Forra kilkakrotnie przerzucił sztylet z ręki do ręki. Dubhe nie dała się przestraszyć ani zdezorientować. Była spokojna i rozluźniona, a jej serce biło równym rytmem. Już od dawna nie walczyła w takim stanie. Tak się przyzwyczaiła do uszu wypełnionych wrzaskiem Bestii, że przez chwilę zaczęła się zastanawiać, czy poradzi sobie i bez niej. Nie było nawet potrzeby odpowiadać.
Rzuciła się naprzód i spróbowała uderzyć. Forra zareagował od razu, chociaż udało się jej go zaskoczyć. Ale Dubhe nie przestała atakować i zmusiła go do cofania się. Ten mężczyzna był ciężki i wielki, i z pewnością nie mógł z nią współzawodniczyć, jeśli chodzi o zwinność. Miał jednak wyczucie rytmu, a przede wszystkim intuicję. Był zwierzęciem i walczył jak zwierzę. Nie miał techniki ani premedytacji, prowadziło go tylko pragnienie zabijania. W jego ruchach nie było taktyki, tylko czysty instynkt. Potem błysk rozdarł ciemność nocy i Dubhe poczuła, jak ostrze przebija jej bok. Wprawdzie udało jej się cofnąć, ale kulała. Forra ją oszukał: zamiast się cofać, poruszał się po okręgu, aby odzyskać miecz, który mu wcześniej zabrała.
— Czy sądzisz, że spędziłem całe życie na polach bitwy i nie nauczyłem się żadnej sztuczki? Ja jestem rzeźnikiem, dziewczynko, zabiłem nieskończoną ilość razy i wiem wszystko o wojnie i o śmierci.
Dubhe podniosła dłoń do rany. Nie była głęboka, ale traciła krew. Należało szybko z tym skończyć.
— Mylisz się, musisz się jeszcze wiele nauczyć — odparła zimno i spróbowała trafić go w ramię, aby go unieruchomić. Poprosiła własne ciało, aby wysiliło się aż do granic możliwości, używając technik, których nauczył ją Sherva.
Forra jednak odpowiedział prostymi i gwałtownymi uderzeniami. Dubhe poczuła, że opada z sił; jej ciało dotarło do kresu. Spróbowała ostatniego posunięcia. Podniosła lewe ramię i zaczęła nim odpierać ofensywę. Forra utrzymywał ją na odległość miecza, a do wymierzania ciosów używał sztyletu; ją chronił tylko skórzany naramiennik, ale mogło to wystarczyć, jeżeli będzie poruszała się z rozmysłem. Tak zrobiła. Przy pierwszym ciosie poczuła, jak kości ramienia skrzypią, naczynka rozrywają się, a wykończone nerwy mrowią. Skóra powoli się rozdzierała i wkrótce miał nadejść śmiertelny cios.
Ramię to rozsądna cena, byle tylko go zabić — zaskoczyła ją ta myśl i spokojny umysł. Bestia podniosła krzyk, ale miotała się nadaremnie. Teraz pragnienie śmierci naprawdę należało tylko do niej.
Naramiennik rozpadł się po trzecim uderzeniu, ale Dubhe udało się cofnąć ramię, zanim było za późno. Na jej skórze zarysowało się szerokie czerwone zadrapanie. Przez chwilę zakręciło jej się w głowie i musiała odwołać się do swojej umiejętności koncentracji, aby utrzymać się na nogach. Rany zaczynały dawać się we znaki.
— Czy chcesz, abym cię brał kawałek po kawałku? — zaśmiał się Forra. — O to właśnie prosił mnie Jego Wysokość i zapewniam cię, że mam szaloną chęć, aby go posłuchać.
Dubhe nie słuchała jego słów. Przez kilka chwil nie istniało nic innego poza bolesną świadomością własnego ciała, dokładną percepcją tego, co się działo. W ułamku sekundy pojęła następny ruch Forry — atak frontalny, z pochyloną głową i wyciągniętym mieczem — i rzuciła się w przód, aby go uprzedzić.
Rozpłaszczyła się, jak tylko mogła najbardziej, a żelazne ugryzienie przebiegło po jej ramieniu i włosach. Nie zatrzymała się nawet wtedy, kiedy poczuła, jak metal szarpie jej ciało. Wbiła za to trzymane w obu dłoniach ostrze we wgłębienie ramienia Forry. Wepchnęła je, dopóki nie poczuła twardości kości, po czym, koziołkując, wyciągnęła sztylet i znalazła się na nogach z drugiej strony.
