Ubrania musiały być najskromniejsze, jakie tylko można było znaleźć. Potem trzeba było zdobyć kataplazm na twarz, aby zmodyfikować kolor skóry, a w końcu szczególny rodzaj trucizny, która miała postarzyć ich dłonie.
Dubhe zapuściła się w najnędzniejsze dzielnice, poruszając się tym swoim skradającym się, sprężystym krokiem. Pewnie wchodziła do interesujących ją sklepów, zaś Theana po prostu szła za nią.
Również i tym razem towarzyszka nic jej nie wyjaśniła. Była oszczędna w słowach i odpychająca. Młoda czarodziejka coraz częściej zastanawiała się, jak Lonerin mógł z nią podróżować. Czy dla niego też była taka zimna? A w takim razie co sprawiło, że się zakochał? Może jednak teraz zachowywała się w ten sposób tylko dlatego, że koniec końców były kimś w rodzaju rywalek w miłości.
W milczeniu patrzyła, jak dziewczyna prosi o potrzebne jej artykuły i w sklepiku z truciznami precyzyjnie wymienia nazwy roślin i różnych kataplazmów.
W tej jej zimnej fachowości było coś straszliwego, a zarazem fascynującego. Ilu ludzi zabiła, wykorzystując swoją wiedzę?
Kiedy tylko wyszły ze sklepu, Dubhe odciągnęła ją na bok.
— Musisz przygotować mi miksturę, która sprawi, że odrosną mi włosy. — Swoje włosy musiała bowiem poświęcić podczas jednego z rytuałów w Gildii. — Powiedz mi, czego potrzebujesz.
Theana przełknęła ślinę. Nie była obeznana z tego rodzaju czarami.
— Nie wiem, nigdy tego nie robiłam... Dubhe zachowała twarde spojrzenie.
— To zastanów się szybko, nie mamy czasu do stracenia.
Charakteryzacji dokonały nocą. Były już bliskie swojego celu i musiały zachować ostrożność. Do tego momentu poruszały się po lasach i ścieżkach, właśnie dlatego, aby uniknąć spotkania z idącymi na rozpoznanie patrolami czy grupami najemników. Teraz jednak musiały wyjść na otwartą przestrzeń i nie mogły pozwolić, aby ktoś je rozpoznał.
Włożyły nowe ubrania i Dubhe spaliła swoje stare odzienie w ognisku. Theana natomiast wahała się. Jej tunika miała dla niej ogromną wartość. Dziewczyna nie była pierwszą lepszą czarodziejką i nikt w Świecie Wynurzonym nie nosił podobnych szat. Była to tunika dawnych kapłanów Thenaara, strój, który podarował jej ojciec.
— No, dalej — powiedziała Dubhe, przypatrując się jej. Theana ścisnęła tkaninę w palcach.
— Czy nie ma innego sposobu?
Spojrzenie Dubhe było lodowate.
— Nasza przemiana musi być doskonała. Pozostawienie ubrań w lesie jest równe pozostawieniu śladu.
— Ta szata wiele dla mnie znaczy... — zaoponowała Theana ledwo słyszalnym głosem.
— Przykro mi — rzuciła tylko Dubhe nieubłaganie. Jej oświetlona płomieniami twarz nie zdradzała żadnych uczuć.
Theana rozebrała się powoli, patrząc na nią wyzywająco. Powstrzymała łzy, które podchodziły jej do oczu na myśl o tym, że jej szata zostanie strawiona przez płomienie.
Tak jak ogień Gildii spalił prawdziwy kult Thenaara — pomyślała, cytując zdanie wypowiedziane przez swojego ojca. Rozkoszowała się ostatnim szelestem tkaniny na skórze.
To nie ona rzuciła ją w płomienie, tylko Dubhe. Theana, starając się złagodzić upokorzenie płynące z tego gestu, skoncentrowała myśli na swoim powrocie do Rady i na innej podobnej szacie, którą miała w swoim pokoju, w domu mistrza Folwara.
Włożyła nowe ubranie, kryjąc się przed badawczym spojrzeniem Dubhe. Otarła ostatnią łzę, która jej się wymknęła, i była gotowa.
Dołączyła do Dubhe, która siedząc na ziemi zajmowała się kupionymi wcześniej ziołami. Pewnymi siebie ruchami jedne z nich rozsmarowywała sobie na twarzy, a inne na grzbiecie dłoni. Jej włosy były natomiast owinięte czymś w rodzaju kompresu wydzielającego nikły zapach mchu. Kiedy zobaczyła, że czarodziejka nadeszła, wręczyła jej parę buteleczek.
