— Leciałaś kiedyś na smoku? — spytał ją Ido. Ona potrząsnęła głową. Iluż rzeczy ta dziewczyna nigdy nie robiła i nigdy nie będzie mogła zrobić.
Podał jej rękę, a kiedy ją złapał, poczuł, że jest lodowata. Poczuł, jak jej strach przebiega mu po skórze, i ścisnęło mu się serce.
Dziewczyna weszła na grzbiet zwinnie i otoczyła biodra gnoma ramionami. Ido spojrzał w niebo. Minęła wieczność od ostatniego razu, kiedy przecinał je, śpiesząc do walki.
— Już czas — mruknął tylko.
Obszerne skrzydła Oarfa rozwinęły się, tnąc świeże powietrze poranka. Ido poczuł, jak mięśnie klatki piersiowej smoka kurczą się pod jego udami. Było to najpiękniejsze uczucie na świecie. Potem tak swojska pustka w żołądku i skok, jeden, potężny, odrywający ich od ziemi.
Dohor czuł się zagubiony. Po raz pierwszy wchodził w czeluście Domu; do tej pory widział tylko świątynię, w której zazwyczaj spotykał się z Yesholem. Wśród długich cieni owego przytłaczającego miejsca zawsze to on rządził, a Najwyższy Strażnik wydawał się mu tylko jednym z jego sług. Ale w Domu wszystko było inaczej.
Wyczuwał w tym miejscu coś, co chwytało go za gardło. Yeshol poruszał się pewnie wśród chodników, a kiedy przechodził, Zabójcy podnosili dłonie do piersi i pochylali głowy. Tutaj Yeshol był władcą, a on tylko przelotnym gościem.
Jednak największe wrażenie wywarło na nim to, że wewnątrz Domu panowała ponura atmosfera, gdzie cierpienie było celem, a nie środkiem. Okrucieństwo, z jakim on prowadził swoje królestwo, zawsze stanowiło regułę, której należało przestrzegać, aby osiągnąć sukces, ale nigdy nie było punktem wyjścia jego działań. Strach był bronią jak każda inna, tak jak mógł być nią pieniądz czy pochlebstwo. Natomiast tu, w środku, okrucieństwo było celem samym w sobie, było szczytem całego planu. Rozchodziło się ze ścian, zatruwało powietrze, zapierało dech. Śmierć była celebrowana we wszystkich swoich formach; do unicestwienia jednostki — jej ciała i jej ducha — dążono ze świadomą zaciętością. To było coś, czego Dohor nie był w stanie zrozumieć.
Fanatycy, nic poza tym. Kiedy rytuał zostanie wypełniony i wreszcie stanę się niepokonany, zmiotę ich wszystkich — od pierwszego do ostatniego.
Tak powtarzał sobie, starając się pohamować owo niewygodne uczucie, które pojawiło się, kiedy tylko postawił tam nogę. Trudno było się do tego przyznać, ale po raz pierwszy to on się bał. Świat obracał się przeciwko niemu; najpierw okazało się, że jego syn już nie czuje przed nim strachu, a teraz sam stanął w obliczu czegoś, co wywoływało w nim głęboki niepokój. Zaczął się zastanawiać, czy mądrą decyzją było zaufanie temu niebezpiecznemu sojuszowi.
Kiedy dotarli do posągu Thenaara i Dohor zobaczył wypełnione krwią baseny, poczuł, jak przewraca mu się w żołądku. Nawet dla niego, który walczył w tysiącach bitew i przelewał krew całych narodów, było to zbyt wiele.
Yeshol patrzył, jak król wymiotuje w kącie.
— To normalne, że powoduje taką reakcję za pierwszym razem — powiedział, uśmiechając się z wyższością.
Dohor spojrzał na niego z nienawiścią. Zmiecenie z powierzchni ziemi tego miejsca, oto pierwsza rzecz, jaką należy zrobić — powtórzył sobie.
Przydzielili mu pokój dość duży, wyposażony w obszerne łóżko, ławę skrzyniową i stół. W kącie — aparaty do destylacji i regał pełen dziwnych słoików.
— To był pokój Strażniczki Trucizn, którą zabiła Dubhe — wyjaśnił Yeshol. — Nowy Strażnik nie zajął go z mojej woli: ta Zabójczym była mi droga, być może najwierniejsza Zwycięska, jaka kiedykolwiek chodziła po tych korytarzach.
Dohor podniósł na niego oczy.
— Co mówią twoi szpiedzy?
Najwyższy Strażnik podniósł brew.
— Oddziały gromadzą się w kierunku Krainy Morza.
