Выбрать главу

Theana patrzyła na nią przeciągle. Potem przeniosła wzrok na ogień i zadała owo pytanie, które ciążyło między nimi od czasu, kiedy trafiły na targ niewolników.

— Dlaczego cię wypędzono?

Dubhe westchnęła i zamknęła oczy. Nie bardzo wiedziała, dlaczego jej wszystko wyjawia, ale czuła, że coś się między nimi zmieniło. I tak, półgłosem, opowiedziała jej o Gornarze i owym pierwszym dniu lata.

Kiedy skończyła, nad małą polanką zapadła głęboka cisza. Theana wpatrywała się w ogień.

Nie wie, co mi powiedzieć. Nikt nigdy nie wie, co mi powiedzieć, bo jestem od nich inna, bo dla mnie nie istnieją słowa.

— Gdyby cię nie wygnali, dzisiaj nie byłoby cię tutaj — odezwała się wreszcie Theana. — Gdyby, zamiast cię skazywać, zatrzymali cię u siebie, nigdy więcej byś nie zabiła, a tamten chłopiec pozostałby tylko odległym wspomnieniem.

— Nie potępiam ich za to, co zrobili. Mieli rację. Być może powinni byli mnie zabić.

— Za wypadek? Małą dziewczynkę? — Theana podniosła głos i Dubhe musiała ją uciszyć.

— Zabiłam.

— Byłaś tak samo ofiarą, jak ten chłopiec, który umarł.

Dubhe potrząsnęła głową.

— Nie możesz tego zrozumieć. Nie liczy się, dlaczego zabiłaś, liczy się, że to zrobiłaś. Rzeczy już nigdy nie są potem takie, jak wcześniej.

— Bo nie potrafisz sobie przebaczyć. Gdyby oni też spróbowali, to może...

— Są czyny, za które nie ma przebaczenia.

Theana już miała odparować, kiedy Dubhe wyczuła coś za swoimi plecami. Odwróciła się instynktownie. Zobaczyła, jak Learchos bierze miecz i błyskawicznie się podnosi.

— Cisza — nakazał. Zorientował się, że coś było nie tak. — Za mnie.

Przez myśl Dubhe jak błyskawica przemknęło pytanie, czy słyszał ich rozmowę i wszystko odkrył. Nie miała czasu, aby się nad tym zastanowić, bo Learchos schwycił ją za ramię i zmusił do stanięcia za jego plecami. Tak samo zrobił z Theaną, po czym przygotował się do ataku. Nadchodzące niebezpieczeństwo wymazało z umysłu Dubhe wszelkie inne myśli.

Było ich przynajmniej pięciu, niezbyt daleko. Wyczuwała ich obecność i słyszała pośpieszne kroki wśród gęstych paproci. Zbyt wielu jak na Learchosa. Jej dłoń instynktownie zacisnęła się na pustce, gotowa chwycić rękojeść sztyletu. Co robić?

— Cokolwiek się wydarzy, zawsze trzymajcie się między mną a tym drzewem — szepnął książę, a w jego głosie brzmiało napięcie walki.

Wypadli z gęstwiny w mgnieniu oka. Nie mieli żadnych emblematów, a ich szaty były ubogie. Rabusie. Z pewnością ludzie, którzy przed wojną pracowali w polu i którzy nie zdawali sobie sprawy, że mają przed sobą królewskiego syna.

Dubhe złapała Theanę za nadgarstek i obie przywarły plecami do drzewa. Druga dłoń dziewczyny powędrowała prosto pod spódnicę, tam, gdzie schowany był sztylet. Nie mogła użyć go w obecności Learchosa, ale gdyby on zginął w walce, przyda jej się do obrony siebie i towarzyszki.

Learchos od razu skoczył do ataku. Jego gotowość pozwoliła mu powalić z rozpędu pierwszego nieprzyjaciela jednym, dobrze wymierzonym ciosem w brzuch. Odwrócił się i tym samym ruchem, nie przerywając ciągłości, udało mu się zabić drugiego. Następnie skierował się do kolejnych dwóch mężczyzn z szybkością i chłodem, które zadziwiły Dubhe. Był zręczny. Prawdziwy żołnierz.

Zaczęła się brutalna walka, a Learchos się nie oszczędzał. Był precyzyjny, śmiercionośny. Przyśpieszał tempo, aby nie pozostawić wrogom czasu. Tamci zresztą nie byli przyzwyczajeni do walki i mieli na swoją korzyść tylko przewagę liczebną.

Przez jakiś czas była to szybka i zagmatwana seria ciosów i odparowań. Ciszę polanki przerywał tylko brzęk mieczy i sapanie mężczyzn. Potem — pierwszy jęk. Learchos został lekko trafiony w bok. Nie poruszyło go to. Dalej walczył, a krew zaczęła wypływać z jego rany.