Poczuła mdłości: straciła zbyt wiele krwi i ten przewrót był nadmiernym wysiłkiem. Patrząc kątem oka, miała wrażenie, że Forra upada, ale kiedy poczuła na szyi jego oddech, zrozumiała, że zmniejszenie czujności było błędem. Ledwie zdążyła się odwrócić i wymierzyć kolejny cios, tym razem w brzuch, ale zatrzymało go to tylko na chwilę, po czym zaraz wrócił do ataku. Był naprawdę maszyną wojenną: tracił wiele krwi, ale wciąż trzymał się na nogach, wciąż jeszcze wykazywał szaleńczą determinację, aby ją zabić.
— Nie pokonasz mnie! — wrzasnął na wiatr przed wymierzeniem ciosu.
Dubhe odparła jego atak i wykorzystując rozmach przeciwnika, dała radę przedrzeć się przez jego linię obrony. Uderzyła go w środek piersi i zanurzyła ostrze w ciele najmocniej, jak mogła. Forra padł do tyłu, z podniesionymi ramionami i zduszonym jękiem. Upadek jego potężnego ciała na ziemię wywołał głuchy odgłos i Dubhe uśmiechnęła się niegodziwie do błyszczącego nad nimi księżyca. Czuła się fatalnie. Mdłości narastały, a krew lała się obficie po nogach. Nie miało to znaczenia. Wzięła z ziemi miecz Forry i powoli do niego podeszła. Jeszcze żył. Jego pierś podnosiła się i opadała z wysiłkiem.
Stanęła nad nim i popatrzyła z nienawiścią. Wyobraziła sobie, jak zmuszał Learchosa do zabicia starca w Krainie Wiatru, i jej gniew wybuchnął, zmiatając wszelkie wyrzuty sumienia.
Podniosła miecz i popatrzyła w jego umierające oczy.
— Learchos i Theana... zabierasz ich do Domu?
Forra rozciągnął usta w napiętym uśmiechu.
— Zabij mnie i nie przedłużaj tego — powiedział z trudem. — Chyba nie sądzisz naprawdę, że się do tego zniżę.
Dubhe pomyślała o innych morderstwach, jakie popełniła w przeszłości: o przerażeniu, o udręce, o obrzydzeniu, które dręczyły ją nieskończoną ilość razy. Obiecywała sobie, że już nie splami sobie rąk, ale teraz te śluby nie miały już znaczenia. Warto było skazać się na ostateczne potępienie dla nadziei.
— To za Learchosa — powiedziała półgłosem i zanurzyła miecz w sercu Forry.
Ciemność nocy wydawała się Sanowi ciepłym i przytłaczającym kocem. Mrok zawsze kojarzył mu się z odczuciem świeżości, ale teraz był zmuszony przyznać, że ciemność może być bardziej dusząca niż słoneczny dzień. Jadący przed nim Zabójca trwał w milczeniu.
Przez cały czas podróży wymienili zaledwie kilka słów. Na początku San leczył go przy użyciu czarów, ale z irytacją zauważył, że nie zawsze był w stanie przywołać swoje moce. Kiedy mu się to udawało, rany goiły się szybko, prawie w oczach, ale często odnosił całkowitą porażkę.
Zabrał ze sobą z biblioteki Ondine książkę z zakazanymi formułami, aby przestudiować najlepszy sposób ataku, jakim uderzy w Gildię. Zniszczy ją za wszelką cenę, nawet gdyby miał zostać potępiony. W końcu ocali Świat Wynurzony, w miastach będą stały jego posągi, a kolejne ludy będą przekazywać sobie jego imię z pokolenia na pokolenie. Będą go wspominać jako młodego bohatera, który poświęcił samego siebie dla zbawienia całego świata. To było więcej, niż zrobiła jego babka w odległej przeszłości.
Jednak mimo nauki moc płynęła przez jego ciało nieokiełznana i jak każda siła, która nie jest jeszcze poddana dyscyplinie, przychodziła, kiedy i jak chciała. Potężna i niepowstrzymana lub mizerna i przerywana.
W tym ostatnim przypadku San ze złością przestawał ćwiczyć i powtarzał sobie, że i tak da sobie radę. Czyż nie udało mu się powalić czterech Zabójców pod morzem? Wystarczy dać wolną rękę złości, a wszystko potoczy się jak najlepiej. A w Domu z pewnością złości mu nie zabraknie.
Niewiele myślał o Idzie. Gnom rozczarował go, ale przede wszystkim nie mógł się sam przed sobą przyznać, że dręczyło go nieposłuszeństwo, jakie mu okazał. Jakiś wewnętrzny głos cały czas zadawał mu pytanie, czy postępuje właściwie, ale wolał go nie słuchać. Bohaterowie nie mają wątpliwości i zawsze idą prosto do celu, myślał.