— Gdzie jest woda? — zawył Placek.
— Nie wiem… — płakał Jacek — nie widzę…
— Uciekajmy! — darł się Placek.
Zaczęli biec na złamanie karku, a mrówki jechały na nich, zupełnie nie przerywając swojej wesołej pracy i ciesząc się zapewne, że bez wielkiego trudu zwiedzą dalekie okolice. Wreszcie ukazała się rzeczułka, w którą Jacek i Placek skoczyli jak dwa szczupaki. Zanurzyli się kilka razy z głową i tkwili w wodzie, ‘nie śmiejąc z niej wyjść. Nagle zadrżeli, bo coś obok nich strzeliło jakby z pistoletu. Rozległ się mocny głos podobny do klaśnięcia. Obejrzeli się ze strachem i ujrzeli dziwne stworzenie, które z wielkim gniewem tłukło płaskim ogonem o wodę, jak czasem bielące płótno kobiety biją w nią kijanką. Wiele innych stworzeń siedziało na grobli, która przecinała rzeczułkę tworząc sztuczną zatokę, i mądrymi oczyma przypatrywało im się z niesmakiem. Ten zaś zwierz, który zrobił sobie strzelbę z ogona, klasnął jeszcze kilka razy, wreszcie wrzasnął:
— Precz z wody, kocmołuchy!
— Zaraz wyjdziemy — rzekł Jacek, szczękając zębami — ale pokąsały nas mrówki i musimy uśmierzyć ból.
— Mało mnie to obchodzi! Wyłaźcie z wody natychmiast!
— Ale czemu tak zaraz?
— Bo potrujecie ryby, brudasy!
— A czy to wasze ryby?
— Nasze czy nie nasze, wam nic do tego! Zmyjcie z siebie brud i precz z wody!
Chłopcy zanurzyli się kilkakroć w wodzie i wyleźli na brzeg, aby się osuszyć.
— Hej, wy tam! — krzyknął zwierzak. - Czemuście się nie obmyli!
— Owszem! — zawołał Jacek. - Jesteśmy już czyści.
Zwierzak pacnął gniewnie ogonem o wodę.
— Wcale nie jesteście czyści, na gębach macie jeszcze ślady błota.
— To nie jest błoto, to się nie da zmyć!
— A cóż to takiego?
— Piegi!
— Co to znaczy „piegi”?
— To taka nasza uroda… Ale jakim prawem tak nas wypytujesz? Coś ty za jeden?
— Ja jestem król bobrów! — odkrzyknął z dumą zwierzak. - A to są moi bracia, bobry. Niecierpliwią się, bo przeszkodziliście im w pracy…
— W czym? — zapytali chłopcy ze zdumieniem.
— W pracy. Czy się wam woda wlała do uszu, że nie słyszycie? Pracujemy ciężko i nie mamy czasu na niemądre gadania.
— A nad czym wy pracujecie?
— Budujemy tamę i domy. Tniemy drzewo i spławiamy je umiejętnie, bo chcemy umocować groblę, woda bowiem w tym miejscu była zbyt bystra, a my lubimy wody spokojne i głębokie, aby nikt nie ujrzał drzwi wiodących do naszych domów.
— Ależ to straszliwa praca — zawołał Jacek. - Po co to robicie?
Stary bóbr spojrzał na niego z podziwem.
— Jak to: po co? Widzę, że woda nalała ci się nie tylko do uszów, ale do głowy, bo bredzisz. Pracujemy, bo musimy.
— A któż wam każe?
— Nikt nam nic nie ma do rozkazywania. Ojcowie nasi pracowali, pracujemy my i pracować będą nasze dzieci. Kochamy naszą pracę, gdyż chociaż jest ciężka, mądra jest i pożyteczna. Czy wy nie pracujecie?
— Gardzimy pracą!
— Uff! uff! — stęknął bóbr w niewypowiedzianym zdumieniu.
— Właśnie wędrujemy do kraju, w którym nikt nie pracuje. Chodźcie z nami, bobry! Będzie wam rozkosznie i wesoło… Będziemy jeść i pić…
— A kto będzie dla nas budował domy? — zapytał Bóbr.
