesteś nawet czarodziejem. Z nas dwojga tylko ja mam jakieś szanse, żeby sprawić, by zadziałała.
Learchos nie wiedział, jaką decyzję podjąć.
— Przynajmniej San musi tu zostać — powiedział wreszcie, odwracając się do chłopca.
On natychmiast potrząsnął głową i uczepił się szat czarodziejki.
— Nie możecie mnie zmusić, żebym tu stał i patrzył, ani żebym został sam — powiedział tonem wypełnionym mieszaniną strachu i dumy. — Złożyliście obietnicę i ja mam prawo pójść z wami. W końcu to ja byłem przyczyną tego wszystkiego.
Learchos wahał się jeszcze przez chwilę, po czym znowu otworzył drzwi i wyszedł na pusty korytarz.
— No to chodźmy.
Biegli do utraty tchu. Nie było już nikogo. Learchos czuł, jak pęka mu głowa. Każda minuta, jaką spędzali tam na dole, oznaczała życie wypływające z ciała Dubhe. Wyobrażał sobie, jak jej umysł kruszy się po kawałku, ześlizgując w szaleństwo, i zdał sobie sprawę, że to zbyt wiele, aby mógł to znieść. On też wariował, czuł jej ból we własnym ciele i nie chciał wolności opłaconej tak wysoką ceną. Królestwo, którego miał być władcą, musiało opierać się na innych założeniach, odmiennych od tej bezsensownej rzezi, jaka się tam odbywała.
Rozdzieliwszy się, przeszukali wszystkie otwarte pokoje, ale niczego nie znaleźli. Kiedy spotkali się ponownie w korytarzu, popatrzyli po sobie, nie wiedząc już, co robić. Learchos miał ochotę krzyczeć. Świadomość, że nie jest w stanie znaleźć rozwiązania, przyprawiała go o szaleństwo.
— Jest pewien sposób — powiedziała nagle Theana. Zamknęła oczy i rozłożyła dłoń. — Zazwyczaj stosuje się kamienie; to pewnie nie zadziała równie dobrze, ale miejmy nadzieję, że wystarczy mi mocy.
Jej czoło pokryło się kropelkami potu. Powieki drżały jak podczas snu. Po pewnym czasie, który wydawał się wiecznością, i przy straszliwym wysiłku koncentracji, w końcu wróciła do teraźniejszości.
— Tędy — powiedziała.
Rzucili się biegiem.
— Co zrobiłaś? — spytał Learchos.
— Odnajdowanie aury magicznej — odpowiedziała, posuwając się naprzód z trudem. — Gdybym była w lepszej formie, zajęłoby mi to o wiele mniej czasu.
Przebiegli przez korytarze, w których już byli, kręcili się po opustoszałych kwaterach, po czym weszli do jakiegoś gabinetu.
— To tutaj — powiedziała Theana, zatrzymując się. Była zgięta w pół z wysiłku.
Małe pomieszczenie rozjaśniało światło padające z dwóch trójnogów z brązu. Na zabałaganionym biurku — stos poplamionych krwią książek. Obok niego — leżący bezwładnie trup jakiejś Zwycięskiej.
Nagle w jednym ze skrzydeł Domu rozbrzmiał krzyk Bestii. Zrozpaczony Learchos zakrył sobie uszy dłońmi, ale Theana nie zatrzymała się. Zaczęła szperać gorączkowo po całej salce.
— No już, pomóżcie mi — wrzasnęła do Learchosa i Sana.
Chłopiec pozostał nieruchomy w kącie, jakby zahipnotyzowany krzykiem Bestii, ale Learchos się ocknął. Musiał działać, zachowywać się jak mężczyzna. Palcami przebiegł po profilu posągu przedstawiającego dziecko, szukając ewentualnej dźwigni, która mogłaby otwierać jakiś ukryty schowek lub tajemne przejście. Zgodnie z wszelką logiką taki ważny przedmiot nie mógł być tak po prostu na widoku. Kiedy tylko napotkał na nierówność, wcisnął ją i jeden z regałów na ścianie wyskoczył do przodu. Theana od razu wsunęła się do środka, a on za nią. W wykutej w skale niszy, oparta o dwa miękkie zwoje materiału, znajdowała się włócznia.
