Выбрать главу

— Co się stało? — zapytał hrabia.

Ucichli wszyscy, nasłuchując. Wrzawa zbliżała się do pałacu jak dudniąca grzmotami chmura, po chwili zaś ujrzano tłum ludzi radosne wydających okrzyki.

Spojrzał Jacek i zmartwiał.

Nowy pochód niósł na ramionach przerażonego Placka, krzycząc:

— Niech żyje zwycięzca! Niech żyje bohater!

— Co takiego? — zdumiał się hrabia.

— Co to znaczy? — zakrzyknięto.

Od nowego pochodu, jak liść odrywa się od drzewa, oderwał się goniec i przypadłszy do hrabiego, zawołał:

— Niesiemy zwycięzcę, dostojny panie! Ukrywał się skromnie w oślej stajni, ale go tam znalazł oberżysta, a my wynieśliśmy go na ramionach… Oto się zbliża.

Za chwilę stało przed hrabią dwóch zwycięzców, mocno przerażonych i bladych, o ile można było ujrzeć w lesie piegów blade widmo strachu.

— Hę! - zdumiał się hrabia.

Tłum oniemiał i patrzył ogłupiałym wzrokiem, nie wiedząc, co o tym sądzić.

— Który z was jest który? — pytał hrabia. Jacek i Placek milczeli.

— Odpowiedzcie, który z was jest zwycięzcą? Oni nie odpowiadali, a nikt nic nie wiedział.

— To są jakieś czary! — zawołały dziewice.

— To nie są wcale czary — rzekł stojący na uboczu uczony człowiek, który się całej tej hecy przyglądał z uśmiechem. - Obaj są zwycięzcami.

— Jakże to może być? W jaki sposób?

— W dowcipny sposób. Są to przebiegli chłopcy: jest ich dwóch, choć wyglądają jak jeden. Zdarzają się czasem takie podobne istoty. Toteż jeden biegł na początku, a drugi ukrył się gdzieś na końcu i w odpowiedniej chwili pierwszy znikł, a drugi się pokazał. Mądre są to szpaki!

— Oddaj nagrodę! - ryknął hrabia. - Dawać ich tutaj! Kiedy ich chwycono, aby powlec do hrabiego, wypadł z tłumu zażywny człowiek rycząc:

— Moja kiełbasa! ach, złoczyńcy, oczajdusze, rzezimieszki! Oszukali mnie niecnie i podstępnie!

Nikt nie wiedział, co ma oznaczać ten tęskny głos, rozpaczający nad kiełbasą, bo wszystkich porywał gniew, że się dali podejść dwom przemyślnym smykom.

— Co z nimi uczynić? - zawołali rycerze. Hrabia pomyślał i rzekł:

— Każdemu dać po tysiąc dziesięć kijów w pięty, aby więcej nie mogli biegać!

— Ach! ach! to zbyt wiele! — zapłakały dziewice. - Tysiąc będzie dość.

— Mało będzie! — ryknęli w tłumie. - Tysiąc dziesięć, tysiąc dziesięć, tysiąc dziesięć!

— Chodźcie, robaczki! — rzekł ponuro kat. - Nauczę was uczciwie biegać.

Chłopcy byli bladzi i na pół umarli ze strachu.

Dziewice zakryły oczy, ale wszyscy patrzyli zachłannie.

Ułożono chłopaków na brzuchach, kat zawinął rękawy i zaczai walić na przemian: raz Jacka, raz Placka.

Ryczący duch Patałłacha musiał wielką uczuć pociechę usłyszawszy wrzask swoich wrogów.

— Ach! ach! — mdlały dziewice.

— Nie ma litości! — krzyknął tłum.

Już kat wyliczył siedemdziesiąt siedem plag, daleko jednak było do tysiąca i dziesięciu.

- Łaski! — błagał Jacek.

- Łaski! — błagał Placek.

— Tysiąc dziesięć! - krzyknął hrabia.

Zgiełkliwy ten dzień, pełen głosów i wrzawy, zagrzmiał raz jeszcze: od bram miasta ozwał się donośny głos trąb. Przerwano na chwilę egzekucję nasłuchując, co oznaczają te potężne głosy. Po chwili zadudniły kopyta i ukazał się strojny orszak. Wszyscy patrzyli pilnie, spojrzał i kat. Jacek i Placek, po raz pierwszy w życiu nie okazując zbytniej ciekawości i mało się troszcząc o to, kto to z taką nadjeżdża paradą, w dwóch susach wpadli w tłum spłoszonych jak sarenki dziewic, a za moment nie było z nich śladu. Nikt tego nawet nie zauważył, gdyż orszak przystanął przed pałacem, a groźny mąż zawołał:

— Dostojny hrabio Mortadella! Z rozkazu jegomości najjaśniejszego króla przestajesz od tej godziny być jego namiestnikiem i od tej chwili nie masz już prawa zatruwać tego miasta swoją pomadą.

