Sennar wyrażał swoje niezadowolenie, ale wydawał się już zrezygnowany.
— Ludzie zawsze myślą, że życie jest prostą drogą, ale się mylą. Życie jest cyklem; przeklętym kręgiem, po którym kręci się wkoło. Na końcu okazuje się, że masz w rękach dokładnie to samo, co miałeś na początku, i kończysz w miejscu, z którego wyszedłeś — zawyrokował.
Byli już w Krainie Wiatru, kiedy runy znowu przemówiły. Puszcza. Nazwa wypisana jasnymi literami na każdym z krążków. Sennar patrzył na nie jak zahipnotyzowany, nie mogąc oderwać od nich oczu. Lonerin pomyślał o wielu rzeczach: w Puszczy był dom Soany, w Puszczy Nihal przeszła swoją inicjację w dziedzinie magii i znalazła ostatni kamień talizmanu. Było to miejsce przepełnione znaczeniami, miejsce magiczne.
Sennar miał rację: w tym powrocie do początków tkwił jakiś sens.
W całkowitej ciszy przebyli to, co pozostawało z Puszczy. Oddziały powaliły drzewa do wyrobu pik i rozpalania nocnych ogni; potem nadszedł głód i wieśniacy spalili to, co pozostało, usiłując wydrzeć nieco ziemi pod uprawę. Teraz wokół nich rozciągała się tylko goła równina, na której uchowało się zaledwie kilka chorych krzewów.
Lonerin znał tę historię. To miejsce przestało żyć w chwili, kiedy Nihal wzięła ostatni kamień z Ojca Puszczy — drzewa, które chroniło las. Bez niego rośliny zostały wystawione na wszelkie zagrożenia i wkrótce nie pozostało po nich ani śladu. Od wieków step i Puszcza rywalizowały ze sobą o tę ziemię: wszyscy miejscowi starcy o tym mówili. Niegdyś wegetacja rozciągała się aż po Krainę Wód i Lonerina zaskoczyła bolesna myśl, że rzeczy piękne nigdy nie są wieczne. Pozostawało po nich jedynie blade wspomnienie w historiach czytanych wokół ogniska.
Ulotność rzeczy. Oto odkrycie tej długiej podróży razem z Sennarem. Bohaterowie starzeją się i tracą nadzieję, puszcze schną i wszystko wcześniej czy później znika.
Nocą biwakowali na wąskiej polanie w świetle bladego ognia magicznego. Trawa była tak sucha, że kłuła skórę przez ubrania. Sennar wpatrywał się w pustkę bez słowa, a Lonerin cały czas wykonywał ćwiczenia przygotowujące go do rytu.
— Ja wiem, gdzie idziemy — odezwał się nagle stary czarodziej, podnosząc oczy. — I nie chcę tam iść.
Lonerin spojrzał na niego.
— Zostało mi tak niewiele, czego mógłbym się uczepić... I nie chcę, aby mi to odebrano.
— Nikt nie może nam odebrać wspomnień — powiedział Lonerin ze smutnym uśmiechem.
— Mylisz się. Rzeczywistość wyrywa je nam jedno po drugim.
Następnego dnia Lonerina obudziło natrętne dźwięczenie. Śnił, że znajduje się w Laodamei, pod wodospadem, i huk wody irytował go. Otworzył oczy i blade, chore słońce przywitało go pośród powykręcanych gałęzi drzew. Upał był skwarny, ale niebo zamglone. Dźwięk nie ustawał. To nie był sen.
Odwrócił się i zobaczył, jak srebrne krążki zderzają się ze sobą i formują strzałkę. Skoczył na nogi i od razu obudził Sennara. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się nic podobnego: był to z pewnością sygnał i nie powinni tracić czasu. Stary czarodziej popatrzył na kierunek, jaki wskazywały, i nic nie mówiąc, przygotował bagaże. Szli szybkim krokiem przez pozostałości Puszczy, a krążki dźwięczały w mieszku, który Sennar trzymał przywiązany w pasie.
— Może powinniśmy skontrolować, co nam mówią... — zauważył Lonerin.
— Nie ma takiej potrzeby. Wiem, gdzie iść.
Młodzieniec szedł za nim, nie dodając już ani słowa. Kij Sennara zostawiał przed nim w spalonej słońcem ziemi głębokie bruzdy. Nagle zobaczył, jak proste plecy czarodzieja zatrzymują się i wstrząsa nimi lekkie drżenie. Wówczas podniósł oczy i zrozumiał.
