Выбрать главу

Kiedy Jacek i Placek przybyli pod wieczór do bram wielkiego miasta, ujrzeli na jego murach wielka płachtę papieru, na której garbatymi literami wypisane było zawiadomienie o tym właśnie wyścigu, mającym się odbyć nazajutrz. Ze wszystkich stron widzieli zmierzających ku miastu ludzi, z których każdy, odczytawszy z niejakim trudem to, o czym głosił papier, od razu umieszczał niesione zawiniątko na plecach i, dotąd prosty jak trzcina, wchodził do miasta garbaty.

— Co to wszystko znaczy? — rzekł Jacek.

— Odczytajmy, co tu napisane! — odrzekł Placek. Wobec dość złożonego sposobu ich umiejętności czytania nie było to sprawą łatwą: Jacek odczytał wszystkie litery z pierwszej połowy abecadła, Placek z drugiej i w ten sposób udało im się wyłowić kilka słów z tej donośnej przemowy, która grzmiała z murów miasta. Tak się jakoś szczęśliwie zdarzyło, że wśród gromadki przybywających niewielu było takich jak oni uczonych, więc ktoś odczytał głośno orędzie królewskiego rządcy, wzywające cały świat do wielkiego biegu w dzień jego patrona, który, niewidzialny, miał biec na czele wszystkich współzawodników. W orędziu wymieniano nagrodę i przepisy wyścigów, niezmierne ich znaczenie dla wszechświata i obiecano dla zwycięzcy łaskę hrabiego Mortadelli i zwolnienie od podatku od kubka do jaj na miękko i scyzoryka, dotąd bowiem zwycięzca musiał opłacać daninę od tych wspaniałych przedmiotów; natomiast w tym roku należało na odmianę opłacić taksę za uroczysty wieniec, co dotąd nie było we zwyczaju.

Jackowi i Plackowi zaświeciły się oczy, gdy usłyszeli o tak ponętnych przedmiotach, których nigdy nie widzieli i o których nie wiedzieli, do czego służą. Ponieważ myśleli jednakowo, od razu w obu ich głowach powstała myśl, aby zdobyć nagrodę.

— Biegamy doskonale — szepnął Jacek — można by spróbować.

Placek rzekł cicho:

— Nie damy rady, bo udział jest zbyt tłumny. Mógłbym wprawdzie stanąć gdzieś z boku i podstawiać nogę każdemu, co będzie obok mnie przebiegał, aby dać tobie czas do osiągnięcia mety, mogą to jednak łatwo zauważyć. To trzeba zrobić jakoś inaczej. Pomyśl, Jacku.

— Właśnie myślę… Po chwili rzekł:

— Czy nie dałoby się posypać całej drogi tłuczonym szkłem?

— To na nic — rzekł Placek — bo przede wszystkim nie mamy szkła, a następnie, to gorzej dla nas, bo jesteśmy bosi.

— Prawda i to…

— Trzeba pomyśleć!

— Pomyślimy…

Siedli w krzakach i myśleli przez długi czas; wymyślili tysiąc i jedno szachrajstwo, ale żadne nie było do wykonania. Nagle Jacek skoczył, jakby go ukąsiła tarantula.

— Mam! — krzyknął.

— Gadaj, co znalazłeś…

Jacek rozejrzał się pilnie dookoła, potem nachylił się do ucha Placka i szeptał w nie długo i roztropnie. Placek słuchał uważnie i rzekł z uznaniem:

— To się da zrobić.

— Chodźmy! — rzekł wesoło Jacek.

— Najpierw muszą nam wyróść garby.

— Prawda! Po co oni wszyscy robią sobie garby?

— Widać, że tu taka moda. Porobimy sobie takie garby, jakich świat nie widział. Rwij trawę, Jacek!

Nazbierali trawy i jeden drugiemu zmajstrował wspaniały, urodziwy garb, tak że wyglądali jak para młodych wielbłądów.

— Teraz — rzekł Jacek — wejdźmy ostrożnie do miasta; jest już tak ciemno, że nikt nie zobaczy naszych twarzy, a jutro wieczorem spotkamy się w tym miejscu. Tylko ostrożnie. Idź ty pierwszy.

Placek wszedł w bramę, w której stał strażnik. Na widok Placka pochylił dzidę i rzekł:

— Dokąd śpieszysz, młodzieńcze?