Zdumiał się lud, zdumiały się dziewice, zdumieli się rycerze i wasale.

Srogi mąż wołał dalej z konia:

— Opuść ten tron, albowiem zasiądzie na nim twój dostojny następca.

— Wynoś się czym prędzej! — krzyknęli nagle wierni dotąd poddani. - Hej! ludzie, dajcie nam zwierciadło! Czy ma kto zwierciadło?

Okazało się, że wszystkie dziewice mają zwierciadła. W jednym z nich przejrzał się hrabia Mortadella i ujrzawszy swoją twarz, aż się wzdrygnął:

— To ja tak wyglądam? — szepnął.

— Ach, umieram! ach, jakiż on brzydki — zawołała najstarsza z dziewic w imieniu wszystkich.

Nieszczęsny hrabia Mortadella podniósł się z purpurowego krzesła i począł schodzić smętnie po schodach pałacu. Nagle przystanął i spojrzał ze zdumieniem, patrząc, jak wszyscy ludzie wśród głośnych śmiechów pozbywają się swoich garbów.

— Już nie będziemy garbaci — wołali. - Precz z Mortadellą!

Hrabia zwrócił się pokornie do groźnego męża i zapytał:

— Kto jest moim następcą?

— Dostojny markiz Saradella! — zakrzyknięto w tłumie.

— Odkryjcie głowy, oto on!

— Niech żyje! Niech żyje!

Z wielkiej radości poczęto podrzucać sztuczne garby.

Z orszaku wysunął się człowiek niepozorny, uśmiechnięty i rozdając ukłony zaczai iść ku pałacowi, kiedy zaś stanął na wysokości schodów, tak że wszystkim był widoczny, podnieśli się na palcach, aby ujrzeć, kogo im najmiłościwszy król przysłał na pana i rządcę.

— Niech żyje! — krzyknęli ci, co stali w dalszych rzędach.

Tym jednak, którzy stali blisko, okrzyk zamarł na ustach. Spojrzeli i zdrętwieli: nowy pan miał proste plecy, ale za to garb z przodu.

— Ach! ach! — jęknęły dziewice.

A wszyscy inni w wielkim i nagłym milczeniu zaczęli podnosić rzucane w górę garby i czym prędzej umieszczać je sobie na piersiach.

Markiz Saradella przymknął oko, jakby udając, że tego nie widzi, i ogłosił:

— Na znak mojej łaski ustanawiam od dziś podatek od prostych pleców.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

w którym przez drogę Jacka i Placka przesuwa się cień matki

Chłopcy, którzy zbyt tanio chcieli zdobyć światowy rekord w biegu na długi dystans, nie widzieli już przewrotu i nagłej zmiany usposobień w wielkim mieście. Wiedzieli o tym tylko, że z niejaką szkodą dla pięt ocalili życie w dwóch, choć kiepskich, egzemplarzach. Jeśli mogli mieć o co żal do kata, to za to chyba, że wyliczywszy spółce sportowej siedemdziesiąt siedem plag, więc liczbę nieparzystą i przez dwa niepodzielną, skrzywdził któregoś z nich jednym nadliczbowym uderzeniem, co mogłoby się stać zarzewiem niezgody między nimi, gdyby nie to, że nie wiadomo było, który został pokrzywdzony. Człowiek mocno i systematycznie bity w pięty mało sobie zdaje sprawę z tego, co się dookoła niego dzieje. I przez długie godziny po tym chłopcy mieli nieco zamroczone umysły i może dlatego nie mogli zrozumieć, jakim sposobem to się dzieje, że chociaż biją w pięty, zamęt czuje się w głowie, więc w okolicach mocno oddalonych i nie narażonych bezpośrednio na szkodę. Przestali się tedy zastanawiać nad tą tajemnicą natury, zmuszeni do zwyczajnej troski, jak by iść nie narażając obolałych pięt. Stąpali więc jak na palcach, niosąc w sercach srogi ciężar gniewu i oburzenia na ten chiński sposób kary; dotąd wiedzieli, że natura przeznaczyła do bicia pewne stałe i niezmienne miejsce na ciele i że tradycja nie pozwala wychodzić poza obręb, uznawszy, że natura wymyśliła mądrze. Nikt jednak wśród przyzwoitych ludzi nie słyszał, aby tą uprzywilejowaną częścią ciała miały być delikatne pięty. Jacek pomyślał ze zgrozą, co by to było, gdyby człowiek miał na piętach oko.