Theana potrząsnęła głową.
— Ich wyznanie to wypaczenie prawdziwej wiary. Zresztą sama wiesz, że Nihal była Poświęconą Shevraarowi i to ona ocaliła ten świat.
Dubhe oparła się plecami o kraty. Wszystko wydawało jej się niedorzeczne. Ludzie zabijali się między sobą, aby narzucić innym własną interpretację woli jakiegoś boga.
— To nie zmienia faktu, że każdej nocy ty modlisz się do Thenaara przed moimi oczami... oczami osoby, która została zniszczona przez Gildię — dodała wreszcie.
— Dobrze powiedziałaś, to była Gildia. Thenaar nie ma z Sektą Zabójców nic wspólnego. Wiara w Thenaara to coś innego.
Dubhe popatrzyła na nią sarkastycznie.
— Czyli jesteś tutaj, aby wszystko naprawić, tak? Aby udowodnić prawdziwość tej twojej wiary w przeciwieństwie do przekonań Gildii?
Theana nie mogła zrozumieć, do czego dziewczyna zmierza.
— Ja... nie wiem. Po prostu wykorzystuję to, czego nauczył mnie mój ojciec.
— Tja... — Dubhe popatrzyła w górę i zachichotała.
— Dlaczego się śmiejesz?
— To śmieszne, nie? Że muszę podróżować z kolejną fanatyczką tego bzdurnego boga.
Theana wyglądała na obrażoną.
— Ja nie jestem fanatyczką. Nie przyrównuj mnie do kogoś, kto przekształcił autentyczną i czystą wiarę w kult śmierci.
— Ale kiedy się modlisz, jesteś jak oni — rzuciła Dubhe bezlitośnie. — Powtarzacie tę głupią litanię tak długo, aż nawet dla was traci już ona sens.
Theana wbiła w nią lodowate spojrzenie.
— Moja modlitwa nie jest taka, jak tych z Gildii. Ty, która ich widziałaś, powinnaś zrozumieć to lepiej niż ktokolwiek inny.
Dubhe popatrzyła poza klatkę, w głęboką i ciemną noc.
— Prawda jest taka, że twoja wiara doprowadziła mnie tutaj i umieściła w mojej piersi Bestię, której potworność przekracza nawet twoją wyobraźnię. Wiara w najgorszym razie prowadzi właśnie do tego, do śmierci, a w najlepszym jest tylko czystym pocieszeniem dla ludzi słabych.
— To oblicze, które widziałaś ty, w Domu — odparła Theana. — Istnieje wiara, która nie ma nic wspólnego ze śmiercią, ale wiele z życiem. Prowadziła mojego ojca i mnie przez lata wygnania, i dała mi te dłonie, którymi zapieczętowałam twoją klątwę.
Dubhe udała, że nie słyszy.
— Wiem tylko tyle, że kapłani rozprawiają o tym, jakoby znaleźli znaczenie, sens świata. Ja jednak widziałam jedynie umierające osoby. Życie, takie jakie znam, to wyłącznie chaos.
Theana wytrzymała jej spojrzenie, ale nie zbuntowała się ani nie wydawała się oburzona.
— To dlatego, że jeszcze nie znalazłaś swojej drogi.
Dubhe poczuła, jak niewyraźna irytacja podnosi się jej z trzewi.
— Bo ty znalazłaś?
Theana przełknęła ślinę.
— Nie, ale wiem, że jest.
Na jej słowa opadła gęsta cisza. Dubhe spojrzała na rozgwieżdżone niebo. Miriady drobnych chłodnych światełek noc po nocy asystowały nieporuszone upływowi życia na ziemi. Jak gdyby nic brzydkiego nie mogło naruszyć ich wspaniałości.
— Kiedy uciekniemy? — spytała nagle Theana.
— Nie zrobimy tego. Idziemy w sam środek Krainy Słońca, to właściwy kierunek, a za trzy dni będziemy w Selvie i tam odejdziemy swoją drogą. To chyba nie szkodzi, jeżeli do tego momentu będziemy podróżować wozem, a nie piechotą.
— No tak, ale...
— Nic nam się nie stanie — dodała pewnie Dubhe. — Odzyskuję siły. Nie pozwolę, żeby spotkało cię coś złego.
Theana opuściła wzrok, zmartwiona i niepewna.
— Dziękuję za wcześniej — powiedziała szczerze. — Zrozumiałam, co zrobiłaś, i przy strumieniu, i potem, i... — Spojrzała w dół, najwyraźniej nie mogąc kontynuować.
Dubhe poczuła, że jest równie niezdolna do odpowiedzi: zaskoczyła ją ta wyraźna deklaracja słabości.
