Выбрать главу

Potem wreszcie zobaczył, jak coś zarysowuje się w otaczającej go oślepiającej nicości. Był to niewyraźny i nieokreślony kształt: bardziej wyczuwał go, niż naprawdę widział.

— Dobra robota.

Głos, którego nie znał i który nie dochodził z żadnego miejsca. Głos dziecięcy, który Lonerin słyszał bezpośrednio we własnej głowie.

— To, co właśnie zrobiłeś, to nie lada wyczyn.

Ten głos był zrezygnowany i pełen bólu.

— Kim jesteś?

Zdawał sobie sprawę, że nie wypowiedział nawet jednego słowa, a jednak przemówił.

— Jak to, przywołałeś mnie i nie wiesz?

Lonerin poczuł nutkę radości. Zobaczył go. Wyłaniał się z nicości, z białego światła; szedł naprzód powolnymi, wystudiowanymi krokami i świadomość, że to naprawdę mógł być mesjasz, pozbawiła go tchu. Przez chwilę pomyślał, że Gildia miała rację i że przez czterdzieści lat Przegrani obrzucali błotem pamięć bohatera. Ten, którego zaraz miał spotkać, nie mógł nie być bogiem, bogiem cierpiącym i niezrozumianym, odrzuconym przez swoich własnych wiernych.

Wyglądał jak dwunastoletnie dziecko i miał na sobie długą czarną tunikę z wysokim kołnierzem. Jego twarz była rozdzierająco piękna. Był smutny i patrzył na niego porażająco zielonymi oczami. Nie mogła istnieć na świecie taka zieleń: to, co Lonerin widział, było kolorem w swojej esencji, tak jak wymyślili to bogowie, kiedy stworzyli Świat Wynurzony. Długie do szyi, kręcone włosy okalały twarz głębokim granatem, a lekko zaostrzone uszy przypomniały Lonerinowi o jego historii.

Nie miał słów. Oto on, Tyran. Niszczyciel i Wybawca. Nie sposób było ustalić, kim naprawdę był, czy istotą nadzwyczajnej nikczemności, czy też niewiarygodnej łaskawości. Być może był jednym i drugim, i Lonerin poczuł odruch, aby uklęknąć i oddać mu hołd. Czy mógł zrobić coś innego przed jego obliczem?

Uważaj, bo on jest Tyranem. Wygląd nie ma znaczenia, bo to tylko jedno z jego niezliczonych oszustw. Nie daj się porwać jego urokowi.

Lonerin próbował przełamać ten czar. Kiedyś Aster był człowiekiem, nikim więcej. Człowiekiem, który zabił tysiące niewinnych. To tak powinien na niego patrzeć. Musiał rozebrać go z tej otoczki wszechmocy, z którą teraz przed nim stawał, wyjść poza jego urodę i smutne spojrzenie. Musiał patrzeć na niego jak na tego, kim był: dzieckiem, które umarło czterdzieści lat temu; a nawet jeszcze inaczej — starcem słusznie zabitym dawno temu. A on musiał odesłać go do cieni, do których teraz należał.

— Kim jesteś?

Lonerin starał się oprzeć słodyczy jego głosu.

— To nie ma znaczenia — powiedział, ale zabrzmiało to niepewnie, drżąco. — Jestem osobą, która uniemożliwi ci dokończenie twoich planów.

Gorzki uśmiech rozświetlił to nadludzkiej urody oblicze.

— A jakież to niby są moje plany? — spytał bez cienia sarkazmu.

To zdanie zbiło Lonerina z tropu. Z trudem udało mu się odzyskać kontrolę i znaleźć właściwą odpowiedź.

— Wykorzystałeś ślepą wiarę twoich sług, aby cię wskrzesili. Ale ty należysz do przeszłości, a Gildia nie ma już racji bytu na tym świecie. Ja ją zniszczę i dam wreszcie pokój tysiącom ofiar, które razem z nią zamordowałeś.

Aster uśmiechnął się łagodnie.

— Masz na myśli Yeshola, prawda, i Zabójców?

— Nie próbuj mnie oszukać — odparł Lonerin nieco zdezorientowany. — Znam cię. Czytałem o tobie.

— Mówi się jeszcze o mnie? — spytał Aster ze zdumieniem. — Czy wspomnienie o mnie nie zostało jeszcze starte z powierzchni Ziemi?

— Wiesz, że tak nie jest.

Oczy Astera patrzyły na niego z rozbrajającą szczerością i Lonerin powiedział sobie, że ta istota rzeczywiście była nieskończenie podstępna i że Nihal naprawdę musiało być trudno się z nią policzyć.

