— Pieniędzy nie mam — odrzekł Placek — ale mam dobre zęby.
— Za zęby nie dam ci kiełbasy, bo mam swoje, tani to towar. Ale co masz w swoim garbie?
— Garb — odrzekł Placek — mam z samego atłasu i jedwabiu i chętnie oddałbym ci dwa łokcie jedwabiu za łokieć kiełbasy.
— Jest to godziwy interes — odrzekł oberżysta. - Chociaż w mojej kiełbasie nie ma jedwabiu, ale jest w niej sama mądrość.
— Tak — odrzekł Placek — ale ponieważ wszyscy mają garb, więc i ja go mieć muszę. Dlaczego właściwie wszyscy w tym mieście noszą garby?
— Jaki pan, taki kram — rzekł cicho oberżysta. - Jego Dostojność hrabia Mortadella ma garb od urodzenia.
— Rozumiem — powiedział Placek — tym bardziej nie mogę dziś i jutro pozbawić się takiej wspaniałej ozdoby. Jutro jednak, po wielkich wyścigach, chętnie ci odsprzedam mój garb.
— W takim razie jutro dostaniesz kiełbasę. Jesteś mądry jak sam Patałłach, ale ja jestem mądrzejszy.
— W istocie — rzekł z udanym zdumieniem Placek — jesteś nadzwyczajnie mądry. Ja jednak umiem robić takie czarodziejskie sztuki, jakich nawet ty nie widziałeś.
— Oho! A jakież ty umiesz sztuki?
— Pokażę ci za półtora łokcia kiełbasy sztukę, jakiej największy nie zrobi czarownik.
— Cóż to takiego?
— Zrobię tak: stanę przed tobą, a ty na chwilę przymkniesz oczy, a kiedy zawołam już! - otworzysz je, a ja przez ten krótki czas rozdzielę się na dwoje i zamiast mnie jednego będzie nas dwóch, dwóch zupełnie takich samych, podobnych do siebie kubek w kubek. Kiedy znowu przymkniesz oczy, znowu tak zrobię, że wejdę w siebie z powrotem i znowu będzie jeden.
— Takiej sztuki — rzekł z niedowierzaniem oberżysta — nie potrafi nikt na świecie.
— Spróbuj, a zobaczysz! Jest to sztuka strasznie trudna, ale mój ojciec był wielkim czarodziejem i umiał się podzielić nawet na trzy części. Ja umiem tylko na dwie, ale i to dosyć.
— Jeśli to zrobisz, to dam ci dwa łokcie kiełbasy i kawał salcesonu z oślich uszu. I nie tylko to. Jutro, po święcie, mógłbyś się produkować w mojej gospodzie i zarobić razem ze mną wiele pieniędzy.
— Doskonale! Chcesz zobaczyć sztukę?
— Bardzo chcę!
— A ja chcę przedtem zobaczyć kiełbasę.
— Niech i tak będzie!
Oberżysta wszedł do gospody, Placek zaś tymczasem skinął na Jacka, który słuchał z ukrycia całej rozmowy, aby był w pogotowiu. Po chwili oberżysta wyniósł szlachetne zwłoki uczonego Patałłacha w mizernym kształcie kiełbasy i salcesonu.
— Widzisz — rzekł do Placka — że postępuję uczciwie, więc jeśli mnie oszukasz, to i z ciebie zrobię salceson.
— Bardzo dobrze! Zamknij teraz oczy i czekaj, aż zawołam: już! Gdybyś chciał podejrzeć, jak się ta sztuka odbywa, to mógłbyś stracić jedno oko.
— Dobrze, zamykam oczy i nie będę podglądał.
— Nic nie widzisz? — zapytał Placek.
— Nic.
Placek zaczai szeptać tajemniczo:
— Rumbarbarum! Rumbarbarum!
A kiedy Jacek podkradłszy się na palcach stanął przy nim. wtedy krzyknął:
— Już!
Oberżysta otworzył oczy, które mu na wierzch wylazły ze zdumienia, gdyż przed nim stało dwóch, jak dwie krople wody podobnych do siebie, chłopców. Człowiek ten patrzył na nich z nabożnym lękiem i aż zaniemówił.
— Skąd jest ten drugi? — zapytał wreszcie z trudem.
— Wyszedł ze mnie — rzekł Placek — to jest duch. Możesz go nawet dotknąć, ale ostrożnie, bo raz takiego, co go chciał dotknąć, ukąsił w rękę. Ciebie jednak nie ugryzie, bo trzymasz w ręku kiełbasę, więc on wciąż w nią tylko patrzy, a ciebie nie widzi.
— Boję się takich sztuk — szepnął oberżysta — zrób tak, aby zniknął.
— Zamknij oczy!
— Zamknąłem.
— Huku! Puku! — zaklinał Placek — zmykaj duchu! Już! Kiedy oberżysta otworzył oczy, stał przed nim Placek wesoło uśmiechnięty.
