Выбрать главу

— Co to jest — mówił do Placka strapiony Jacek — czy wszędzie na całym świecie ludzie tylko pracują?

— Tak jakoś wygląda — mówił Placek. - Są to, widać, sami obłąkańcy. I ludzie, i zwierzęta… A cóż to czyni ten człowiek?

Patrzyli z podziwem, jak ogromny, ciężki, z sękatymi ramionami chłop odbywał dziwną wędrówkę z dolinki na wzgórze; stali długo, ukryci w krzakach, on zaś niezmordowanie odbywał długą drogę niosąc zawsze coś w rękach.

Kiedy się zbliżyli zaciekawieni, chłop przystanął, otarł pot z czoła i patrzył na nich z uśmiechem jasnymi, niebieskimi oczyma.

— Witajcie — rzekł wesoło — czy jesteście zdrowi?

— Owszem, bardzo zdrowi! — odrzekli zdumieni tą miłą troskliwością.

— No to chwała Bogu — mówił spracowany chłop — bo byłbym niepocieszony, gdyby wam cokolwiek dolegało.

— Dlaczego? Przecie nas nie znasz.

— Pewnie, że nie znam, ale się zawsze smucę, jeśli komukolwiek jest źle na świecie. Wszystkim ludziom powinno być dobrze i wszyscy powinni być szczęśliwi. O, jakże się cieszę!

— A ty jesteś szczęśliwy?

— Ja jestem najszczęśliwszy.

— Jak możesz tak mówić, kiedy jesteś obdarty i spełniasz jakąś dziwną pracę?

— Cha! cha! — zaśmiał się chłop wielkim, szerokim i szczerym śmiechem — to jest praca ciężka, ale wcale nie dziwna.

— A cóż ty robisz?

— Noszę w garściach ziemię! To bardzo przyjemna robota.

— A po cóż ty nosisz ziemię? Przecież wszędzie jest jej takie mnóstwo, że możesz jej mieć, ile tylko zechcesz! Chłop zaśmiał się jeszcze weselej.

— Ziemi jest dużo — rzekł — ale to nie jest moja ziemia, tylko królewska. Król tu wprawdzie nigdy nie był i pewnie nawet nie wie o tym, że to jego. Nie wiem, na co mu tyle ziemi, bo nikt na niej nie orze ani nie sieje. A ja dostałem w dziedzictwie pustą skałę, na której nic nie rośnie. Nikt tego nie chciał brać, więc mnie to dali. Poszedłem do królewskiego rządcy i powiedziałem mu, że zginę z głodu, a on zaśmiał się i powiada: „Weź sobie z królewskiej ziemi, ile tylko potrafisz w garściach przenieść na swoją skałę”. Dobrze! — rzekłem — i jak widzicie, noszę tę ziemię i będę miał wielkie pole.

— A długo już tak nosisz?

— Już dwadzieścia lat od świtu do nocy, a jak miesięczna noc, to i w nocy. Rządca królewski przyjeżdżał tu przed niedawnym czasem, bardzo się dziwił, kręcił głową i powiedział, że on żartował tylko, ale widzi, że chłop toby sobie ziemię przyniósł nawet z piekła.

— To ty przeniesiesz aż tyle ziemi?

— Cha! cha! — zaśmiał się chłop.

— Czemu się śmiejesz?

— Ja się śmieję, bo ten rządca to będzie jeszcze płakał, że zrobił taki żart. Jeszcze ze dwadzieścia lat, a ja będę_ miał wspaniałą rolę, a król będzie miał skałę.

— A jeżeli umrzesz, to się nie będziesz bardzo cieszył?

— Dlaczego by nie? Nie ja będę używał roli, to będzie jej używał mój syn.

— A syna masz?

— Nie mam jeszcze, bo ziemi za mało, ale za jakie pięć lat to już będzie można wyżywić ze trzy gęby. To dobra ziemia.

— A co będzie, jeśli ci królewski rządca odbierze swoją ziemię?

Chłop spojrzał na nich ze zdumieniem.

— Jak mi może odebrać, kiedy to moja praca? Moja praca i moje prawo. To już jest moje na wieki wieków. Musiałby mnie przedtem zabić.

— A czy ten rządca mieszka w wielkim mieście?

— Tak! To niedaleko stąd.

— Nareszcie! — zawołał Jacek.

— To wy aż tam wędrujecie?

— Tak, do tego miasta. Znasz drogę?

— Sam tam nigdy nie byłem, ale trafić tobym trafił.

— Powiadasz, że to niedaleko. Będzie miła?

— Mila to będzie.

— A może dwie?

— Dwie, powiadacie?… Może być, że i dwie.

— A nam mówili, że dziesięć — rzekł chytrze Placek.

— Dziesięć? Tak mi się coś widzi, że będzie dziesięć mil.

— A może sto?