Była cudowna. Ostry, śnieżnobiały szpic i dekorowane motywem liści i pnączy drzewce iskrzyły własnym światłem. W miejscu, gdzie dotykała podłogi, powyrastały pędy miecznicy, które z czasem całkiem ją oplotły. Aura, jaka otaczała ten przedmiot, miała niebywałą potęgę. Nawet Learchos poczuł się nią przesiąknięty i nie miał już wątpliwości, że to tej magicznej włóczni szukali.
Theana patrzyła na nią oczami przepełnionymi zachwytem, a jej wysunięte naprzód dłonie drżały. Potem straszliwy wstrząs przetoczył się grzmotem po ścianach. Dziewczyna wzdrygnęła się, wzięła włócznię i pociągnęła ku sobie. Rośliny stawiły opór, a Learchos zobaczył wyraźnie, jak wdrapują się po drzewcach, aby przykuć je do niszy. Nie zastanawiał się nawet przez moment i on też położył dłonie na włóczni, by ciągnąć, ile sił.
Jak gdyby dotknął żywego ognia. Poczuł się wessany przez jej potęgę, a dłonie paliło mu nieznośne gorąco. Zacisnął zęby z bólu, ale nie ustąpił i wyrwał ją z jej gniazda. Theana upadła z rozmachem na ziemię i nagle okazało się, że Learchos trzyma ją sam. Śmiertelne zmęczenie zaatakowało jego ciało, wzrok mu się zamglił.
Do diabła — pomyślał, chwiejąc się. Następnie Theana wyjęła mu włócznię z dłoni i natychmiast wróciły mu siły, a wzrok się rozjaśnił. Zajrzał do niszy i zauważył, że rośliny umarły, przekształcając się w pokurczone bulwy.
Czarodziejka siedziała na ziemi zadyszana, a on ukląkł przed nią.
— Dasz radę? — spytał zatroskany. Zobaczył jej dłonie zaciśnięte kurczowo na drzewcu włóczni, a wokół nich pulsującą życiem miecznicę.
Dziewczyna przytaknęła z przekonaniem, ale była śmiertelnie blada. Chwyciła jego dłoń, aby się podnieść, a potem starała się utrzymać chwiejną równowagę.
— Może ja ją poniosę, przynajmniej do momentu, kiedy znajdziemy Dubhe.
Theana patrzyła na niego niezdecydowana.
— W ten sposób oszczędzisz siły — dodał Learchos, a ona dała się przekonać.
Energicznie schwycił włócznię i znowu poczuł, jak nogi robią się miękkie, a wzrok się pogarsza. Nie dał się pokonać, wysłał pozostałych przodem i szedł za nimi, zaciskając zęby. Straszliwie kręciło mu się w głowie, ale nie chciał się poddać. Do jego uszu wciąż docierały rozpaczliwe krzyki Dubhe.
Szli przez korytarze, kierując się do pulsującego serca tego piekła, tam, gdzie dokonywała się ostatnia rozgrywka Zabójców. Ogarnął ich przemożny odór śmierci. W głębi dostrzegli czerwone światło i olbrzymią, niewyraźną figurę.
Kiedy dotarli na miejsce, znaleźli się w nadzwyczajnie wysokiej, olbrzymiej sali. Przy jednej ze ścian posąg przedstawiający mężczyznę o okrutnym uśmiechu trzymał w jednej dłoni błyskawicę, a w drugiej miecz. Jego stopy zanurzały się w dwóch basenach przepełnionych po wręby krwią, która do tego czasu zdążyła się wszędzie porozlewać. Na ziemi — dywan trupów. Całkiem zakrywał posadzkę, a nad nim wznosiła się Bestia, triumfująca i straszliwa.
Nieproporcjonalnie wielkie i ostre kły, ręce i stopy wyposażone w pazury, potężne mięśnie drgające jak szalone pod pokryciem skóry.