— Zasłużyłeś sobie na tę kiełbasę — rzekł z ulgą oberżysta. - Jeśli jutro pokażesz w mojej gospodzie tę potężną sztukę, obaj zrobimy majątek. Czy przyjdziesz jutro?
— Najlepiej będzie, jeśli mi pozwolisz przespać się w stajni po Patałłachu. Odpocznę, a jutro stanę do wyścigów.
— Prześpij się! - rzekł oberżysta.
— Ale o jednym pamiętaj! Niech się nikt przez noc nie zbliża do stajni, bo ja na noc wypuszczam z siebie mojego ducha.
— A cóż on robi?
— Czuwa nade mną i odgania mi z twarzy muchy, gdy kto jednak zbytnio się do mnie zbliży, wtedy szczeka i gryzie.
— To straszne! — rzekł z drżeniem oberżysta. - Masz kiełbasę i idź spać, ale nie wypuszczaj swojego ducha tak długo, zanim ja nie zasnę.
— Mogę to dla ciebie zrobić — rzekł Placek. - A jutro pokażę w twojej gospodzie jeszcze dziwniejsze sztuki.
— Dobrej nocy — powiedział odchodząc oberżysta — tobie i twojemu duchowi.
— Zaskarbiłeś sobie jego przychylność — rzekł z wielką łaskawością Placek. - Dobrej nocy!
Za to wzniosły duch Patałłacha nie miał tej nocy spokoju i musiał gorzkie ronić łzy widząc, jak ci, których zrzucił z grzbietu w słusznym gniewie, teraz śmiejąc się pożerają kiełbasę z jego doczesnych zwłok.
— Jest to kiełbasa mądrości — rzekł Jacek.
— A ten salceson jest salcesonem filozofii — śmiał się Placek. - O Patałłachu, na co ci przyszło?!
W tej chwili rozległ się nad domem potężny, straszny ryk.
— To Patałłach się rozgniewał! - rzekł Placek. - Oberżysta jednak musi być w strachu, bo myśli, że to mój duch tak się wściekł. Ale chodźmy spać, ryczący duchu, bo musimy jutro być na wszystko gotowi. Zapamiętałeś, cośmy ułożyli?
— Wszystko zapamiętałem. Mądrzy to my jesteśmy.
— Wielka sztuka! Jemy kiełbasę z największego uczonego. Nowy ryk rozległ się przeraźliwie.
— Słyszysz? Ten zwierzak po śmierci zachował swoje zwyczaje. Trzeba dokończyć kiełbasy, bo będzie ryczał przez całą noc i nie da nam spać.
Spali jednak doskonale na sianie, po raz pierwszy od wyjścia z domu. Skoro zaś tylko zaczęło szarzeć na świecie, powstali czym prędzej i wymknęli się na plac przed pałacem, gdzie już od wczesnego rana zbierali się współzawodnicy.
Plac był wspaniale udekorowany chorągwiami ze starych gazet i girlandami z jodłowych gałęzi. Zaczął się szybko zapełniać tłumem współzawodników, starych, młodych i w średnim wieku. Porządek utrzymywali jacyś czcigodni ludzie, bardzo zatroskani; niektórzy z nich wysypywali drogi piaskiem albo podtrzymywali chwiejące się chorągwiane żerdzie. Byli to uczeni, poeci, muzycy i malarze, których, jako że w wielkiej sztuce biegania na długi dystans na nic nie byli przydatni, używano do tych robót, jak to jest w powszechnym zwyczaju wśród ludzi, dla których nogi więcej znaczą niż głowa. Dlatego też czcigodne osoby miały na twarzy wiele smutku, o tym zapewne rozmyślając, że na nogach można przeskoczyć rów, ale nie można dostać się do nieba, gdzie mieszka mądrość. Może też i o tym myśleli, że koń jeszcze lepiej biega od człowieka, ale nigdy nie napisał mądrej książki ani też pięknego nie namalował obrazu, a wszyscy mieszkańcy tego miasta zapragnęli zmienić się w konie albo zgoła w zające.
Wybiła wreszcie godzina ósma.
Ponieważ w tym mieście nie było zegara, przeto na wieży namiestnikowskiego pałacu wymalowano zegarową tarczę, na której wskazówki poruszane były ręką, a silny człowiek, uderzając młotkiem o dziurawy rondel, z ukrycia naśladował dostojny dźwięk zegara. Czasem mylił mu się rachunek i po godzinie pierwszej wybijał po raz drugi dwunastą, ale nikt sobie nie brał tego do serca. Tego dnia jednakże człowiek-zegar starał się być punktualny i godzinę ósmą wybił donośnie i dźwięcznie. Kiedy zaś ostatnie przebrzmiało uderzenie, otwarto pałacowe podwoje, z których wyszedł najpierw ciężki zapach pomady, a tuż za nim namiestnik we własnej osobie, za czym jego świta, wasale i rycerze, dziewice i matrony, heroldowie i sędziowie. Jeden z paziów niósł na purpurowej poduszce kubek do jaj, a drugi, na błękitnej, scyzoryk.