Выбрать главу

— Potrzebuję, żebyś leczył mnie podczas podróży — ciągnęła dalej Dubhe, ale on udawał, że nie słyszy. — Rany jeszcze się nie zabliźniły. Potrzebuję też twojej pomocy, aby zsyntetyzować eliksir, który pobudzi klątwę.

Słysząc te słowa, Lonerin odwrócił się i spojrzał na nią z mieszanką zaskoczenia i bólu. Ruszył w kierunku drzwi, ale Dubhe stanęła mu na drodze.

— Dowiedziałam się, że wczoraj, kiedy byłam jeszcze nieprzytomna, dano mi eliksir. Muszę być w stanie kontrolować Bestię, inaczej ta misja nie przyniesie efektu.

— Doskonale! Wystarczy, że nie weźmiesz następnej dawki, i już będziesz gotowa na twoje bohaterskie poświęcenie.

Lonerin próbował położyć dłoń na klamce, ale Dubhe zatrzymała ją.

— Nie mam zamiaru dłużej wspomagać twoich samobójczych instynktów — wycedził przez zęby.

— Chcę tylko, aby potęga Bestii rozwinęła się, kiedy będę w Domu, nie wcześniej. Nie mogę przywołać jej na własne życzenie, wiesz o tym.

Spojrzenie Lonerina z twardego zrobiło się udręczone.

— Ja nie chcę cię zabić, dlaczego nie możesz tego zrozumieć? — wymruczał, wpatrując się w podłogę.

Dubhe próbowała zachować spokój. Nie mogła stracić jasności umysłu, która prowadziła ją do tego momentu. To nieprawda, że nie rozumiała, po prostu nie mogła spełnić jego prośby. Jej decyzja nie pozostawiała miejsca na współczucie.

— Czy byłbyś w stanie znaleźć stosowne zaklęcie? — spytała w końcu suchym głosem.

Lonerin przez kilka sekund stał z opuszczoną głową, nie odpowiadając. Potem przytaknął ze zrezygnowaną miną.

— No to zrób to. Jestem jedyną osobą, która może otworzyć wam drogę wśród wrogich szeregów.

Młodzieniec podniósł gwałtownie głowę w nagłym przypływie dumy.

— Ty nie jesteś bronią, nigdy nią nie byłaś. Dubhe, przecież jesteś kobietą, z którą kochałem się w tamtej jaskini!

Przełknęła ślinę.

— To czas, który już do nas nie należy, wiesz o tym.

— Zgoda, ale nie możesz prosić mnie, abym przeszedł ponad tymi wspomnieniami. Pożar zawsze zostawia po sobie popioły.

Dubhe poczuła, jak piekące łzy cisną jej się do oczu, ale brutalnie je odegnała. Miał rację, ale teraz sprawy się zmieniły.

— Ty masz przed sobą przyszłość, Lonerinie, i musisz o niej myśleć. Nie pozwól, aby ten dar się zmarnował, inaczej moje poświęcenie nie będzie miało żadnego sensu — powiedziała, biorąc jego twarz w dłonie.

Chłopak odwrócił wzrok gdzie indziej. Nie był w stanie nic powiedzieć.

— Obiecujesz?

— Obiecuję — odpowiedział, wreszcie znajdując odwagę, aby na nią spojrzeć.

— No to weź, czego potrzebujesz, i dołącz do nas.

Dubhe otworzyła drzwi i wyszła, zanim zdołał dodać coś jeszcze.

Powietrze na korytarzu pachniało wilgocią i nagle zakręciło jej się w głowie. Oparła się o ścianę oszołomiona otchłanią tego, co straci za siedem dni. W centrum tego wiru skazanych na zagładę pragnień był obraz Learchosa.

Przeżyje — pomyślała. I ta świadomość dała jej siłę, aby wyruszyć na bastiony.

— Będziemy lecieć wysoko. Powietrze jest rozrzedzone i nie będzie to przyjemna podróż. Dopóki będziemy znajdować się nad przyjaznymi terytoriami, będziemy podnosić się powoli, aby dać naszym ciałom czas na przyzwyczajenie się; potem, kiedy przekroczymy granicę, zaczniemy posuwać się szybciej.

Ido był pewny siebie i mówił głośno i wyraźnie. Nie liczyła się ani starość, ani zmęczenie. Był to jego ostatni poryw, ostatnia misja przed zasłużonym spokojem. Nie obchodziły go konsekwencje: jego historia jako Jeźdźca Smoka tak czy inaczej miała dobiec końca.