— Trzymaj, ty też musisz to zrobić.
Zawsze te suche rozkazy, zupełnie, jak gdyby była jej podwładną. Theana nie usiadła i nie wzięła do ręki buteleczek.
— Do czego to służy?
— Masz zbyt gładkie dłonie, nie jesteś wiarygodna jako wieśniaczka. Twoja skóra też nie jest spalona słońcem. To pomoże ci się trochę zestarzeć. Ta druga jest do włosów, aby zmienić ich kolor.
Theana popatrzyła na ampułki. Już jej się zdarzało maskować swój wygląd. Istniały mikstury, które to umożliwiały. Zawsze jednak trwało to krótko i wykonywała to wyłącznie w ramach ćwiczeń. Zresztą nie były to praktyki, jakich nauczył jej ojciec, lecz zwykłe czary, które poznała podczas nauki u Folwara. Teraz natomiast było inaczej. Teraz chodziło o zachowanie przez długi czas wyglądu, który nie był jej. To napełniało ją lękiem.
Kątem oka zobaczyła, jak Dubhe dalej wciera w skórę specyfiki. Poczuła się przeraźliwie samotna i wyciągnęła palce po buteleczki.
— Tę do rąk potrzymaj przez kilka minut, a tę do twarzy przez całą noc. Sprawi, że przybędzie ci kilka zmarszczek. Efekt potrwa miesiąc, a potem będziemy musiały postarać się o następne. Zostaw na całą noc również tę do włosów.
Theana popatrzyła na substancje, które wkrótce miała rozsmarować na własnej skórze. Były to zioła, które dobrze znała, zioła, które tylko botanik potrafił dozować we właściwy sposób.
— W mojej torbie znajdziesz składniki, o jakie prosiłaś. Przygotuj miksturę, której potrzebuję — dorzuciła Dubhe.
Theana zerknęła przelotnie na torbę. Wzięła wszystko i odeszła na bok. Chociaż w tym lesie były tylko we dwie, potrzebowała być sama. Te gesty wyznaczą moment ostatecznego zerwania pomiędzy Theaną, która kochała Lonerina i która wzdychała do niego, studiując magię w murach Rady, a nową Theaną, kobietą akcji i poszukującą samej siebie, kobietą, która pomoże swojej nieprzyjaciółce zabić człowieka.
Westchnęła. Gwiazdy zimno połyskiwały nad jej głową. Potem zdecydowanie zanurzyła dwa palce w pierwszej buteleczce.
Następnego poranka obydwie były odmienione. Dubhe miała falujące blond włosy, które zebrała w miękki warkocz. Słodycz jej spojrzenia, łagodząca otchłań jej czarnych oczu, usta ułożone we wstydliwy uśmiech i sposób, w jaki trzymała dłonie złożone na podołku sprawiały, że zdawała się zupełnie inną osobą.
Jeżeli chodzi o Theanę, jej własny wygląd wprawił ją w zdumienie. Miała pokryte odciskami dłonie, a jej czoło porysowane było drobnymi zmarszczkami, takimi, jakie często widywała u wieśniaczek strudzonych pracą w polu oraz wyczekiwaniem na swych mężczyzn, którzy wyruszyli na wojnę. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, jak bardzo przypomina swojego ojca. Zawsze jej tak mówiono, ale ona nigdy w to nie wierzyła. Na początku było jej przykro, ponieważ uważała go za włóczykija oddanego zapomnianemu kultowi, pogardzanego przez wszystkich, nawet przez własną córkę. Potem, na krótko przed jego śmiercią, kiedy zaczęła go podziwiać, wmówiła sobie, że nie jest go godna. Mimo to teraz, kiedy zioła ją postarzyły, w każdym kąciku własnego oblicza dostrzegała wyraz twarzy ojca.
Idę jego ścieżką — powiedziała sobie ze szczyptą strachu. Ale nie było czasu. Dubhe stanęła za nią, trzymając w ręku sztylet. Chwyciła ją za włosy.
— Co robisz? — spytała Theana, odsuwając się.
— Muszę ci je obciąć.
— Nie wystarczy, że zmieniły kolor?
— Nie, są zbyt lśniące i zadbane, w ogóle nie wyglądają na włosy wieśniaczki.
Theana poczuła, że ogarnia ją złość. Nie chciała się poddać jeszcze i tej ostatniej zniewadze.