— Wiem, że Yeshol i jego adepci mnie wielbią — ciągnął dalej Aster. — Kiedy jeszcze żyłem, on patrzył na mnie jak na boga i chłonął każde moje słowo. Był sługą wiernym i silnym, dlatego podsycałem jego wiarę i dawałem mu do zrozumienia, że jestem tym, o którym mówią ich proroctwa. Potrzeba pewników popycha ludzi do skrajnych gestów, a kiedy znajdują coś, w co mogą uwierzyć, nawet śmierci nie pozwalają, aby im zaprzeczyła. I tak Yeshol dalej mi się naprzykrza, teraz wręcz mojemu duchowi, i nigdy nie pogodził się z moim zniknięciem. Lonerin nie rozumiał.

— Musisz wrócić do umarłych, do których należysz.

Aster utkwił w nim spojrzenie, a czarodziej poczuł, że przeszywa go ono na wskroś.

— Naprawdę sądzisz, że tego nie chcę? Myślisz, że jestem zadowolony z błąkania się po tej bezsensownej otchłani?

— Ja sądzę, że chcesz wrócić na nasz świat, aby dokończyć to, co zacząłeś. Aby to zrobić, nagiąłeś do swojej woli wolę słabych ludzi, dla których wiesz, że byłeś jedynym powodem życia — powiedział Lonerin zdecydowanie.

— Masz dziwne pojęcie o śmierci, pojęcie, jakie mają wszyscy żywi — odparł Aster. — Czy naprawdę sądzisz, że twoja matka z zaświatów pragnie, abyś zniszczył Gildię, żeby dać jej pokój?

Lonerin poczuł się ugodzony w samo serce.

— Co ty wiesz o mojej matce? — odpowiedział przez zęby.

— Wiem, że Yeshol ją zabił. To jego ostrze przebiło jej serce. I wiem, że twoja matka umarła zadowolona, bo była pewna, że ty przeżyjesz. Umrzeć za kogoś, kogo się kocha, to najlepsza ze śmierci.

Lonerin poczuł się zagubiony. Obraz jego matki, jaką była za życia i jaką ją widział w zbiorowej mogile, rozdarł mu duszę.

— Nie musisz cierpieć. Powiedziałem ci prawdę. Kiedy umarła, znalazła swój pokój.

— Nie mów o niej! Nie waż się używać nawet przez chwilę jej wspomnienia, aby mną zachwiać! — wrzasnął czarodziej.

Aster nie wzruszył się.

— Wcale tego nie robię. Tylko ci tłumaczę. Żywi znają się na sprawach żywych, a umarli znają śmierć.

— Dość!

Ale Aster, niepowstrzymany, ciągnął swoją wypowiedź:

— Był czas, kiedy poruszało mną tylko jedno pragnienie i jedynie myśl o osiągnięciu mojego celu trzymała mnie przy życiu.

Lonerin nie mógł przestać go słuchać. Czytał już o tym aż do znudzenia. Kiedy był dzieckiem, Folwar bezustannie przywoływał mu jego ducha. „Nie daj się zbytnio zafascynować zakazanym formułom. Ucz się ich, ale nie pozwól, aby tobą owładnęły, jeżeli nie chcesz skończyć jak Tyran. Nawet nadmierna miłość może doprowadzić cię do tragicznych rezultatów”. Od tamtego dnia Tyran stał się dla niego postacią niejednoznaczną: przyciągał go i odpychał jednocześnie, ciekawił i przerażał.

— Cel był wszystkim — podjął Aster, wbijając w Lonerina swoje jasne, palące spojrzenie. — Nawet śmierć nie zgasiła żaru tego krwawego snu. Nie istniało dla mnie nic innego. Była to wielka fantazja, którą powtarzałem sobie aż do szaleństwa w samotności mojego pałacu. Byłem sam i w tym tkwiła wielkość tego planu. Tylko Yeshol wiedział, co zamierzałem zrobić. Taką twarz postanowiłem mu pokazać — jedyną, której by posłuchał. On wiedział, ale nie potrafił zrozumieć. Tylko ja byłem w stanie zobaczyć ów wspaniały rysunek, na którym opierało się to marzenie.

Lonerin spróbował się wymknąć kuszącej muzyce jego głosu.

— To było tylko czyste szaleństwo, nic więcej.

— Tak sądzisz? — spytał Aster. — A czym jest twój własny czyn? Znam magię, której użyłeś. Umrzesz. Jesteś tego świadomy?