— Kiedy my przekroczymy granicę, oddziały, jakie zgromadziliśmy, zaatakują na froncie Krainy Morza. Już wydałem rozkazy. Będzie to manewr dywersyjny, który uniemożliwi nieprzyjacielowi połączenie się w jeden blok i jednocześnie pozwoli nam wkraść się bez przeszkód na tyły. Jeżeli chodzi o podróż, po raz pierwszy zatrzymamy się na granicy z Wielką Krainą po trzech dniach lotu. Kiedy wystarczająco odpoczniemy, wyruszymy w kierunku pustyni znajdującej się w Krainie Nocy — powiedział, wskazując dokładny punkt na mapie, którą rozłożył, aby pozostali mogli się zorientować. — Nie ma tam miast ani strażnic. Nie powinniśmy mieć problemów. Potem jednym ciągiem dolecimy aż do świątyni.

Nikt nie miał żadnej obiekcji. Dwóch czarodziejów i dziewczyna słuchali z uwagą i chłonęli każde jego słowo.

— Niedawno dowiedziałem się, że widziano już, jak konwój Dohora wyrusza w stronę Domu. Ma tam pozostać do chwili ceremonii i ważne, abyśmy zaatakowali, kiedy on też będzie obecny podczas rytuału, w przeciwnym razie odniesiemy porażkę. Jeżeli nie napotkamy przeszkód, mój plan podróży pozwoli nam dolecieć na czas.

Pozostali dalej patrzyli na niego w milczeniu. Dziwnie było powrócić do roli wodza. Ostatnim razem, kiedy mu się to zdarzyło, przeprowadzał atak na siedzibę rebeliantów w Krainie Ognia. Zakończył się katastrofą, więc Ido czym prędzej odpędził tę myśl. Tym razem wszystko musi pójść gładko.

Zwinął mapę.

— Uwagi?

Przesunął wzrokiem po towarzyszach. Było to desperackie przedsięwzięcie i wszyscy byli tego świadomi. Prawdopodobnie nie powrócą, aby o nim opowiedzieć. Ido przez chwilę pożałował tej dłoni podniesionej godzinę wcześniej z taką pewnością siebie. Stało przed nim dwoje młodych ludzi, którzy wychodzili naprzeciw śmierci. Widział już zbyt wielu umierających za najróżniejsze sprawy i nie potrafił nawet odnaleźć właściwego usprawiedliwienia. Teraz też zwycięstwo miało dokonać się przez śmierć dziewczyny, której życie już i tak wszystko odebrało.

— Doskonale. Jeżeli się zgadzacie, ruszamy — zakończył stanowczo.

Na bastionach świt zamienił się w świeży i melancholijny poranek. Wysokie i gęste chmury zaciemniały szare niebo.

Smoki były już gotowe. Jeden niebieski, o smukłym, umięśnionym ciele; drugi natomiast — imponujący egzemplarz o grubej skórze i pełnych żaru oczach: Oarf. Ten ostatni patrzył, jak nadchodzili, z drżącymi nozdrzami i napiętymi mięśniami, już gotowymi, aby poderwać się do lotu. Ido spojrzał na niego z zachwytem. Powiedziano mu, że szalał podczas nieobecności jego pana i że w końcu trzeba było umieścić go w lochach, w obszernych podziemnych stajniach, gdzie nikt nie chodził.

Uśmiechnął się z zadowoleniem. Ten smok nie zmienił się ani krztynę. Gburowaty i nieokiełznany jak zawsze. Gnom przebiegł wzrokiem po jego dygocącym z ekscytacji ciele i stopniowo w jego umyśle jego sylwetka przekształciła się w obraz szczupłego i umięśnionego ciała Vesy, jego umiłowanego rumaka. Oba smoki walczyły bok w bok w niejednej walce i być może Oarf czuł jeszcze zapach dawnego towarzysza na jego żołnierskiej zbroi.

Ido zbliżył się do potężnej bestii. Oarf po prostu na niego popatrzył. Dwie cienkie strużki dymu wychodziły mu z nozdrzy, a spojrzenie stopniowo łagodniało.

— Pamiętasz mnie, prawda?

Zatrzymał się w pobliżu jego głowy i pogłaskał po pysku. Dotyk zimnych łusek smoka zawsze go wzruszał, przypominał mu najlepsze czasy jego życia, kiedy jeszcze przemierzał wojenne nieba. Jednym susem znalazł się na grzbiecie. Pierwszy raz dosiadał smoka bez siodła i dziwnie się z tym czuł.

W tym czasie Sennar z pewnym trudem wdrapywał się na drugiego smoka.

— Gdzie mam iść? — spytała Dubhe. Jej głos był spokojny, a wzrok pogodny.

Odpowiedział jej Lonerin. Usiadł za Sennarem, a Dubhe spojrzała na Oarfa.