Tym razem jednak ja nie zostanę na miejscu i nie będę czekać z założonymi rękami. To właśnie ta decyzja przepełnia mnie strachem, przyprawia o drżenie moje dłonie i serce. Nie mogę już dłużej oczekiwać tutaj na jego powrót, muszę coś robić.
Postanowiłam wyruszyć razem z Dubhe. Sennar wyjaśnił jej, jak ma uwolnić się od pieczęci. Klątwa nie była przeznaczona dla niej, lecz dla Dohora. Była związana z pewnymi dokumentami, które ona sama ukradła z polecenia króla. Należy odnaleźć przynajmniej kawałek owych dokumentów i wykorzystać go do dość złożonego magicznego rytu, który jednak jestem w stanie wykonać. Potem ona zabije Dohora. I będzie wolna.
Mógłby zrobić to każdy inny czarodziej. Może mógłby to zrobić Lonerin, ale zrobię to ja.
Nie wiem, dlaczego. Teraz, kiedy jestem sama, nie potrafię już nawet dokładnie odtworzyć łańcucha myśli, który doprowadził mnie do tego, że zaproponowałam jej swoją pomoc.
Nie mam żadnego interesu w tym, aby się uratowała. Jej los jest mi obojętny. W głębi duszy może nawet jej nienawidzę.
Jestem też jednak zmęczona. Zawsze żyłam tutaj, w pałacu, i nigdy nie używałam mojej magii. Cały czas czekałam i tylko patrzyłam, jak Lonerin naraża swoje życie. Kochałam go i podziwiałam. Ale on mnie nie chciał. Najwyższa pora powiedzieć sobie: „Dość”. Zmienić się. Zrobić cos, co nie jest zgodne z moją naturą. Czuję, że muszę tego spróbować.
Wyruszę razem z Dubhe. Pomogę jej zabić człowieka. Użyję swoich czarów do czegoś niedopuszczalnego. Do czegoś, co do mnie nie pasuje.
Chciałabym mieć siłę, aby powstrzymać łzy. Pragnęłabym nie myśleć wciąż o Lonerinie, o sposobie, w jaki się ze mną niedawno pożegnał, o słowach, którymi prosił mnie, abym nie jechała, o tym pocałunku, tutaj, w czoło, który jeszcze mnie pali. On musi zniknąć, dla mnie ma już nie istnieć. To jego wina, że nic przez te wszystkie lata nie zrobiłam. To jego wina, że nie dorosłam, że nie znalazłam własnej drogi. Zapomnę o nim podczas podróży. Świadomość misji zatrze wszystko, co do niego czułam. I w końcu będę wolna.
Jutro muszę się wcześnie obudzić. Pałac królewski Krainy Słońca w Makracie jest oddalony stąd o wiele mil.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Learchos został przedstawiony ludowi. Jego ojciec podniósł go nad tłumem i natychmiast rozległ się donośny okrzyk entuzjazmu. Królowa, słysząc ten wybuch radości, przykryła sobie głowę poduszką.
Sądziłam, że pomijając wszystko inne, to dziecko pomoże przywrócić jej chęć do życia. Oczywiście, jest owocem gwałtu, ale w końcu jest to ciało z jej ciała. Myliłam się. Sulana odrzuca swojego syna. Nie chce go widzieć ani nawet karmić piersią.
Rozumiem, że rana po stracie pierwszego Learchosa jest nieuleczalna. To było takie urocze dziecko... Bogowie przeznaczyli mu los najgorszy z możliwych, śmierć na czerwoną febrę... Nie powinno się przeżywać własnych dzieci, nigdy.
Dziś wieczorem jednak nie potrafię nie myśleć o tym nowym dzieciątku. Zrodzone z rodziców, którzy się nienawidzą, odrzucone przez matkę. Jaką może mieć przyszłość?
Nowe cienie, coraz mroczniejsze, gęstnieją nad tym królestwem. Dohorze, bądź przeklęty. Niesiesz ze sobą śmierć, cokolwiek robisz.
1. Dubhe i Theana
Wioska była opustoszała. Drażniący zapach dymu chwytał za gardło i spowijał wszystko upiornym obłokiem. Po obu stronach drogi leżały zwęglone szczątki zwierząt.
Theana stała nieruchomo z oczami pełnymi łez, zakrywając sobie usta dłonią. Dubhe popatrzyła na nią z mieszaniną współczucia i litości. A przecież wiele lat wcześniej ona też tak samo reagowała na haniebne widoki wojny. To wtedy spotkała Mistrza. Wciąż jeszcze pamiętała jego plecy znikające za zasłoną z dymu i nadymający się płaszcz, kiedy mężczyzna przemieszczał się w nieruchomym powietrzu stojącym nad polem.
