Выбрать главу

— To ma sens — powiedział stary czarodziej, czyniąc kilka kroków pod wiatr. — Nie mam pojęcia, jak tu się znalazł, ale ma sens, aby znajdował się w tym miejscu.

Bezpośrednio po napadzie piratów owładnęło nimi zniechęcenie. Po raz kolejny byli o krok od celu i wszystko rozwiało się z dymem. Jednak o ile Sennar wydawał się pogodzony z porażką, Lonerin nie chciał się poddać. Szukać dalej, szperać, nie ustawać: tego się domagał. Widząc upartą odmowę starca, czuł się prawie oszukany.

Wrócili do oberży, próbując to wszystko rozważyć.

— Dlaczego zawsze z taką gotowością godzicie się z porażką, dlaczego tak łatwo się poddajecie? — wybuchnął w pewnej chwili Lonerin. — Wasz fatalizm wcale nam nie pomaga. Jeżeli ta misja w ogóle was nie obchodziła, mogliście nie zadawać sobie trudu i nawet nie wyruszać w drogę.

Było to niesprawiedliwe, wiedział o tym, ale pragnienie wyładowania się na kimś przewyższało wszystko inne.

— A dlaczego ty nie chcesz nigdy zaakceptować rzeczywistości? Dlaczego nigdy nie przyjmujesz do wiadomości niepowodzenia?

Lonerin wytrzeszczył oczy.

— Ale czy wy w ogóle macie jakiekolwiek pojęcie, co oznacza nasza misja? Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że bez talizmanu tracimy większość nadziei na powstrzymanie Dohora i Gildii?

Sennar nie wzruszył się.

— A czy ty zdajesz sobie sprawę, że negowanie rzeczywistego stanu rzeczy niczemu nie służy?

Lonerin usiadł na łóżku, biorąc głowę w dłonie. Musiał dać upust złości.

— I co teraz? — spytał wreszcie słabym głosem.

— Poważne sytuacje wymagają skrajnych środków — odpowiedział sentencjonalnie Sennar.

Lonerin znał to zaklęcie. Było to coś dla nowicjuszy: lokalizowanie aury magicznej. Nauczył się go podczas swojego pierwszego roku u Folwara.

— Czy to w ogóle ma sens? — zapytał pełen wątpliwości. — No bo przecież sądziłem, że po śmierci Nihal wszelka magia znikła z talizmanu...

— Rzeczywiście tak jest. Jednak pozostawał on tak długo w kontakcie z moją żoną, że wchłonął pewną niewielką część jej ducha.

Po raz pierwszy Sennar wspominał o niej w jego obecności, nie nazywając jej po imieniu.

— Chociaż mamy do czynienia ze śladem niezwykle słabym, teoretycznie jest możliwe zlokalizowanie go za pomocą tego zaklęcia. Będę szczery. Gdybym naprawdę sądził, że to może zadziałać, użyłbym tego już na początku, zamiast wędrować z tobą po czterech stronach Świata Wynurzonego. Do czegoś takiego potrzeba wielkich zdolności i ogromnej siły wewnętrznej. Którymi ja nie dysponuję — dokończył po chwili.

Lonerin wyczytał w jego oczach resztę przemowy. Poczuł się prawie dumny z siebie. Sennar patrzył na niego pewnie, jak gdyby naprawdę sądził, że może na niego liczyć; po raz pierwszy, odkąd wyruszyli, pozwalał sobie na pochlebną ocenę jego zdolności.

— Nie śpiesz się za bardzo, nie sądź, że to takie proste — dodał stary czarodziej, widząc jego zadowolone spojrzenie.

— Nauczę się.

— Chcę, żebyś wiedział, jeszcze zanim rozpoczniemy, że nie spodziewam się rezultatów. To tylko próba, nic więcej.

— Wiem. Ale to jedyna nadzieja, jaka nam pozostaje — powiedział Lonerin.

Sennar przytaknął.

— Właśnie, to nasza ostatnia nadzieja.

Zostali w oberży przez cały tydzień. Pierwsze dwa dni Lonerin spędził na ćwiczeniu. Zaklęcie, które miał wykonać, nieco różniło się od tego, którego się nauczył, kiedy był jeszcze chłopcem.

— Sam je zmodyfikowałem — powiedział Sennar przelotnie. — Ty jesteś młody, ale wcześniej czy później na ciebie też przyjdzie ochota, żeby poeksperymentować z magią. Wszyscy wielcy czarodzieje przez to przechodzą. Niektórzy wychodzą z tej fazy bez szwanku, a innym uderza do głowy. Najwięksi pechowcy kończą jak Aster.

