— Naprawdę tak sądzisz? — odpowiedział spokojnym tonem duszek. — Mój gatunek wyginął. Nie mam już domu ani sanktuarium, którego mógłbym strzec — dodał, muskając dłonią suche drewno pnia. — A jednak wciąż jestem tutaj i pozostanę przywiązany do tego miejsca na całą wieczność. Będę widział, jak całe pokolenia unicestwiają się w bratobójczych wojnach, a potem zobaczę, jak rodzą się kolejne, które równie szybko popadną w zapomnienie. Będę coraz bardziej samotny i nie zestarzeję się nawet o rok, podczas gdy wszystko wokół mnie będzie się rozpadać.
Jego słowa zatonęły w nierzeczywistej ciszy. Wiatr przestał gwizdać wśród gałęzi i nie było wokół nich żadnego dźwięku, jak gdyby otaczający ich świat nie mógł lub nie chciał przeniknąć gęstej zasłony bólu tej wypowiedzi.
Sennar usiadł na niedalekim pniu i wbił wzrok w zaciśnięte w pięści dłonie.
Phos popatrzył na niego jasnym i nieubłaganym spojrzeniem.
— Mam coś dla ciebie — dodał i pociągnął za łańcuszek przywiązany do swojego nadgarstka.
Lonerin i stary czarodziej zobaczyli, jak z wgłębienia w pniu drzewa wyłania się talizman władzy, zakurzony i pokryty nalotem, tak jak w pałacu Ydatha.
— Wyczułem go, kiedy mężczyzna, który go ukradł, postawił stopę w Krainie Wiatru — powiedział, obracając go w drobnych i smukłych dłoniach. — Dzięki mocom, które mi pozostały, sprawiłem, że do mnie wrócił. W końcu jestem jedynym, który mógł się nim zaopiekować. Teraz jest wasz i dlatego przywołałem was aż tutaj, aby go wam dać, skoro go potrzebujecie.
— Skąd wiedziałeś, że go szukamy? — spytał zdumiony Lonerin.
Phos popatrzył na niego i uśmiechnął się wyrozumiale.
— My, Kustosze, wiemy wiele, może nawet zbyt wiele, a tajemnic, nad którymi czuwamy, nie znajdziesz w literaturze stworzonej przez kogoś, kto zajrzał do naszego świata zaledwie na krótką chwilę.
Uniósł się w powietrze, z trudem utrzymując talizman za łańcuszek. Podleciał do Sennara, położył mu go na dłoni, po czym stanął przed nim.
— Rozumiem twoje zmęczenie i uwierz mi, jestem zmęczony przynajmniej tak samo jak ty. Ale to nie jest dobry powód, aby się poddać.
Lonerin zobaczył, jak oczy starego czarodzieja wilgotnieją.
— Od kiedy ona umarła, wszystko wydało mi się niepotrzebne.
Phos oparł drobne ręce na dłoni Sennara i spojrzał na niego ze smutkiem. Ten ból był także jego bólem.
— Sens naszego istnienia przewyższa czas życia. Kara istot śmiertelnych, czy też może ich dar, jest następująca: należy żyć, nie rozumiejąc. Nadzieja jest jedyną limfą, która pozwala nam iść naprzód. Będzie jeszcze wojna i rozpacz, po nich pokój i nadzieja, a potem znowu mrok. To w tym wiecznym kręgu zamyka się znaczenie, jedyne, do którego jako śmiertelni możemy aspirować.
Sennar zerwał się na nogi.
— Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? Co chcesz, abym zrobił? Jestem stary, moje życie jest już za mną. Czego ode mnie chcesz?
Phos podniósł się do lotu i spojrzał mu w oczy.
— Chciałem ci tylko przypomnieć, że ona się pogodziła, że ja się pogodziłem i że możesz to zrobić i ty, jeżeli tylko zechcesz. Ten świat jeszcze ciebie potrzebuje, bo ta historia nie wypełni się bez twojego udziału. Jeszcze raz, tak jak w przeszłości. I chociaż to prawda, że duża część twojego życia minęła, jest jeszcze miejsce na ostatnią rzecz: na dobry koniec. Dobry koniec może odkupić nawet najbardziej nieuleczalny z bólów — dodał i z uśmiechem wskazał na talizman. — Dobrze go użyj.
Potem zniknął, tak samo jak się pojawił.
24. Zemsty
Forra długo wpatrywał się w Dubhe. Miał spojrzenie myśliwego spoglądającego na bezbronną ofiarę. Ona próbowała się wyrywać, ale uchwyt dwóch żołnierzy, którzy ją unieruchomili, był zbyt mocny.
