Выбрать главу

— Wielkim jesteś medrcem, Patałłachu!

— W tej chwili dręczy mnie inna tajemnica, nad którą zastanowię się dopiero w przyszłości; tego mianowicie pojąć nie mogę, dlaczego nigdy w życiu nie widziałem mojego ogona. Wyrasta on przecie ze mnie, więc jest moją własnością. Musi istnieć przeto jakiś szczególny powód, że go nie mogę zobaczyć. Są to jednak sprawy tak zawiłe, że teraz nie chcę sobie nimi zaprzątać umysłu. W tej chwili należy nam myśleć o podróży. Dokąd się skierujemy?

— Tego właśnie nie wiemy…

— Jeżeli chcecie, to ja się zastanowię — rzekł Patałłach.

— A jak długo to potrwa?

— Może miesiąc, może dwa. Dobrze jeszcze nie wiem, jest to bowiem trudne pytanie.

— To nieco za długo — odrzekł Jacek. - Chcemy zajść tam jak najprędzej, bo w tych okolicach prześladują nas ustawicznie wielkie nieszczęścia. Najlepiej chodźmy przed siebie.

— Jest to ludzki sposób rozwiązywania sprawy. Osły doszły do przekonania, że czasem lepiej jest iść w tył.

— W tył? Za nic na świecie! — krzyknął Placek.

— Chodźmy więc naprzód, ale ja nie biorę odpowiedzialności za ten pomysł. W drogę, panowie!

— W drogę! - zawołali chłopcy.

— Precz z pracą!

— Niech głupi pracują!

— Idziemy na zachód.

— Chodźmy na zachód!

Osioł chciał ruszyć z kopyta, ale chłopcy, spojrzawszy siebie porozumiewawczo, skoczyli mu niespodziewanie na grzbiet.

Patałłach przystanął zdumiony, na chwilę oniemiał, potem ryknął z przerażenia i gniewu.

- Łotry! Precz z mojego grzbietu!

— Jesteśmy zmęczeni — zawołał Jacek — i pojedziemy na tobie.

— Złaźcie natychmiast!

— Ani nam się śni. Od tego jesteś osioł, ażebyś nosił ludzi.

— Nie jestem osioł, jestem filozof!

— Pojedziemy na filozofie…

— Słuchajcie — ryczał Patałłach — nie chcecie pracować?

— Nie mamy tego zamiaru.

— A dlaczego każecie pracować mnie?

— Bo jesteś osioł!

— To jest oszustwo! Jesteście wstrętni ludzie! Ja też nie chcę pracować. Złaźcie natychmiast!

— W drogę, Patałachu przez jedno ł!

Na tak ciężką obrazę gniew porwał oślego filozofa, Wierzgnął tak potężnie, że Jacek zleciał w jedną stronę jak gruszka, a Placek w drugą jak dojrzałe jabłko. Patałłach kopnął jednego w brzuch lewą nogą, a drugiego, dla sprawiedliwości, też w brzuch, ale na odmianę prawą nogą. - Gwałtu! — ryknęli chłopcy oślim rykiem. Patałłach wierzgał przez dłuższy czas, aby okazać, że jest zwycięzcą, i pognał przed siebie jak obłąkany, rycząc przeraźliwie:

— Precz z pracą! Do widzenia, łobuzy!

- Żeby z ciebie zrobili kiełbasy! — krzyknął za nim Jacek. Placek nie mógł nawet krzyknąć, bo trzymał się za brzuch i jęczał.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

w którym ludzie i zwierzęta starają się nadaremnie puste głowy Jacka i Placka napełnić olejem mądrości

Gdybym kiedykolwiek dopadł Patałłacha — mówił Jacek wędrując z Plackiem piąty dzień przez bezdroża — marny byłby jego los.

— Wyrwę mu ogon — groził Placek — aby go mogli wreszcie zobaczyć.

Tak narzekając na nieuczynność zwierzaka, co nie chciał dla nich pracować, wielkie w nich tym nierozumnym postępkiem wywołując zdumienie, wędrowali wciąż na zachód; żywili się mizernie, czym się zdarzyło, w każdym razie nie lepiej od swojego wroga Patałłacha. Zbliżali się coraz bardziej do okolic zaludnionych, widzieli bowiem czasem z oddali ludzkie siedziby albo sine dymy z kominów. Bali się jednakże zbliżyć; do ludzkich osiedli, zewsząd bowiem dobiegały ich naszczekiwania psów, które ich lękiem przeraźliwym przejmowały od czasu, kiedy na bagnach ujrzeli widmo straszliwego psa.