— Zatrzymywanie się tutaj nie jest rozsądne — powiedziała słabym głosem, instynktownie sięgając dłonią do boku, gdzie zazwyczaj trzymała sztylet.
A niech to.
Jej broni tam nie było; została zaszyta w ukrytej kieszeni pod spódnicą, którą na sobie miała, niedostępna dla jej palców.
Theana nie odpowiedziała, jakby urzeczona potwornością tej sceny. Towarzyszka wzięła ją szorstko za ramię i pociągnęła za sobą.
To był chory pomysł, żeby zatrzymać się w tej przygranicznej wiosce. Położona przy granicy między Krainą Morza a Krainą Słońca, znajdowała się zbyt blisko gorącego frontu walk między Dohorem a Radą Wód i Dubhe dobrze wiedziała, na co się narażały. Ślady wojny były wyraźne nawet w tak zagubionych miejscach jak to, czyniąc je niebezpiecznym dla dwóch kobiet ubranych tak jak one.
Jednak zapasy się kończyły, a ona nie znalazła w sobie siły, aby się przeciwstawić. Jej umysł był przyćmiony, a zmysły odrętwiałe.
Szły pomiędzy trupami, szukając najkrótszej drogi, która wyprowadziłaby je z tego piekła. Theana zaczęła szlochać, na co Dubhe zareagowała jeszcze mocniejszym ściśnięciem jej za ramię. Irytowała ją słabość czarodziejki, ten jej lękliwy sposób, w jaki okazywała, że jest kobietą.
Na kilka łokci przed murami okalającymi wioskę usłyszała metaliczny odgłos kroków, na który nie była przygotowana. Powinna zejść z drogi, znaleźć schronienie i wyciągnąć sztylet. Zrobiłaby to wszystko błyskawicznie, gdyby jej odruchy nie były takie powolne, nogi miękkie, a mięśnie odrętwiałe. Oparła się o ścianę jednego z domów, aby się nie potknąć, i dała znak Theanie, żeby była cicho.
Głosy stopniowo zaczęły się zbliżać, a odgłos mieczy uderzających o zbroję stał się wyraźniejszy. Żołnierze. Dubhe wstrzymała oddech, usiłując stać się niewidoczną.
— Kto tędy przeszedł? — spytał jeden z głosów.
— To chyba Malga i jego ludzie — odpowiedział ktoś inny.
— Chcesz mi powiedzieć, że pewnie i w tej wiosce niczego nie znajdziemy?
— Wszystko podpalili. Jeżeli był jakiś łup, to na pewno go zabrali.
Słyszała, jak przechodzą z drugiej strony muru, za którym się skryły. Theana drżała pod jej rękami. Dubhe po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, dlaczego ta dziewczyna z nią poszła, dlaczego nalegała, aby towarzyszyć jej podczas tak rozpaczliwej i okrutnej misji. Wkraść się na dwór najpotężniejszego panującego ich czasów i zabić go, aby uwolnić morderczynię od ciążącej nad nią klątwy: z pewnością nie było to zadanie pasujące do uczennicy czarodzieja z Rady Wód.
Żołnierze zaczęli kopniakami wyważać drzwi i szperać we wnętrzach tych niewielu domów, które się jeszcze ostały. Dubhe nie wiedziała, ilu ich jest, ale musiało ich być wielu, zbyt wielu, by była w stanie stawić im czoła własnymi siłami.
Poczekaj, aż przejdę. Nie ma innego wyjścia. Poczekaj...
Kiedy wyglądało na to, że dostatecznie się oddalili, zaczęła powoli przesuwać się przy ścianie i dała znak Theanie, aby robiła to samo, wolno i ostrożnie.
— Zobacz no, co my tu mamy!
Ich oczom ukazała się krzepka twarz uzbrojonego mężczyzny.
Wyciągnąć sztylet i stanąć do walki. Uderzyć pierwszego w gardło i schylić się, aby uniknąć ciosu tego drugiego, znajdującego się za nią. Rzucić nożami, a potem dać się ponieść, jak wielokrotnie robiła w walce, aby to pamięć ciała działała za nią, podczas gdy umysł całkowicie się opróżnia. Oto, co należało zrobić. Dłoń Dubhe instynktownie ruszyła do sztyletu, ale powoli, zbyt powoli. Dwa potężne ramiona pochwyciły ją od tyłu. Zobaczyła, jak drugi żołnierz podnosi w pasie krzyczącą rozpaczliwie Theanę. Widziała, jak dziewczyna wierzga nogami, a mężczyzna rechocze obrzydliwie.