— Przysięgać tobym nie przysięgał, ale coś mi się tak zdaje, że będzie ze sto z okładem.

— To trzeba długo iść?

— Ej, nie bardzo.

— Ze dwa dni?

— Za dwa dni zajdzie.

— A może za miesiąc?

— Można i za miesiąc.

— To jakaś dziwna droga! — rzekł Jacek.

— Nie bardzo — odrzekł chłop — ale długa.

— A jak trzeba iść?

— Prosto jak strzelił, a potem na lewo.

— A kiedy trzeba iść na lewo?

— Skręcicie tam, gdzie zawsze pasą się barany.

— A jeżeli nie będzie baranów?

— To ich trzeba poszukać, bo od baranów idzie się na lewo.

— A jeżeli ich nie znajdziemy?

— To już nie wiem jak. Jakby były barany, tobym wiedział.

Nagle Jacek, który przypadkiem spojrzał przed siebie, wykrzyknął:

— Co tam widać?

— A to właśnie to wielkie miasto! — odrzekł chłop.

— Czemuś tego od razu nie powiedział?

— A bo pytaliście o drogę! Ale kiedy widać miasto, to już pewnie traficie.

— Z pewnością! Chodź, Placek!

— Niech was Bóg prowadzi.

— Do widzenia!

— A bądźcie zdrowi — wołał za nimi chłop. - Zamartwiłbym się, gdyby wam się przygodziło co złego.

I zaśmiał się bardzo serdecznie.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

w którym Jacek i Placek zdobywają wielką nagrodę i jeszcze większe lanie

Było to miasto wielkie i wspaniałe, a zwało się dźwięcznie: Psia Górka. Rządził w nim namiestnik królewski, mąż bardzo dostojny, hrabia Mortadella, który miał taki dziwny zwyczaj, że na wszystkie sprawy przymykał jedno oko i udawał, że nie bardzo widzi, co wyprawiają królewscy poddani. Ponieważ ciągłe przymykanie oka było uciążliwe, przeto hrabia nosił na oku czarną przepaskę, przez jeden tydzień na lewym, a kiedy mu się to znudziło, przez drugi tydzień nosił ją na prawym. Nie szpeciło go to wcale, był to bowiem mąż przedziwnej piękności, najpiękniejszy w całym królestwie, chociaż był łysy, miał zajęczą wargę, krzywy nos, spiczastą brodę, kulawą nogę, długie bardzo ręce, był nieco garbaty i miał tylko trzy zęby, które bardzo się chwiały. Dworzanie jednak głosili, że jest niezmiernie przystojny, więc i on sam w to wierzył, i wszyscy poddani wierzyli w to święcie. Jeden był tylko z tego kłopot. Ponieważ nie chciano, aby potężny namiestnik zmartwił się tym, że nie jest tak bardzo piękny, jak to głoszono i jak o tym w dzień jego urodzin pisano w państwowej gazecie, władze nakazały w całym mieście potłuc wszystkie zwierciadła, co zostało wykonane bardzo ściśle, tak że nie było ich nawet u golibrodów. Korzystali oni z tego w niesumienny sposób, gdyż czasem golili mieszkańców tylko z jednej strony, wiedząc, że ci nie mogą przejrzeć się w zwierciadle.

Nie wolno też było używać polerowanych naczyń, które wybornie wyczyszczone kredą mogą zastąpić zwierciadło, nie wolno było myć okien z tego samego powodu i nie wolno było butom nadawać wspaniałego połysku. Z nadmiernej przezorności nie wolno było wobec królewskiego rządcy odsłaniać głowy ludziom nadmiernie łysym, była bowiem obawa, że przejrzeć się może i w połyskliwej łysinie. Wielki ten dostojnik nigdy w swoim życiu nie widział zwierciadła wody, nigdy mu jej bowiem nie pokazano, aby się w niej nie mógł przejrzeć. Był on też bardzo szczęśliwy i dumny ze swojej urody, tym bardziej, że wszystkie damy w tym wielkim mieście otrzymały srogi rozkaz, aby na widok królewskiego zastępcy natychmiast wpadały w omdlenie z okrzykiem: „Ach, jaki przystojny jest hrabia Mortadella!” Hrabiego nękał z tego powodu wielki smutek, martwił się bowiem, że swoją nadludzką urodą tak straszliwe sprawia wrażenie. Jedno go tylko dziwiło niepomiernie: to mianowicie, że każdy pies na jego widok albo zaczynał wyć, albo podkuliwszy pod siebie ogon, zmykał jak szalony. Dworzanie wyjaśnili mu to dziwne zachowanie blaskiem bijącej od niego potęgi, która jest tak wspaniała, że nawet na nierozumne działa zwierzęta. Słysząc to hrabia Mortadella uśmiechał się łaskawie i z nadmiernego zadowolenia gładził brodę, w której było jedenaście włosów, a kiedy rok był urodzajny, to nawet dwanaście.