Zapomnieli zupełnie o rodzinnym miasteczku, zapomnieli o matce. Człowiek, który wychodzi z domu na obczyznę, ciągnie za sobą przez świat cały cieniutką, niewidzialną niteczkę. Jej początek przywiązany jest do drzwi rodzinnego domu, a nić odwija się z serca jak z czerwonego kłębka. Czasem tylko śmierć, bardzo smutna, przecina nożycami tę niteczkę purpurową. Ci chłopcy jednakże zerwali ją tuż za progiem swojego domu. Wlokła się za nimi czas niejaki, jak niteczka krwi, lecz już jej nie widać. Już by nie znaleźli powrotnej drogi idąc jej śladem. Zdawało im się, po kilku zaledwie dniach, że lata całe minęły od chwili, kiedy uciekli z domu. Za nimi na przebytej drodze legła mgła zapomnienia, a w ziemi głęboka rozwarła się przepaść. Nie wiedzieli, jak bardzo nieszczęśliwy jest człowiek, który cisnął w odmęt, niepamięci wszystkie wspomnienia. Nie wiedzieli tego nieszczęśni chłopcy, że czasem dusza człowieka musi się napić ze świętego źródła wspomnień, aby się orzeźwić, kiedy jest zmęczona, aby ozdrowieć, jeśli jest chora. Nie wiedzieli o tym, że nawet kiedy trud życia okryje się siwizną, wtedy wśród samotnej nocy można znaleźć światełko w ciemności, wspomniawszy owe bezgrzeszne lata chłopięce, najcudowniejsze i najsłodsze. Ten, co wydarł sobie z pamięci wszystkie święte wspomnienia, myśli, że jest wolny i że mu jest lekko na duszy, bo zbył ciężaru. O, nieszczęśliwy! Kiedyś poczuje, że jest sam, i poczuje, jak mu serce ziębnie, jakby na lodowej znalazł się pustyni. Wtedy w wielkim smutku woła swojej matki, ale głos wyschłego serca niedaleko doleci.

Nie myśleli o tym wszystkim ci dwaj włóczędzy. Na razie było im dobrze, choć głodno, ale słońce świeciło bujnie, ziemia kwitła, szumiały wody. Nikt ich nie zmuszał do pracy, nikt od nich niczego nie żądał. Szli przez kraj piękny i bogaty. Pomyśleli, że tu się chyba zaczyna ta ziemia obiecana, w której nie potrzeba pracować. Z wielkim tedy zdumieniem przystanęli jednego razu u boku lasu, ujrzawszy maleńką mrówkę, co z ogromnym trudem wlokła krętymi ścieżynkami wśród traw gałązeczkę dziesięć razy większą od niej. Ciężka to musiała być praca, ponad siły tego owada, mrówka bowiem często przystawała w drodze albo wywracała się pod brzemieniem, na chwilę jednak nie przerywała swojego trudu, śpiesząc się bardzo i gramoląc się pod ciężarem, jeśli ją przygniótł.

Jacek rzekł:

— Widziałem obłąkanego barana, który oszalał ze strachu przed nami, widzieliśmy osła, który głupio oszalał od nadmiaru mądrości, ale nie widziałem jeszcze obłąkanej mrówki. Patrz, Placek, przecie ona dźwiga całe drzewo.

— Nierozumna istota! — zawołał Placek z pogardą.

— Ma na własność ogromny las, a dźwiga w upale gałązkę. Widać, że w tych okolicach panuje jeszcze szaleństwo pracy. Ach, cóż to za przebrzydły owad! — krzyknął Jacek.

Mówiąc to nadeptał nogą biedne stworzenie.

— Teraz sobie odpoczniesz — zawołał śmiejąc się. Jeszcze nie skończył mówić, a już inna mrówka zjawiła się nie wiadomo skąd na drożynce i poczęła wlec gałązkę z taką zapamiętałością, jakby zależało od tego jej życie, czy ją dowlecze tam, gdzie powinna. Chłopcy przypatrywali się ze wzgardą temu straszliwemu trudowi, po czym przydeptał ją Placek. Zabili tak trzecią, czwartą i dziesiątą. Mrówki, nie zważając na rzeź, przerażone, lecz bardziej pracowite, wyległy całym tłumem. Bose nogi Jacka i Placka wgniatały je w ziemię, chłopcy bowiem uczynili sobie straszliwą zabawę z mordowania niewinnych stworzeń. Śmiejąc się głośno skakali jak opętani, szerząc zniszczenie. W jednej chwili jednakże ogarnął ich niepokój i poczuli, że coś po nich łazi, po plecach, po nogach i po rękach. Krzyknął wreszcie przeraźliwie Jacek, krzyknął jeszcze przeraźliwiej Placek. Sto mrówek usiłowało wydrzeć sobie tragiczną gałązkę, a tysiące tymczasem uczyniły wyprawę na Jacka i Placka. Dotąd skakali wesoło, teraz jednak zaczęli skakać jeszcze wyżej, ale nieco smutniej. Zaczęli biegać wyjąc jak opętańcy: kiedy Jacek drapał się po brzuchu, Placek tarzać się począł po ziemi ległszy na plecach. Nic to jednak nie pomogło. Pracowite zwierzątka teraz dopiero, pokazały swą sumienną pilność, jak gdyby postanowiły nie J pominąć najmniejszej cząsteczki na ich skórach. Gdyby w tej chwili odbywały się zawody sportowe, Jacek otrzymałby pierwszą nagrodę za skok wzwyż, a Placek za skok w dal. Jeleń takich nie czyni susów, jakie czynili oni; najdzikszy Indianin tańcząc taniec wojenny nie wydaje tak straszliwych okrzyków, jakie oni wydawali. Poczęli płakać, skomleć i wyć. Wreszcie Jacek wydobył z siebie jaki taki ludzki głos: — Skaczmy w wodę! - krzyknął.