Oparł czubek miecza na jej piersi, tyle ile wystarczyło, aby ukłuć jej skórę. Potem zsunął go powoli, rozrywając gorset.
— Nie miałem pojęcia, że jesteś taka ładna...
Dubhe poczuła ostry zapach jego oddechu i niespodziewanie zareagowała, kopiąc mocno miecz, który odleciał, raniąc go w policzek.
— Przeklęta!
Jeden z żołnierzy uderzył ją mocno w szczękę. Wydawało jej się, że wszystkie zęby przesunęły się i wyfrunęły z ust. Poczuła na języku metaliczny smak krwi.
— Spokojnie, panowie, spokojnie — powiedział Forra, ocierając sobie ranę grzbietem dłoni. — Nie ma potrzeby, żeby stosować przemoc w stosunku do kobiet. — Pozostali towarzysze broni zarechotali obłudnie. — Gildia nie powiedziała nam, że taka z ciebie żmija.
Dubhe wyobraziła sobie tę scenę: Yeshol, Forra i Dohor przy jednym ze stołów w Domu, pod spojrzeniem któregoś z posągów Thenaara. Zobaczyła, jak ustalają cenę za jej życie, i symbol zaczął gwałtownie pulsować na jej ramieniu.
— Zabiję cię... — powiedziała przez zęby.
Forra roześmiał się wesoło, po czym wskazał na żołnierzy znajdujących się za nią oraz na polanę, gubiącą się na horyzoncie.
— Chyba twoja sytuacja nie jest dla ciebie zbyt jasna, dziewuszko. Jesteś w wyraźnej mniejszości, a ja nie jestem tak miłosierny, jak twój kochanek. Nic mnie nie obchodzi, że zdobyłem zwycięstwo oszustwem; wystarczy mi, że mam je w garści.
Wyciągnął z buta długi sztylet. Dubhe popatrzyła, jak jego ostrze zabłysło w świetle księżyca. Nie mogła pozwolić, aby tak to się skończyło, nie z ręki tego człowieka. Przez chwilę całą sobą modliła się, aby Bestia wyszła na powierzchnię i zmasakrowała tych ludzi. Ale jej ryk był odległy, jeszcze uśpiony przez ryt Theany: tym razem jej nie pomoże.
Forra podniósł ostrze, a Dubhe odmówiła zamknięcia oczu i pogodzenia się z losem. Wrzasnęła, zgrzytając zębami. Łzy podchodziły jej do rzęs i właśnie wtedy to usłyszała. Coś wprawiało podłoże w wibracje i po ziemi rozniósł się potężny, rytmiczny odgłos. Forra zatrzymał się z ramieniem uniesionym w powietrzu, a uśmiech zniknął z jego twarzy. Ludzie na koniach.
Dubhe uśmiechnęła się, rozkoszując się swoją okazją do odwetu.
— Naprawdę sądziłeś, że zostałam sama?
Forra zacisnął szczęki i przez chwilę na nią patrzył, po czym rozkazał żołnierzom ustawić się w szyku bojowym. Ruchem dłoni nakazał jednemu z dwóch mężczyzn, którzy ją trzymali, aby ją zabrał.
— Z tobą rozprawię się później, nie łudź się — wycedził do niej przez zęby.
W tym czasie po drugiej strony polany pojawiło się sześciu ludzi. Eskorta wysłana przez Radę musiała zobaczyć latającego nad równiną smoka i wyszła na zwiady. Prawdopodobnie nie sądzili, że zastaną tu tylu żołnierzy; dla Dubhe mogła to być właściwa okazja.
Kiedy tylko zobaczyła, jak Forra odwraca się, aby podnieść swój miecz, ściągnęła ramiona i udało jej się wymknąć z uścisku żołnierza, który próbował ją związać. Uwolniła się, obracając wokół własnej osi, schwyciła szyję mężczyzny w obie ręce i przekręciła. Odgłos łamanych kości został zagłuszony przez huk kopyt końskich na trawie. Dubhe nie zwlekała dłużej, wyciągnęła zza pasa sztylet i jednym susem w przód stanęła między Forrą a jego mieczem, zatrzymując go.
— To ja jestem twoim nieprzyjacielem, nie zapominaj o tym.
Nie było powodu, żeby to robić. Była słaba i zmęczona, a rycerze, którzy mieli ją eskortować, mogli poradzić sobie sami. Ale ona chciała dopaść Forrę za wszelką cenę, dla siebie i dla Learchosa. To ten człowiek zmusił go, aby stał się zabójcą wbrew własnej woli, torturował go i razem z jego ojcem spiskował przeciw niemu już od dziecka. Musiała, chciała go pomścić.