San rzucił się w dół ze smoka z takim zapałem, że Ido złapał go za kołnierz.
— Spokojnie, spokojnie! — Uśmiechnął się, widząc jego niecierpliwą twarz. Wskazał mu znajdujące się niedaleko urwisko. — Wiesz, jak wysokie są te skały?
San spojrzał tam, gdzie ściana kończyła się nagle, i potrząsnął głową.
— Prawie tysiąc łokci — powiedział Ido. Chłopiec poczuł, jak zasycha mu w gardle. — Dlatego też, jeżeli chcesz się rozejrzeć, to proszę, ale musisz bardzo uważać — szepnął mu gnom, zanim go puścił.
Chłopak ostrożnie zbliżył się do krawędzi. Dochodzący z dołu huk był ogłuszający, pełniejszy i głośniejszy nawet niż odgłos wodospadu w Laodamei, nad którym wybudowano pałac królewski, a który w swoim czasie już wywarł na nim wielkie wrażenie.
Kiedy dotarł do brzegu, zaledwie rzucił okiem na niebo i na morze, a już poczuł bolesne ukłucie. Zaczął się zastanawiać, czy tam, za tym wszystkim, coś jeszcze jest i czy ktoś kiedykolwiek przebył ten bezmiar. A może błękitowi nie było końca, może niebo i morze dalej przeglądały się jedno w drugim na wieki, nigdy się nie łącząc. Było to coś zbyt wielkiego, aby można było nawet o tym pomyśleć, to była nieskończoność. Czuł, jak go przygniata.
Potem nabrał odwagi, aby spojrzeć w dół, mniej niż szerokość dłoni od jego stóp. Pod nim, w odległości, która wydawała mu się niemożliwa do wypełnienia, rozbijały się fale, rozpryskując wysoko. Morze z błękitu najpierw stawało się prawie czarne, a potem przekształcało się w białą pianę. Woda wdrapywała się po skale ku górze, zupełnie jak gdyby była zwierzęciem, które stara się wydostać z otchłani i nią zawładnąć.
— Robi wrażenie, co?
To Ido, patrzył w dół tak samo jak on.
San wbił w niego wzrok, przekonany, że myśli o tym samym. Był pewien, że ta pustka ma znaczenie również dla gnoma.
Ja i on jesteśmy tacy sami, bo obaj jesteśmy samotni.
San spędził bezsenną noc. On i Ido znaleźli gościnę u pewnego rybaka, żyjącego w domu na krawędzi skał. Był to milczący mężczyzna o ciemnej i suchej, jakby wyprawionej skórze i pełnych odcisków dłoniach osoby, która każdego dnia wyciąga sieci.
San często słyszał opowieści o gościnności mieszkańców Krainy Morza i zawsze wyobrażał ich sobie jako rudych i dobrodusznych. A jednak Sennar takim się nie okazał i również ten rybak miał wszystkie cechy, z wyjątkiem gościnności.
Poczęstował ich ciepłą zupą, po czym pożegnał się z nimi i ukrył w swoich pokojach.
San spał w łóżku, a Ido na ziemi, na słomianym sienniku. Chłopiec słyszał, jak gnom lekko pochrapuje. Ale to coś innego przykuwało jego uwagę — huk fal, niepowstrzymany. Był to hałas, który w absolutnej ciszy domu stawał się niemal ogłuszający. Pomyślał, że gdyby uczucia miały dźwięki, to jego cierpienie byłoby takie jak ten grzmot, i równie ogłuszające.
Niebieski smok oddalił się w przejrzystym porannym powietrzu razem z jeźdźcem, który im do tej chwili towarzyszył.
— I co teraz? — spytał San, owijając się płaszczem. Było zimno, a przede wszystkim wiał silny wiatr.
— A teraz będzie najlepsze — odpowiedział Ido enigmatycznie i popatrzył na morze. — Przypłyną po nas. A my wyjdziemy im naprzeciw.
Zaczęli schodzić w dół skalnej ściany, po tak wąskiej i stromej dróżce, że z wysoka była całkowicie niewidoczna. Były to jakby schodki, kręta ścieżka wykuta w skale, schodząca zboczem aż do najniżej położonych skałek. W końcu wbijała się klinem w coś w rodzaju niewielkiej redy, o rozmiarach wystarczających, aby mogła tam wpłynąć średnich rozmiarów łódź.
Po przybyciu na otwarty placyk musieli jeszcze długo czekać. Wiatr smagał ich płaszcze, a słońce opisywało swój zwykły krąg nad wodami. Potem wreszcie zobaczyli, jak nadpływają.
