Выбрать главу

Yeshol nigdy nie przestanie jej opłakiwać. Nigdy nie czuł się przywiązany do żadnego z Zabójców: byli dla niego tylko narzędziami, których bóg używał wedle własnej woli. Tylko Thenaar był ważny. A jednak kochał Reklę tak, jak brat może kochać siostrę. Widział, jak przybyła do Domu jako chuda i przestraszona dziewczynka, widział, jak staje się kobietą pewną siebie i własnych umiejętności, widział, jak wzrasta w wierze. Była kimś więcej, niż tylko podwładną. Była tu, w środku, jedyną osobą, z którą łączyła go jakaś więź.

Yeshol wiedział, że nie żyje. Rekla nie przysłała więcej żadnego raportu ze swojej misji, nawet za pośrednictwem magii. Minęły już tygodnie od czasu ostatniej wiadomości, a nigdy wcześniej się to nie zdarzyło. On zawsze rozumiał, kiedy ktoś z jego ludzi schodził do królestwa Thenaara. Bestia musiała ją zabić.

To dla uczczenia jej śmierci zarządził tę hekatombę. U stóp posągu Thenaara zmasakrowali olbrzymią większość Postulantów przebywających w Domu. Była to krwawa jatka, straszliwa orgia. Jednego po drugim wleczono ich pomiędzy nogi Thenaara, tam, gdzie wybrani Zabójcy zagłębiali ostrza w ich sercach. Zgaszone oczy ofiar tworzyły wspaniały kontrast z rozpalonym wzrokiem ich oprawców. Okrzyki radości, wykrzykiwane modlitwy, śmiechy i śpiewy.

I Yeshol, stojący wyprostowany z boku posągu boga, niewzruszony, lecz zadowolony. Wszyscy stracili głowę, wszyscy z wyjątkiem niego. Wśród ogólnej euforii on jeden pozostał przytomny. Nawet przez chwilę nie zapomniał o misji i o trudnych czasach, jakie nadeszły.

Jego ludzie donieśli mu, że chłopiec, w którym miał zagościć duch Astera, przybył do Laodamei, a potem zniknął i nie wiedziano, dokąd się udał.

Wtedy Sherva przeprowadził dla niego śledztwo, Sherva, który odniósł porażkę i pozwolił temu smarkaczowi uciec sobie sprzed nosa. Jednak nawet i upadli mogli jeszcze wyśpiewywać chwałę Thenaara. Zatem Sherva wszystko odkrył. Wiedział, gdzie Ido prowadzi chłopczyka. Ale czasu było niewiele, a kroki do podjęcia ryzykowne.

Kiedy rzeź się skończyła, Yeshol wezwał czwórkę swoich ludzi, którzy weszli i uklękli przed jego biurkiem. Ich skóra wydzielała cierpką woń, którą przesiąknięta była sala.

— Mam dla was misję najwyższej wagi. Nie bierzemy pod uwagę niepowodzenia.

Cala czwórka podniosła na chwilę wzrok.

— Pójdziecie do Świata Zanurzonego i przyprowadzicie mi stamtąd Sana.

— To tam się znajduje, w Zalenii? — spytał jeden z nich.

Yeshol przytaknął sucho.

— Jest razem z Idem. Zróbcie z nim, co chcecie, jest wasz. Ale chłopca macie przyprowadzić tu za wszelką cenę.

Zabójcy opuścili głowy. Ślepe i absolutne posłuszeństwo. Dokładnie to, czego oczekiwał od nich Yeshol.

— Idźcie — powiedział wreszcie i odwrócił się do posągu Thenaara. Cała czwórka podniosła się i bezszelestnie przeszła przez drzwi. Yeshol zamknął oczy. Po raz pierwszy od wielu lat liczył się z porażką. I bał się. Bestia zaczynała wymykać się im spod kontroli, do tego stopnia, że zabiła Reklę, a i Sana trudniej było złapać niż sądzili. A jeżeli im się nie uda? Trzeba było przygotować plan awaryjny i nawet już się do tego zabrał. Kilka nocy wcześniej spotkał się z Dohorem, aby o tym porozmawiać.

— Potrzebuję więcej książek.

— A ja więcej zabójstw — odpowiedział król z uśmieszkiem.

— To się nazywa zbieżność interesów — skwitował Yeshol, pochylając głowę.

— Powiedz mi, co ci jest potrzebne.

