Na widok namiestnika tłum zakrzyknął:
— Niech żyje hrabia Mortadella!
On skłonił się łaskawie, potem usiadł i zaczął spozierać po tłumie współzawodników. Ponieważ dzień uroczysty wolny był od sądowych rozpraw i od wydawania wyroków, hrabia nie był zmuszony do przymykania jednego oka, więc ukazał się bez czarnej przepaski, tak że oczy jego widoczne były w całej okazałości. Wodził tedy łaskawym spojrzeniem, uśmiechem pełnym uprzejmości witając przybyszów z dalekich stron i obcych miast, aż wreszcie dojrzał Placka.
— Kto jest ten młodzieniec w czerwonych majtkach, który ma taką twarz jak indycze jajo? — zapytał ciekawie.
Placek pokłonił się i rzekł śmiało:
— Przywędrowałem tu, Wasza Dostojność, z dalekiego kraju, gdzie ludzie biegają tak szybko, że mogą w biegu pochwycić zająca i bez wielkiego trudu mogą dogonić wiatr.
— Ha! — zdumiał się hrabia.
— Ach! ach! — zdumiały się dziewice z orszaku.
— O! o! o! — zdumieli się panowie i rycerze.
— No! no! no! — zdumieli się z niedowierzaniem współzawodnicy.
— Jeśli — rzekł hrabia — umiesz biegać tak szybko, to zdobędziesz nagrodę.
— Wasza Dostojność — rzekł Placek — uśmiech Waszej Dostojności będzie dla mnie najwyższą nagrodą.
— Och! — uradował się hrabia.
— Pi! pi! pi! — uradowały się dziewice.
— Hu! hu! hu! — uradowali się rozgłośnie panowie i rycerze.
— Fiu! fiu! fiu! — uradowali się niechętnie współzawodnicy.
— Cieszyłbym się — rzekł hrabia — gdyby tak skromny i przystojny młodzian zdobył nagrodę. Zapamiętam sobie twoją wdzięczną postać i będę cię szukał łaskawymi oczyma wśród tej dzielnej drużyny. Czy masz już jakie wybitne rekordy?
Placek nie wiedząc, co znaczy to słowo, odpowiedział na chybił trafił:
— Mam ich sto dziewięćdziesiąt dziewięć, potężny hrabio.
— A! a! — zakrzyknął hrabia.
— Ho! ho! ho! — zakrzyknęły dziewice.
— Hej! hej! hej! — zakrzyknęli panowie i rycerze. Przerażeni współzawodnicy nic nie zakrzyknęli.
— Dzielny to jakiś młodzian — rzekł hrabia. - Pragnąłbym mieć takiego syna. Jeśli zwyciężysz, otrzymasz ode mnie dodatkową nagrodę w postaci słoika pomady, bo chociaż jesteś piękny, jednak masz nieco nakrapianą twarz. Pomiędzy piegami jednak piękną masz cerę, młodzieńcze. Nabierz oddechu, bo za chwilę dam znak do biegu, a trudną mieć będziesz sprawę, albowiem zjechali się tu najsłynniejsi współzawodnicy tego świata. Niech mi podadzą narzędzie do strzelania!
W mig przyniesiono papierową torbę, którą nadął jeden z rycerzy, mocne mający płuca i długi oddech.
— Baczność! - zawołał hrabia.
Ustawiono szybkobiegaczów, a uczeni ludzie usunęli się czym prędzej z pola.
— Raz, dwa, trzy! — krzyknął namiestnik i wystrzelił z torby.
Tłum współzawodników runął przed siebie jak gromada z nagła przerażonych baranów: każdy z nich wytrzeszczył oczy, a niektóry wywiesił język jak czerwoną flagę, co zapewne pomaga przy wielkim wysiłku, i pognali, aż się za nimi zakurzyło.
— Gdzie jest młodzian w czerwonych majtkach? — zapytał hrabia.
— Na przedzie! — zakrzyknęły dziewice.
— Oby został zwycięzcą! - rzekł hrabia, pomyślawszy równocześnie, że takiemu smykowi można by dać kieliszek do jaj, a zamiast scyzoryka uśmiech, o który tak pięknie prosił.
Tłum współzawodników zniknął mu z oczu, gdyż mieli, krążąc przez poła i lasy, obiec miasto dokoła.
