— Ty pewnie widzisz w nim Nihal — powiedziała w pewnym momencie Ondine.
Ido przytaknął, wyciągając fajkę z ust.
— Przypomina ją nawet charakterem. Dla mnie to tak, jak gdybym znowu ją widział. Mają te same oczy.
Ondine westchnęła. Jej spojrzenie było nieskończenie smutne.
— Każdy szuka w nim tego, co stracił, prawda? To cena, jakiej wymagają wspomnienia i żal.
Ido mocno się zaciągnął. Ondine była od niego o wiele młodsza i nie miała możliwości widzieć, jak własny świat rozpada się człowiekowi przed oczami. A jednak dzielili ze sobą tę samą rozdzierającą tęsknotę za tym, co było, a co nigdy nie wróci. To właśnie ich połączyło, tam, na owej ławeczce, na której właśnie siedzieli.
— Powiedziałeś mu, że się tu wybierasz?
Ido kiwnął głową.
— A on? — wyszeptała Ondine.
Gnom zamknął na moment oczy. Rozmawiali o tym z Sennarem, kiedy żegnali się przed odjazdem. Z jakiegoś dziwnego powodu przy tej okazji pomyślał, że już się nie zobaczą.
„Powiedz jej, że nigdy jej nie zapomniałem. A przede wszystkim powiedz, że nie było dnia, w którym nie odczuwałbym silnych wyrzutów sumienia z powodu tego, co jej zrobiłem. Powiedz jej, że dla mnie zawsze pozostała dziewczyną stojącą na brzegu drogi, tej drogi, której podjęcia odmówiłem wiele lat temu. W mojej pamięci jest piękna jak wówczas, w moich wspomnieniach wciąż na mnie czeka. Może ja też nigdy jej nie porzuciłem, nie wiem. Ale powiedz jej, że bez niej nigdy nie dotarłbym do końca tamtej podróży, że zawdzięczam jej życie i o wiele więcej. Powiedz jej wreszcie, że starałem się dochować obietnicy, ale życie okazało się silniejsze i nie dałem rady”. To powiedział mu Sennar.
Ido zaciągnął się, zatrzymał w ustach dym i delektował się nim przez chwilę. Potem wydmuchał szybko znikający obłok.
— Pamięta o obietnicy, jaką ci złożył, że będzie szczęśliwy z Nihal. Starał się, ale życie okazało się silniejsze. — Oczy Ondine wypełniły się łzami. — Wcale o tobie nie zapomniał. Nawet teraz wraca myślą do tego, co się tamtego dnia wydarzyło.
Łzy zaczęły spływać jej po policzkach, ale bez szlochu. Oddychała ze spokojem, nieporuszona, z oczami utkwionymi w Sanie. Kobieta silna, zahartowana przez wiele lat milczącego bólu. Ido pomyślał o wielu podobnych do niej kobietach, które poznał: o Sulanie w dniu jej ślubu i o jej ciele w trumnie, w dniu pogrzebu. Pomyślał o dostojnym spokoju Soany, o jej powściągliwości i sile. I coś zabolało go w głębi duszy.
Ileż samotności musiało być w dniach tej kobiety! Jak trudne miała życie!
— Nie udało mi się — odezwała się, przerywając ciszę jego myśli. — Próbowałam, naprawdę próbowałam, ale istnieją spotkania, które zmieniają twoje życie, a poznanie go było jednym z nich. Starałam się o nim zapomnieć, kiedy podjęłam służbę w pałacu u hrabiego, w pracy, a potem w objęciach innych. Jednak zawsze czegoś brakowało. Może to ja niczego nie zrozumiałam, jak głupia nigdy nie chciałam zrezygnować i zapomnieć.
Palcem osuszyła łzę w kąciku oka.
— A potem była adopcja i zostałam córką Varena. Polityka wciągnęła mnie bez reszty: sprawy państwowe, walka, aby zmienić stan rzeczy, aby również Nowi, tacy jak ja, byli akceptowani i aby nie traktowano ich już jak sług, jak ludzi z marginesu. Może to też był tylko sposób, żeby zapomnieć, żeby gdzie indziej przelać niepokój, który spalał mnie od środka i nie dawał mi wytchnienia.
Ido popatrzył w ziemię. Ileż razy po śmierci Soany starał się zagłuszyć swój ból w walce. On też próbował uciekać przed nieuniknionym, szukając jakiegoś ujścia dla bólu, który nie znajdował innej drogi.