Holograficzne teksty Astera, pradawne elfickie tomy utracone podczas zniszczenia Enawaru, prastarego miasta położonego w Wielkiej Krainie, które Aster, Tyran, kazał zniszczyć w pierwszym akcie swojego krwawego panowania. Tylko Dohor mógł mieć dostęp do tych relikwii: do niego bowiem należała Twierdza, którą wznosił nad dawnymi fundamentami miasta. W zamian za tę usługę Yeshol rozpuścił swoich Zabójców, a wręcz pozwolił Dohorowi uczestniczyć w niektórych rytach, jakie odbywały się w świątyni. Obserwując go przy tych okazjach, powiedział sobie nawet, że gdyby ten człowiek był mniej pragmatyczny i ambitny, byłby wspaniałym wiernym. Szkoda, że był całkowicie poświęcony własnej osobie i pragnieniu władzy.

4. Handlarz ludzkim towarem

Dubhe obudziła się, kiedy słońce stało już wysoko. Wiosna była coraz bliższa, czuła to w powietrzu, które pachniało trawą i kwiatami. Karawana podróżowała od dwóch dni i Selva musiała już być tuż-tuż.

Długi łańcuch przykuwał ją do krat celi, w której były zamknięte, ale i tak udało jej się nieco przeciągnąć obolałe ramiona.

Theana siedziała przed nią nieruchomo, ze spojrzeniem zagubionym w kto wie, jakich myślach. Musiała obudzić się o świcie. Może modliła się w ciszy; odkąd pokłóciły się o Thenaara, Dubhe nie słyszała więcej, żeby czarodziejka czciła swego boga na głos. Stała się bardziej rozważna i nawet strażnikom nie stawiała już oporu. Było tak, jak gdyby wreszcie zaakceptowała misję, z większą gotowością ducha stawiając czoła niespodziewanym okolicznościom. Dubhe doceniła to.

— Dzień dobry — powiedziała czarodziejka z uśmiechem.

Dubhe odpowiedziała skinieniem głowy. Czuła się lepiej; ciało zaczynało jej słuchać, a umysł był bardziej przytomny. Przede wszystkim przyjrzała się przebraniu swojej towarzyszki. Wszystko wydawało się w porządku, ucharakteryzowanie się nie zmieniło.

— Czy dalej wyglądam tak, jak kilka dni temu? — spytała, podnosząc się.

Theana przytaknęła.

— To dobrze. Bo przygotowanie tych kataplazmów byłoby teraz niezłym problemem.

— Tak czy inaczej za dziewięć dni będę musiała powtórzyć rytuał na twojej pieczęci.

Dubhe odwróciła gwałtownie głowę. Nie miała najmniejszej ochoty znowu poddawać się tej torturze, nie teraz, kiedy odzyskiwała siły.

Młoda czarodziejka uśmiechnęła się do niej. Musiała zauważyć wyraz jej twarzy.

— Nie bój się, pójdzie lepiej niż poprzednio. Twoje ciało już się przyzwyczaiło, będziesz cierpieć o wiele mniej i dojdziesz do siebie po jednym lub najwyżej dwóch dniach.

— Mam nadzieję — powiedziała Dubhe. — Bo wtedy na pewno znowu będziemy uciekać.

Drzwi celi otworzyły się nagle.

— No już, ślicznotki, czas na poranną toaletę! — zwrócił się do nich jeden z żołnierzy.

Dubhe i Theana natychmiast przerwały rozmowę, każda z nich gotowa do podjęcia swojej roli.

Zdarzyło się to dziesięć lat wcześniej. Wówczas przyszłość wydawała się jeszcze pełna nadziei, a słońce błyszczało na niebie wysoko, dokładnie tak, jak w tym momencie.

Kiedy żołnierze poprowadzili je nad brzeg rzeki, Dubhe od razu rozpoznała kamień, o który uderzyła głową Gornara. Wciąż tam był, okrągły i doskonały. Przez chwilę obraz krwi, która splamiła jej dłonie tamtego odległego dnia, znowu stał się wyraźny i obecny. Wtedy chwilę to potrwało, zanim zdała sobie sprawę, co zrobiła. Głowa Gornara ciążyła jej w ramionach, ale ona nie potrafiła zrozumieć, co się stało, nie potrafiła uwierzyć, że właśnie kogoś zabiła. To było niemożliwe.

— No co, ruszymy się wreszcie?

Żołnierz popchnął ją ku wodzie, a Dubhe zamknęła oczy. Musiała wymazać tamte wspomnienia. Teraz miała swoją misję i nie mogła pozwolić sobie na żaden fałszywy krok, bo Selva była tylko etapem w podróży, która miała doprowadzić ją do Dohora. Spróbowała się skoncentrować, ale i tak zaczęły trząść się jej ręce.

Woda wydawała jej się czerwona i musiała się przemóc, aby zamoczyć sobie twarz. Spod oka widziała, jak Theana przygląda jej się z pytającym wyrazem twarzy. Nie zwracała na nią uwagi i nie przerywała opłukiwania się w strumieniu, choć jej ciałem wstrząsały dreszcze.