Sam czytał o nich co nieco w Kronikach Świata Wynurzonego: biali ludzie żyjący pod morzem, wybrańcy, którzy zmęczeni wojną porzucili Świat Wynurzony i pod morską powierzchnią stworzyli swoją utopię.
Widzieć ich na żywo było równie emocjonujące, co dziwne. W większości byli szczupli, o śnieżnobiałej cerze i jasnych oczach, unieruchomionych w lodowatym spojrzeniu. Wszyscy mieli długie, lśniące białe włosy i wydawali się duchami o tak powolnych i eleganckich ruchach, jak gdyby wciąż znajdowali się pod wodą.
Statek, z którego właśnie wysiadali, sprawiał to samo wrażenie: zwinny, o obszernych niebieskawych żaglach i zaostrzonym dziobie; zupełnie jak gdyby mógł latać nad morzem.
Kiedy do nich dotarli, uklęknęli przed Idem, zaś do Sana skierowali pełen szacunku znak powitania.
— Król Tiro pozdrawia was; przysłała nas tu hrabina — powiedział ten, który wyglądał na przywódcę.
Ido ograniczył się do przywitania ich krótkim skinieniem głowy.
— Ile czasu zajmie nam podróż? — zapytał, wchodząc na pokład.
— Dwa tygodnie rejsu, a potem kolejne trzy, aby dotrzeć do hrabstwa.
Przez pierwsze dni San czuł podniecenie na myśl o przepłynięciu morza. Wiele czasu spędzał na mostku, wpatrując się w zmiany światła. Każda godzina miała swój kolor i w zależności od wysokości słońca nad horyzontem wydawało się, że i woda zmienia swój wygląd. Nocą obserwował gwiazdy. W takich chwilach jego nastrój stawał się kontemplacyjny, a rana spowodowana śmiercią rodziców znowu się odzywała. Wówczas odrywał się od nadburcia i schodził do kabiny.
— Opowiedz mi coś o mojej babci — powtarzał gnomowi, a on prawie zawsze spełniał jego prośby, przytaczając mu rozmaite anegdoty i legendy. Chociaż chłopiec znał je na pamięć, słuchanie tych historii z ust osoby, która je przeżyła, dawało zupełnie inny efekt. Ból stopniowo znikał i wszystko zdawało się odsuwać gdzieś indziej. Dlatego dobrze było przebywać z gnomem. On rozumiał.
W połowie podróży jednak twarz Sana spochmurniała. Denerwowało go przymusowe przebywanie w tej ciasnej i ograniczonej przestrzeni. Nie mógł tam, na górze, uciec przed samym sobą; zawsze pojawiała się nuda, ciągnąc za sobą swój orszak duchów.
To wtedy zaczął bawić się magią. Było to głównie przywoływanie świetlnych błyskawic i małych ogni. Coś, na co — gdyby jego ojciec jeszcze żył — nigdy by sobie nie pozwolił. Teraz natomiast dobro i zło, rzeczy słuszne i te niewłaściwe, wydawały się przemieszane. Przecież aż dwa razy, podczas poprzedniej podróży z Idem, dzięki swoim zdolnościom uratował obydwóm życie. Dlaczego zatem nie poćwiczyć? Dla takiego chłopca jak on dysponowanie podobnymi mocami było niesamowitą zabawą. Ostatecznie udało mu się nawet powalić smoka. Ale by pokazywać swoje moce publicznie, o tym nie było mowy. Wstydził się, a chociaż wiedział, że Ido doskonale orientuje się w kwestii jego rozrywek, wolał czekać, aż on pójdzie gdzie indziej albo będzie odpoczywał.
— W Świecie Zanurzonym istnieje magia, wiesz? Dokładnie tak, jak u nas — powiedział mu pewnego dnia gnom, paląc fajkę i spokojnie rozkoszując się każdym pociągnięciem.
San okazał obojętność.
— Mógłbyś trenować na poważnie, kiedy tam będziemy.
Jedyną odpowiedzią było długie milczenie.
— Czy zastanawiałeś się nad moją propozycją, aby zostać czarodziejem?
— Trochę — odpowiedział chłopiec, wzruszając ramionami.
— Nie chcę cię ponaglać, ale jestem pewien, że bawiłbyś się lepiej niż przy tych zwykłych sztuczkach dla początkujących, jakim oddajesz się przed zaśnięciem — dorzucił gnom, mrugając porozumiewawczo.