Placek, który świetnie biegał, znajdował się z początku na czele długiego węża biegnących, następnie jednak, niewidocznie i ostrożnie, zaczął powoli zostawać w tyle, kiedy zaś przestano na niego w ogólnym zapamiętaniu zwracać uwagę, obejrzawszy się pilnie, uskoczył jelenim susem w bok i zapadł w boczną ulicę. Nikt nie dojrzał tego czynu wielokrotnego rekordzisty, wszyscy bowiem byli zajęci sobą, nikt też nie widział, że kiedy pochód obłąkańców począł zbliżać się do mety, wtedy z przydrożnego drzewa na sto kroków przed nimi zsunął się Jacek i począł jak zając gnać na czele zdyszanego orszaku.
— Czy widać co? — zapytał hrabia.
— Och! — zakrzyknęły dziewice — bieży jakiś samotny bohater, a za nim bardzo daleko biegną inni.
— Ha! — zdumiał się hrabia. - Czy aż tak ktoś się wysforował?
— To one! To one! — zawołały dziewice.
— Jak to one? Czy biega ktoś rodzaju żeńskiego?
— Czerwone majtki! Czerwone majtki!
— Uff! — zdumiał się hrabia.
Z pałacu wszyscy dostrzegli już Jacka, który gnał, wielkie czyniąc susy, lekko i bez zmęczenia.
— To nie do pojęcia! — mówił hrabia. - Pobił najsłynniejszych biegaczowi
W tej chwili Jacek mijał celownik, pozostawiwszy daleko poza sobą wydłużonego węża biegnących. Udawał, że ciężko dyszy i że się słania ze zmęczenia na nogach, na czole nie miał jednak ani kropelki potu.
Wrzask na cześć nie widzianego dotąd zwycięstwa podniósł się tak niezmierny, że się powietrze zakotłowało aż pod niebo. Krzyczeli wszyscy, nawet hrabia, nawet zdyszani współzawodnicy, choć szeroko otwartymi ustami z trudem chwytali powietrze. Niektórzy z nich, ci przede wszystkim, co utracili swoją wielką sławę, patrzyli ponuro niemniej jednak zdumieni: nie zdarzyło się bowiem dotąd, aby ktoś potrafił wyprzedzić wszystkich o tak wielką odległość i przyjść do mety bez zmęczenia. Tym więcej to było podziwiania godne, że zwycięzcą był niepozorny chłopak.
— Albo jego ojciec — mówili między sobą — był zającem, albo są to jakieś czary.
Po całym mieście, po wszystkich zaułkach i po wszystkich domach gruchnęła wieść, tocząc się zgiełkliwie jak wóz po moście, że zwycięstwo osiągnął piegowaty chłopak w czerwonych spodenkach. Każdy biegł szybko, aby ujrzeć jego i uroczystość wręczenia nagrody.
Najbliżej stojący porwali Jacka w ramiona i nieśli go przed oblicze hrabiego, który, bardzo rad. że sława tak niezwykłego rekordu spadnie jak rzęsisty deszcz na jego miasto, wygłosił wśród wielkiej ciszy stosowne przemówienie, po czym kazał Jackowi przyklęknąć, włożył mu na rozmierzwiony łeb równie rozmierzwiony wieniec z choiny, potem dodał:
— A teraz wręczam ci wielką nagrodę, o którą walczyli przedstawiciele całego świata. Przyjmij ten kubek do jaj i zachowaj go szczęśliwie do końca życia!
— Niech żyje! — wrzasnął tłum.
A Jacek poczekawszy, aż się uciszy, rzekł ze czcią:
— A gdzie jest scyzoryk, dostojny hrabio?
Zlękli się wszyscy mniemając, że się hrabia rozgniewa, on jednak rzekł łaskawie:
— Ach, prawda, zapomniałem o scyzoryku! Dobrze, że mi to przypomniałeś!
Słysząc to mrugać zaczęli ku sobie miejscowi ludzie i wiedzieli, co wiedzieli.
Znowu się ozwał radosny wrzask i rwetes, podniesiono bohatera, aby go w triumfie obnosić po mieście. Wtem z oddalonych ulic począł się toczyć grzmot innych głosów.