— Nie zrobiłam tego tylko dla ciebie.
— Ale przeze mnie cię uderzono.
Dubhe nie potrafiła temu zaprzeczyć.
— To się już więcej nie powtórzy — dodała Theana. — Nie chcę być dla ciebie ciężarem.
Dubhe spojrzała w ziemię. Nie sądziła, żeby sytuacja między nimi mogła się zmienić, ale doceniała ten poryw szczerości.
— Nie myśl o tym i śpij — ucięła krótko. — Lepiej będzie, jak odpoczniemy. — Następnie ułożyła się, jak się dało, w słomie i rozprostowała się. Po chwili usłyszała, jak Theana robi to samo.
3. Ku otchłani
Ido i San posuwali się naprzód powoli. Albo przynajmniej tak się Sanowi wydawało, od kiedy zagłębili się w Świat Zanurzony. Ich podróż rozpoczęła się pod jak najlepszymi auspicjami. Myśl o zobaczeniu takiego legendarnego miejsca, jak Świat Zanurzony, podniecenie perspektywą nowej przygody u boku owej żywej legendy, jaką był Ido — to wszystko złożyło się na to, że San był nader podekscytowany. Zmęczony nudnym życiem, jakie prowadził przez krótki okres spędzony przy Radzie Wód, gdzie bezustannie przebywał pod okiem jednego z żołnierzy, chłopiec wyruszył przekonany, że kieruje się ku czemuś wielkiemu i wspaniałemu. Tego właśnie mu było trzeba, bo odpoczynek, zatrzymanie się, oznaczały konieczność rozliczenia się z rozterką, jaką czuł w piersi.
Pragnął to wszystko zagłuszyć, o niczym nie myśleć. W ciągu ostatnich miesięcy wiele się wydarzyło i jego życie zostało wywrócone do góry nogami. Najpierw wtargnięcie Gildii do jego domu, morderstwo rodziców; potem porwanie i uratowanie przez Ida; a następnie odkrycie olbrzymich mocy, których istnienia w sobie nigdy nie podejrzewał. Było tak, jak gdyby w tej samej chwili, kiedy Sherva i jego towarzysz wyważyli drzwi do jego domu, rzeczywistość została zawieszona i wszystko nabrało niepewnej konsystencji snu albo raczej koszmaru.
Gildia szukała go, aby wykorzystać jego ciało jako coś w rodzaju pojemnika dla duszy Astera, a gdyby ten plan został zrealizowany, oznaczałoby to nowe piekło, takie jak to, któremu musiała stawić czoła jego babcia Nihal, czterdzieści lat wcześniej. Również magia, której potężny, przepływający przez siebie nurt nagle poczuł, była niepokojącym odkryciem. Czuł się samotny jak nigdy w życiu.
Ido był w tym wszystkim jedyną stałą. Był bezpieczeństwem i wybawieniem, był tym, który wie, jedynym, który mógł wskazać mu drogę. Patrzył na jego wyprostowane mimo starości plecy. Chciałby pewnego dnia być taki jak on. Wokół była ciemność i chaos, ale z Idem, na smoku, który prowadził ich do Świata Zanurzonego, było światło.
Kiedy San wdrapał się na smoka, otworzył szeroko usta. Zobaczył piękno rozciągającego się pod nimi krajobrazu, poczuł wiatr zaczesujący mu włosy do tyłu i mrożący mu policzki, kolory i zapachy nadchodzącej wiosny.
Jednak to jego pragnienie nowości i przygód zostało całkowicie zaspokojone dopiero wtedy, kiedy w zasięgu ich wzroku pojawił się ocean. Chłopiec nigdy nie widział morza. Z rodzicami ani razu nie oddalił się od bezpiecznego ciepła Krainy Wiatru, ograniczając się do czytania o najdłuższych rzekach i o bezmiarach wody, które nigdy się nie kończyły. Teraz wszystko to miał przed sobą, a ocean był szeroki i niezmierzony, zmienny.
Pierwszego poranka, kiedy zobaczył go na linii horyzontu, był tylko połyskującym pasmem na skraju nieba. W południe stał się już ciemnoszarą taflą, nad którą nadciągały czarne chmury nabrzmiałe deszczem. Wieczorem, kiedy przed ich oczami pojawiły się Ukryte Rafy, przekształcił się w paletę nieskończonej ilości odcieni błękitu.
Ido kazał smokowi osiąść na szczycie skały. Wiał dość silny wiatr, a zapach soli był bardzo intensywny. Jednak największe wrażenie robił huk fal.