— Na wyścigi — odrzekł Placek grubym głosem.

— Witam cię w imieniu hrabiego Mortadelli! Czy jesteś garbaty?

— Tak jest, dostojny panie!

— Racz tedy wejść i zdobądź wielką nagrodę!

Ta sama ceremonia powtórzyła się po chwili z Jackiem, który odpowiadał głosem cienkim.

Stąpając chyłkiem w cieniu domów dziwowali się bardzo rozmiarom tego miasta i wielkiemu w nim zbiegowisku. Najbardziej zaś zdumiewało ich to, że wszyscy mieli garby, bardzo śmieszne, bo czasem taki garb zsuwał się i opadał na ziemię, wśród wielkiej i ogólnej radości.

Całe miasto przygotowywało się do niezwykłego święta, jedzono i pito, a przed każdą gospodą stał garbaty jej właściciel i potężnym głosem zachwalał swoje jadło.

— W mojej gospodzie — wołał jeden — można zjeść pasztet z najprzedniejszych kotów, nadziewany ślimakami.

Daje on siłę i moc! Jest zdrowy i pożywny. Wchodźcie, obywatele, i ucztujcie za marne pieniądze!

— Potrawka ze szczurów! Potrawka ze szczurów! — wołał inny. - Sam hrabia takiej nie jada, panowie! Mam poza tym w spiżarni salceson z prawdziwego skórzanego buta i flaki z krokodyla!

— Kto u mnie zje wieczerzę, ten jutro zwycięży! — wołał trzeci. - U mnie zjeść można makaron z robaków i marynowane ropuchy. Wchodźcie, panowie, czym prędzej, bo wszystkiego niedługo zabraknie.

— Dobre i smakowite sprzedają tu potrawy! — rzekł żałosnym głosem Jacek — aż mi ślina idzie do ust.

— Słuchaj! — szepnął nagle Placek — to ciekawe. Inny oberżysta darł się na całe gardło:

— Kiełbasy! Wyborne kiełbasy z największego filozofa świata, kiełbasy z czcigodnego osła Patałłacha! Dopiero wczoraj zdechł z nadmiernej mądrości! Świeże kiełbasy z szybkonogiego Patałłacha.

— Ha! — zawołał Jacek — oddałbym pół życia za tę kiełbasę.

— Poczekaj, pogadam z tym człowiekiem — rzekł Placek. Podszedł do oberżysty i przemówił z pokorną miną:

— Panie gospodarzu, przyszedłem tu z daleka i chciałbym się dowiedzieć, kim był ten Patałłach, z którego tak wyborną zrobił pan kiełbasę.

— Chętnie ci odpowiem, młodzieńcze — odrzekł oberżysta — bo mam wrażenie, że cię zajmuje los bliskiego twojego krewniaka. Patałłach był to najgłupszy osioł, jakiego widziałem w życiu. Schwytałem go pod miastem, gdzie stał zamyślony od kilku dni i byłby zdechł z głodu, gdybym go nie był nakarmił. Chciałem go potem zmusić do pracy, ale nie było sposobu, bo tylko wierzgał i ryczał, że jest największym filozofem świata i że gardzi pracą. Dałem mu spokój, gdyż czekałem na takiego lekkomyślnego człowieka, który by go kupił za tanie pieniądze, zdarzyło się jednak, że do mojej oberży zajechał jakiś uczony mędrzec. Ponieważ nie miał czym opłacić noclegu, pozwoliłem mu się przespać w stajni. Skorzystał z tego Patałłach i zjadł wszystkie książki, które uczony nosił w węzełku. Wtedy już dostał opętania i widać rozum pomieszał mu się jeszcze bardziej, bo zaczął ryczeć przeraźliwie od rana do wieczora, potem przez całą noc, z niezmiernej dumy, i gadał od rzeczy, że go powinni mianować królewskim rządcą, bo takiego jak on mędrca świat dotąd nie widział. Dużo z tego było zabawy, jak to zawsze z przemądrzałego osła, ale nikt nie mógł zmrużyć oka, więc go wczoraj musiałem zarżnąć i zrobić kiełbasy na dzisiejsze święto. Jeśli masz pieniądze i dobre zęby, to możesz je spróbować. Tanio W ten sposób możesz zostać filozofem.