— To wiem, potyczki już się zaczęły. Chcę wiedzieć coś innego.
Yeshol uśmiechnął się.
— Ida nie widziano.
— Jest w drodze — stwierdził Dohor ze smutnym uśmiechem.
— Nie wiemy tego na pewno.
Król wybuchnął śmiechem i potrząsnął głową.
— Większość życia strawiłem na walkach przeciwko temu przeklętemu gnomowi i dobrze go znam. Przyjdzie tutaj. Mamy chłopca, a Ido nie jest osobą, która stałaby bezczynnie, kiedy Świat Wynurzony potrzebuje jego interwencji... A poza tym mnie nienawidzi.
— Tak czy inaczej, jeżeli przybędzie — zatrzymamy go.
— Naprawdę sądzisz, że nie będzie miał towarzystwa? Przyjdzie i przyprowadzi ze sobą waszą zdrajczynię — powiedział król grobowym tonem. — Była dziwką mojego syna i udało jej się uwolnić go z więzienia w Akademii. Z pewnością przyłączy się do tego przebrzydłego gnoma.
Yeshol wzruszył ramionami.
— Jedno czy dwoje, nie robi to różnicy. Jedno wasze słowo i moi ludzie będą gotowi, aby sprzątnąć wam z drogi tę przeszkodę.
Dohor potrząsnął głową.
— Mimo że już wiele lat temu przestałem walczyć na polu bitwy, pozostaję żołnierzem i rozumuję jako taki. Niech tu przyjdą. Dubhe jest twoja, ale Ido ma być mój. Chcę osobiście się z nim rozprawić i wreszcie wypowiedzieć słowo „koniec” w tej farsie, która trwa już zbyt wiele lat.
Yeshol patrzył na niego przez kilka chwil.
— Jak sobie życzycie — zgodził się wreszcie.
Potem skłonił się krótko i wyszedł z pokoju. Na zewnątrz czekał na niego jego ordynans. Pochylił głowę, a Najwyższy Strażnik pociągnął go za sobą kilka korytarzy dalej.
— Chcę, abyś to zrobił podczas ceremonii, kiedy tylko Aster powróci. Jeden człowiek na każdego z jego ludzi, a sam zajmiesz się Dohorem. Wszyscy mają być martwi.
Zabójca przytaknął, po czym zniknął w mroku Domu.
W Wielkiej Krainie wydawało się, że nadeszła już jesień, i Ido owinął się kocem, kontemplując nocne ciemności.
Żadnych ogni. Dawałyby światło, a już i tak mieli trudności z ukryciem dwóch smoków. Oczywiście, nikt tych stron nie patrolował, ale nigdy nic nie wiadomo.
Oarf spał przed nim bardzo głębokim snem. Był wykończony. To latanie wysoko, zwłaszcza z dwoma osobami na grzbiecie, wycieńczyło oba zwierzęta. Niebieski smok okazywał oznaki słabości, ale Idowi wystarczało, aby dotarł do Krainy Nocy. W innych okolicznościach zawstydziłby się tą niską myślą: dla jeźdźca nie było nic świętszego niż własny smok. Ale teraz nie było czasu na wyrzuty sumienia i skrupuły.
Lot w takich warunkach był piekłem. Brak tlenu i prędkość zapierały im oddech, a mięśnie nóg kostniały od zimna i długich godzin spędzonych na grzbiecie.
Czy będziemy jeszcze w stanie walczyć, kiedy dotrzemy na miejsce?
Ido odgonił tę myśl. Będzie się bił do swojego ostatniego tchnienia, plując krwią, jeżeli to konieczne. Nadszedł czas, aby pozamykać zawieszone rachunki i uporządkować wszystkie sprawy. Po latach spędzonych na wzajemnych pościgach, wreszcie stanie przed Dohorem. I nie weźmie go żywcem, to jest pewne.
— Nie śpisz?
Gnom otrząsnął się. W ciemności zarysowała się postać Sennara.
— Nie, ale ty chyba też nie, jak widzę — uśmiechnął się Ido.
— Pokój już od dawna nie stanowi części mojego życia. Nie mam prawa nawet do spokojnego snu. — Czarodziej usiadł obok niego, trzymając na kolanach materiał, w który coś było zawinięte.
Ido wyprostował plecy i oparł dłonie na trawie.
— Przepraszam — powiedział ledwo słyszalnie. — Nie byłem w stanie porozumieć się z twoim wnukiem i zdaję sobie sprawę, że gdyby nie ja, teraz nie znajdowalibyśmy się w takiej sytuacji.