— A teraz nagle jestem hrabiną i sama nie wiem, jak to się stało. Jestem pierwszą Nową, która to osiągnęła: to nadzwyczajne zwycięstwo i wiele osób mi zazdrości. Powinnam czuć się dumna za każdym razem, kiedy widzę jakiegoś Nowego, który zajmuje jakieś stanowisko, pełni gdzieś władzę, czy też normalnie żyje własnym życiem. A jednak to wszystko, czego przez te lata dokonałam, wydaje się nie mieć żadnego znaczenia.
Jaki sens ma ta moja walka? Jaki sens ma jeszcze to, co robię? Upór, żeby walczyć, mimo iż moje ramię jest coraz słabsze, a oko coraz bardziej zamglone? — Ida gnębiły kiedyś takie same myśli i mógł teraz wyobrazić sobie jej wewnętrzne wrzenie.
Ondine uśmiechnęła się.
— Wybacz mi, zanudzam cię zbędnymi przemowami. Nawet nie wiem, dlaczego moje losy miałyby cię interesować. — Miała czerwone oczy i patrzyła na niego przez łzy.
Ido znów pociągnął z fajki. Odwieczny smak tytoniu uspokajał go.
— Ja natomiast rozumiem cię aż nazbyt dobrze. Kiedy osoby takie jak ja i ty, które już przeszły daleką drogę, podejmują się zejścia prowadzącego do końca, to oczywiste, że myślą o takich rzeczach. Jednak ja uważam, że nic z tego, co robimy, nie jest nadaremne, nawet jeśli kosztowało wiele bólu. Choćbyśmy nie wiem jak się miotali, nikt nie może uniknąć żalu, ale należy też obiektywnie patrzeć na osiągnięte sukcesy, nie sądzisz?
Ondine znów się uśmiechnęła, przesuwając po policzkach grzbietem dłoni. Wydawała się w jakiś sposób podniesiona na duchu. Ido pomyślał, że mimo młodości strawionej w samotności jest piękna. Ze swojej słabości uczyniła siłę.
— Mój ordynans wskaże wam później pokoje, które kazałam dla was przygotować.
— Och, dziękuję — rzekł Ido.
Wstała.
— Chłopiec wydaje się bardzo uzdolniony magicznie — dorzucił gnom, chwytając ją za nadgarstek, zanim zdążyła odejść.
— W końcu to wnuk Sennara...
— Sądzisz, że jest tu w pałacu ktoś, kto mógłby go uczyć? Wiesz, zorientowałem się, że jest dość niespokojny i wciąż jeszcze bardzo wstrząśnięty śmiercią swoich rodziców. Przydałoby się czymś go zająć.
— W moim hrabstwie mieszka wielu dobrych czarodziejów. Jestem pewna, że znajdę kogoś odpowiedniego — odpowiedziała hrabina, uśmiechając się oczami.
Ido odwzajemnił uśmiech.
— Jesteś naprawdę wyjątkową gospodynią.
Ondine lekko się zarumieniła.
— A ty pochlebcą — rzuciła, oddalając się lekkim krokiem.
Ido patrzył na jej zdecydowany chód. Prawdopodobnie do tej pory nigdy nie pozwoliła sobie na taką chwilę szczerości jak ta, którą podarowała jemu. I rozumiał, jaka była ona cenna. Czuł w głębi serca porywające współczucie dla tej samotnej kobiety, która tyle w swoim życiu zrobiła, a jej obraz nałożył się na postać Soany. Zrozumiał, że jest już stary i zmęczony.
Już chyba pora odejść. Jednak ciężar tej myśli natychmiast go przytłoczył.
Popatrzył w kierunku Sana. Jego protegowany zasnął pod drzewem.
Tego dnia zapach krwi był bardzo intensywny. Złożono wielką ofiarę i w Domu unosił się duch euforii. Najwyższy Strażnik, Yeshol, dobrze go znał. Była to radość z zabójstwa. Coś, co Zabójcy odczuwali przede wszystkim w młodości, kiedy zabijanie przepełniało ich jeszcze szalonym poczuciem wszechmocy. Potem lata mijały, aż w końcu takich zapaleńców pozostawało niewielu. Rekla jednak była jedną z nich. Ona znajdowała przyjemność we krwi, a sens swojego życia tylko w Thenaarze.