— Dom jest to głupi wynalazek. Tam, dokąd idziemy, stoją same pałace, których nikt nie budował. Chodźcie z nami!
Stary bóbr spojrzał na nich z gniewem i ze smutkiem równocześnie.
— Z wami? — rzekł sapiąc. - Z wami? W najbliższym mieście zdarlibyście z nas skóry i sprzedali na futra. Hej, wy oberwańcy, zdechłe żaby, nakrapiane jaszczurki, glisty ziemne, czerwonoportkie basałyki! Byłbym wam przebaczył, żeście nam zmącili wodę, choć widzę, że już kilka ryb, oczadziałych z powodu waszego zapachu, pływa po niej brzuchami do góry. Tego wam jednak nie przebaczę, że gadacie obmierzłe głupstwa nam, zwierzętom mądrym i pracowitym. Jak śmiecie obrażać bobry? Dość tego! Bóbr umie przegryźć gruby konar drzewa, a wy się zaraz o tym przekonacie. Złapiemy was i obetniemy wam zębami chude patyki waszych nóg. Hej, bracia bobry! Złapać mi tych drapichrustów!
Jeszcze nie skończył swojej głośnej przemowy, a Jacek i Placek już byli daleko: gnali tak, jakby im kto pięty przypiekał żelazem. Słyszeli poza sobą od strony wody wesoły śmiech i ucieszne klaskanie wody bitej ogonami.
— Straszne to są jakieś figury — mówił odpoczywając zadyszany Jacek.
— Budują domy — rzekł Placek z mimowolnym podziwem.
— I ciężko pracują — dodał Jacek. - Pomyśl, jak straszliwie zepsuty jest cały świat; czy wszystek świat pracuje? I jeszcze się taki zwierzak obraża, kiedy mu zaproponowałem życie bez pracy!
— Z tego widać, że musimy być bardzo jeszcze daleko od błogosławionego kraju.
— A Patałłach może już tam dobiegł?
— Nie wspominaj mi tego bydlaka. Gdyby tam był, już byśmy o tym wiedzieli, bo ryczałby z nadmiernej uciechy na sto mil.
— Osły mają zwykle szczęście!
— Patałłach istotnie ma szczęście, bo mu nie oberwałem na pożegnanie ucha. Oj, jak mnie swędzi skóra!
— Przeklęte mrówki!
— Nie mów o nich, bo mi się znowu zaczyna zdawać, że łażą po mnie. Ale słuchaj no, Jacku, może by tak kogo zapytać o drogę? Nie może być, aby nikt nie słyszał o takim kraju, w którym nikt nie pracuje.
— Kogo zapytać? Każdy jest dla nas tak nieuprzejmy albo zajęty pracą.
— Spójrz, coś leci!.. o, siada na kwiatach!.. Co to takiego?
— Nie wiem, jakieś małe stworzenie i widać łagodne, bo lubi kwiaty.
— Czy ten, co lubi kwiaty, jest łagodny?
— Tego nie wiem, ale myślę, że tak jest, bo nasz nauczyciel lubił kwiaty. I nasza matka, pamiętasz…
— Daj mi pokój, niczego nie pamiętam… Po co przypominasz matkę?
— Tak mi jakoś się przypomniało… Już tego nie uczynię… Ale zagadaj no do tego stworzenia!
Jacek nachylił się nad kwiatem, na którym usiadło złote stworzonko.
— Kto ty jesteś? - zapytał.
— Pszczoła — ozwał się brzękliwy głosik.
— Cieszymy się, że cię spotykamy — rzekł Jacek przymilnie. - Czy nie możesz nam powiedzieć, jak daleko jest do takiego kraju, w którym nie pracują?
Pszczoła zerwała się z kwiatka i przeleciała na drugi.
— Czy nie słyszałaś, pszczoło, że cię grzecznie pytam?
— Słyszałam!
— Więc czemu nie odpowiadasz?
— Daj mi pokój, nie mam czasu!
— Musisz nam odpowiedzieć — krzyknął Placek — bo jeśli nie odpowiesz, to cię zabiję!