Dubhe odwróciła się nagle: wróg po jej prawej stronie zamierzał się na nie. Przez moment była niezdecydowana: uratować życie i zdradzić się, czy zaufać Learchosowi?

Nie było potrzeby podejmowania takiej decyzji. Learchos stanął pomiędzy nimi a agresorem i precyzyjnie odparował cios, odsłaniając jednak przy tym lewy bok. Nowe rozcięcie, głębsze niż pierwsze, zarysowało się na jego ramieniu. Dubhe widziała, jak młodzieniec zaciska oczy z bólu, po czym znowu przystępuje do działania, aby bronić siebie samego i ich dwóch. Patrząc, jak rozpaczliwie walczy, dziewczyna zaczęła się zastanawiać, dlaczego bije się z takim zaangażowaniem, dlaczego gotowy jest umrzeć, aby ocalić dwie nieznajome. Zrozumiała, że książę jest bez szans i że umrze. Jej dłoń jeszcze mocniej zacisnęła się na rękojeści sztyletu.

Jeśli umrze, nie powinnaś się tym przejmować, twój plan nie zależy od jego przeżycia. Jeżeli wyciągniesz sztylet, aby mu pomóc, sama potem będziesz musiała go zabić.

A jednak już miała zadziałać, coś mówiło jej, aby interweniowała. Już była gotowa dobyć broni, kiedy zimna dłoń Theany powstrzymała ją.

— Zatkaj sobie uszy.

Dubhe spojrzała na nią niepewnie: czarodziejka była blada jak prześcieradło i drżała, ale wydawała się absolutnie zdecydowana.

— No zrób to, szybko!

Posłuchała. Raptem hałas mieczy zgasł, a jęki i sapanie nagle ustały jak ucięte nożem. Pięciu mężczyzn, którzy ich zaatakowali, leżało pokotem na ziemi, tak samo Learchos.

— Co...

— Nie czytałaś Kronika Świata Wynurzonego?

Theana oparła się o drzewo, lekko dysząc. Dubhe dała znak, że nie rozumie.

— To zaklęcie, którego użył Sennar podczas swojej ucieczki z Salazaru razem z Nihal. Pozwala na jakiś czas uśpić pewną liczbę osób.

Dubhe popatrzyła na ziemię. To był dobry pomysł, ale co teraz?

— Jak myślisz, jak wytłumaczymy Learchosowi użycie magii, kiedy już dojdzie do siebie? — spytała z mieszanką irytacji i wątpliwości.

— Nic nie będzie pamiętał — odpowiedziała Theana, siadając. — Pomyślałam, że to lepsze rozwiązanie, niż pozwolić interweniować tobie, nie sądzisz?

Dubhe musiała przyznać, że Theana miała rację. Wykazała się zimną krwią i w niebezpiecznej sytuacji wymyśliła dobry plan.

— Pośpiesz się, nie jestem przyzwyczajona do tego rodzaju zaklęć, wkrótce się obudzą.

Dubhe przytaknęła. Doskonale wiedziała, co trzeba było zrobić.

Z toreb przytroczonych do siodła księcia wzięła długi sznur, którym ściśle związała leżących na ziemi mężczyzn. Powinna ich zabić, wiedziała o tym, ale nie chciała budzić Bestii. Bariera, która ją odgradzała, była dość silna, ale nie miała najmniejszego zamiaru wystawiać jej na próbę.

— Bierzmy Learchosa i ruszajmy stąd.

Theana pomogła jej podnieść księcia i załadować go na konia.

— Rany nie są poważne, ale trzeba je jak najszybciej wyleczyć — powiedziała.

— Musimy schronić się w bezpiecznym miejscu, a poza tym nie myślę, żebyś chciała tu jeszcze zostać, prawda?

Wskoczyły na konia i odjechały w pośpiechu.

Zatrzymały się na niewielkiej, dość odległej i ukrytej polance. Nie miały siły, aby uciekać dalej, a Learchos zaczynał jęczeć. Ze snu spowodowanego przez zaklęcie przeszedł w stan udręczonej nieprzytomności.

Delikatnie położyły go na trawie, po czym zabrały się do dzieła. Dubhe wyszukała rośliny, o które poprosiła ją Theana, oraz inne, z których chciała przygotować leczniczy okład.

— Znasz się na botanice... — zauważyła czarodziejka.

— Zabójca musi znać rośliny do wykonywania trucizn, a złodziej — do środków nasennych — wyjaśniła Dubhe jak gdyby nigdy nic. — Poza tym zawsze miałam pewne zamiłowanie do ziół.