Przed nimi znajdowały się pozostałości dostojnego pnia, z pewnością należącego niegdyś do wiekowego drzewa. Musiało zostać pocięte siekierami już dawno, bo krawędzie drewna były już zgniłe, a pozostała kora — starta. Wyżej Lonerin zauważył dziesiątki wyrytych napisów i wulgarnych żartów: najwyraźniej przechodzący żołnierze nie oszczędzili mu nawet tej ostatniej zniewagi. Na ziemi — jedyny znak zbezczeszczonego dziedzictwa: złocisty liść, który zdawał się dopiero co opaść z drzewa, był okolony popękanymi przez słońce grudami i świecił własnym światłem.
Oto pradawny Ojciec Puszczy, drzewo, którego serce stanowiło ostatni kamień talizmanu władzy, kamień z Krainy Wiatru. Lonerin próbował przekonać samego siebie, że przecież jego poświęcenie uratowało Świat Wynurzony przed zgubą, lecz mimo to, na widok tak wielkiego zniszczenia, poczuł niezgłębiony smutek.
Śmiech Sennara zaskoczył go. Odwrócił się i zobaczył, że twarz starego czarodzieja wykrzywia się w pełnym rezygnacji grymasie.
— Bogowie mają dziwne poczucie humoru. — Popatrzył ku białemu od upału niebu, na którym słońce mieszało się z rozproszoną jasnością. Rozłożył ramiona. — Chcieliście, abym dotarł aż tutaj? Oto jestem. Nie ma na tej ziemi nic świętego, zrozumiałem to już dawno. Porzuciłem nawet najsłodsze wspomnienia, nie sądzicie, że nadszedł moment, aby z tym skończyć? Mam już dość tego życia, gdzie jest cel tego wszystkiego?
Nagle podniósł się lekki wietrzyk i uwagę dwóch czarodziejów przyciągnęło jakieś dzwonienie. Odwrócili się w kierunku pnia i ujrzeli siedzącą na jego krawędzi małą, świetlistą postać, wpatrującą się w nich niebieskimi oczami pozbawionymi źrenic. Miała zmierzwione włosy i długie, spiczaste uszy. Na plecach otwierała się para przezroczystych skrzydełek, a gładka twarz przypominała buzię dziecka. Lonerin nie rozumiał, skąd mogło pojawić się to stworzenie, przecież odwrócił uwagę tylko na moment.
— Nie złość się tak na bogów, to moja wina — powiedział duszek.
Oczy Sennara stały się wielkie ze zdumienia; w Świecie Wynurzonym wszyscy byli zdania, że duszki wyginęły już dawno temu. Nikt nie potrafił dokładnie wyjaśnić tego zjawiska, a pewne było jedynie to, że od kiedy wojna i ludzie zadali gwałt lasom, one rozpłynęły się w nicości.
Sennar opuścił głowę i uśmiechnął się.
— Wreszcie się spotykamy. Ty jesteś Phos, prawda?
Duszek nie odpowiedział, ograniczył się do uśmiechu.
— To ty nas tu przywiodłeś, tak? I to twoja zasługa, że czary Lonerina zadziałały?
— Właśnie tak — odparł Phos, kiwając głową.
Lonerin pomyślał, że jego głos ma nieodgadnioną barwę; wydawał się jednocześnie dziecięcy i męski. Był taki jak jego wygląd: nieokreślony i pozbawiony wieku.
Zapadła chwila ciszy, po czym Sennar powiedział:
— Nihal umarła.
Phos nie poruszył się, ale jego spojrzenie zamglił smutek.
— Wiem.
— Czasami myślę, że powinieneś był wziąć kamień i odnieść go na swoje miejsce. Jeżeli to tak miało się skończyć — czarodziej wskazał na wszystko, co ich otaczało — to lepiej byś zrobił, nie przywracając Nihal do życia.
Phos dalej patrzył na nich i uśmiechał się. Uśmiech smutny i przygaszony, ale prawdziwy. Był ponad ten smutek, ale nie jak ktoś, kto nie czuje się zaangażowany. On wiedział, ale zaakceptował.
— Pozwoliłeś się przygnieść ciężarowi rzeczy, Sennarze — odpowiedział duszek. — Ostatecznie zrobiłeś tak, jak wszyscy inni, opuściłeś broń, sądząc, że poddanie się jest jedynym gestem, który pozostał, aby zrozumieć sens życia. Ale tak naprawdę po prostu przestałeś walczyć.
Lonerin cofnął się o krok, całkowicie zdezorientowany tą wypowiedzią. Sennar pozostał nieruchomo; chyba nawet on nie spodziewał się tego typu nagany.
— Nie masz prawa mi tego mówić — syknął. — Ty nie straciłeś tego, co straciłem ja, nie przeżyłeś tego wszystkiego, czemu ja musiałem stawić czoła.