Delikatny dreszcz przeszył plecy Lonerina i od tej chwili zaangażował się w sprawę całym sobą. Samo nauczenie się nie było trudne, problem jednak polegał na tym, że wydawało się, iż czary nie przynoszą efektu.

— Robię wszystko to, co mi powiedzieliście... Dlaczego to nie działa? — wykrzyknął pewnego dnia zniechęcony.

— Może jesteś zbyt słaby, a może przedmiot znajduje się zbyt daleko — odpowiedział mu szorstko Sennar. — Tak naprawdę to magiczny ślad jest zbyt nikły — podsumował, potrząsając głową.

Po trzecim dniu niepowodzeń Sennar wziął kij i zarzucił na siebie płaszcz.

— Nie ma sensu, abym siedział tutaj z założonymi rękami. Idę poszukać jakichś informacji.

— Idę z wami.

— Nie, ty musisz dalej próbować. Wytłumaczyłem ci, jak to się robi, a teraz sam musisz znaleźć sposób.

Drzwi się zamknęły, a Lonerin pozostał w przytłumionej ciszy pokoju. Dziesięć małych srebrnych krążków wirowało przed nim w powietrzu. Były to te same krążki, których użył Sennar, aby odszukać wysłannika Astera wśród tłumów Zalenii. Lonerin obserwował wyryte na nich runy elfickie. Niektóre były nowe — znak, że starzec powiedział prawdę. Sam je naniósł, kiedy zmodyfikował ryt.

Następnie usiadł na podłodze i zamknąwszy oczy, zaczął recytować formułę. Kontynuował ją całymi godzinami, z uporem, nie przerywając nawet wtedy, kiedy jego głos stał się ochrypły. Wydawało mu się, że pokój oberży zamyka się nad nim jak trumna. Nie było nic innego poza tym miejscem, a zaklęcie było wszystkim — alfą i omegą, początkiem i końcem.

Wieczorem Sennar wrócił z ponurym wyrazem twarzy. Rzucił ze złością kij w rogu, zdjął płaszcz i padł na łóżko z oczami wbitymi w sufit.

— Nic?

— Nic.

Trwało to przez cały tydzień, tydzień, podczas którego bieg minut oznaczał tylko przesuwanie się paciorków czasu, nieruchomego i zastałego.

Niespodziewanie, pewnego wieczoru, jeden z krążków nagle zaczął wirować szybciej od innych, wydawał się niemal tańczyć w powietrzu. Lonerin z otwartymi ustami patrzył, jak podnosi się w powietrze. Runy zabarwiły się czerwoną purpurą. Ten sam symbol powoli pojawił się na innych krążkach, dopóki wszystkie nie zostały oznaczone tak samo: południe.

Musieli iść na południe.

Wyruszyli w drogę następnego ranka. Wzięli dwa konie i sporo prowiantu.

Lonerin cały czas nie potrafił sobie wytłumaczyć, jak udało mu się sprawić, że zaklęcie zadziałało. Nie rozumiał, czy była to zasługa jego, czy przypadku. Sennar powiedział mu, że magia stara się przetłumaczyć świat na słowa zrozumiałe dla istot myślących, lecz że świat jest książką napisaną pismem zbyt złożonym, aby można było wszystko zrozumieć. Trudno mu było przyjąć tę teorię. Od rozpoczęcia nauki u Folwara zawsze sądził, że dla potężnego czarodzieja nie istnieją tajemnice nie do złamania. Po raz pierwszy zderzył się z jakąś granicą — wcześniej zupełnie nie brał pod uwagę takiej koncepcji.

Opuścili Barahar galopem, skierowali się w stronę Małego Morza i jechali jego brzegiem przez sześć dni.

— Moja matka pochodziła z tych stron — zauważył Sennar z gorzkim uśmiechem. — To dlatego nigdy nie chciałem wracać do Świata Wynurzonego. Nie ma na tej przeklętej ziemi ścieżki, której bym nie przeszedł, nie ma kamienia, który nie opowiadałby mi o tym wszystkim, co straciłem.

Potem pojawiły się góry i lasy Marchii Lasów. Parli naprzód bez postoju, a srebrne krążki cały czas uparcie wskazywały południe.

Szybko zrozumieli, że czeka ich powrót do Krainy Wiatru.