Выбрать главу

Placek pisnął z wielkiej uciechy.

— Mnie tam wpuszczą — mówiła dziewczynka słodko — bo tam jest moja matka. Gdyby wasza matka była w niebie, wpuściliby was także. Czy wy macie jeszcze matkę?

Chłopcy nic nie odrzekli.

— Moja matka — mówiła ona — poszła do nieba, kiedy byłam mała. Ojciec mój zginął na wojnie. Zostałam sama jedna na świecie, biedna, opuszczona, ślepa. Jednej nocy, kiedy spałam pod progiem dawnego naszego domu, gdzie teraz mieszkają obcy ludzie, było bardzo zimno. Wtedy moja matka przyszła do mnie, ucałowała mnie w oczy, nakryła płaszczem i oddechem grzała moje ręce. Płakała bardzo, pewnie dlatego, że łzy są gorące i padały na moją zziębniętą twarz. Potem mi powiedziała, że wraca do nieba i pragnie, abym ja tam przyszła. Wtedy wzięłam w rękę kij i poszłam szukać drogi do nieba. Tak idę pięć, a może już sześć lat, nie wiem dobrze…

— A któż ciebie karmi?

— Czasem żywią mnie ludzie, a czasem las.

— A cóż ty robisz, kiedy jest mróz?

— Przytulą mnie zawsze w jakiejś chacie, a raz… ale to było bardzo dziwne!.. Raz schroniłam się do jakiejś jaskini podczas zawiei i tam mnie ogrzały jakieś zwierzęta. Spędziłam tam długi czas, a one ogrzewały mnie własnym ciałem i karmiły mięsem. Ludzie potem dziwili się bardzo i mówili, że to były wilki.

— I nawet cię nie pogryzły?

— Jakżeż mi mogły uczynić krzywdę? - zdziwiła się słodkim głosem dziewczynka. - Przecież ja jestem sierota. Od razu powiedziałam im, że szukam matki.

— I znajdziesz swoją matkę?

— Muszę znaleźć!

— A jeśli do nieba trzeba iść sto lat?

— To będę szła sto lat.

— I nie żal ci będzie opuścić ziemię?

— Przecież tu nie ma mojej matki. Gdyby tu była matka, to tu byłoby niebo, ale że jej tu nie ma, więc ja idę do nieba.

— Czy zawsze tam, gdzie jest matka, tam jest niebo?

— Pewnie, że tak.

Chłopcy milczeli długo i patrzyli w las. Jacek westchnął nie wiedząc czemu… Placek zaś rzekł niespodzianie:

— Jak ci na imię?

— Marysia.

— Czy jesteś głodna, Marysiu?

— Od wczoraj nic nie jadłam. Gdybym widziała, to może bym narwała jagód, ale nic nie widzę.

— Poczekaj tu! — rzekł Placek.

Skinął na Jacka, który usłuchał go bez słowa i patrzył nieco zdumiony. Poszli w gęstwinę, potem w goły las i po chwili przynieśli jej na wielkich liściach poziomek i malin.

— Jedz! — rzekł Placek.

— Niech wam Bóg zapłaci — szepnęła rzewnie dziewczynka. - Powiem mojej matce, jacy jesteście dobrzy, a ona to powie Panu Bogu. Ale czemu wy nie jecie?

— My? — rzekł Placek, śmiejąc się nieszczerze. - Ach, my nie jesteśmy głodni. Byliśmy niedawno na wspaniałej uczcie u hrabiego Mortadelli.

— Zjedliśmy siedemdziesiąt siedem potraw! — dodał Jacek, mrugając na Placka. - Hej, Placek!

— Czy macie i placek? — zapytała dziewczynka. Chłopcy zaśmiali się wesoło.

— Tego placka nikt by nie ugryzł, bo tak się jeden z nas nazywa.

— To wy jesteście braćmi?

— Tak, my jesteśmy bracia, Jacek i Placek. Czemu o to pytasz?

— Bo muszę powiedzieć o was mojej matce. Czy mi pozwolicie? Bardzo was o coś poproszę.

— Czy chcesz jeszcze poziomek?

— Nie, nie o to proszę. Chciałabym tylko dotknąć waszych twarzy, bo inaczej nigdy was nie poznam. Zbliżcie się. moi ukochani.

Chłopcy spojrzeli na siebie i zbliżyli się nieśmiało. Na-nakrapianych ich twarzach ukazały się rumieńce. Dziewczynka małą rączką miękko dotknęła ich twarzy i gładziła je serdecznym ruchem.

— Musicie być bardzo podobni — rzekła.

— O, tak! — zawołali chłopcy.

— I śliczni… — dodała dziewczynka.

— Tak mówią — bąknął Jacek.

— Ale nie wszyscy — mruknął Placek.

— Dla mnie jesteście śliczni, bo jesteście dobrzy. Niech wam Bóg zapłaci, najdrożsi. Na mnie już czas. Czy powiecie mi teraz, gdzie jest droga?

— Czy chcesz iść gościńcem?

— Nie, gościńcem do nieba zajść nie można: dlatego pytam o gościniec, aby go ominąć. A czy nie widać gdzie wysokich gór?

— Nie, Marysiu.

— A czy do wieczora daleko?

— Daleko jeszcze. Czy chcesz, abyśmy ciebie poprowadzili?

— Przecie nie znacie drogi. Pójdę sama, bo mnie matka prowadzi. Żegnajcie!

— Bądź zdrowa, Marysiu!

Uśmiechnęła się do nich tak jak anioł i wyciągnąwszy przed siebie rękę, badając końcem laski, czy nie ma przeszkody na jej drodze, szła powoli, cichutko i powiewnie jak duch.

Chłopcy patrzyli za nią w milczeniu i długo żaden z nich nie powiedział słowa.

— Idzie do matki… — szepnął wreszcie Jacek jak gdyby sam do siebie.

— Oby ją znalazła! — powiedział cichutko Placek. Kiedy dziewczyna była już daleko, Jacek rzekł nagle:

— Trzeba pobiec za nią!

— Po co?

— Idzie w tę stronę, gdzie my byliśmy niedawno, a tam jest jezioro!

— Tak! — krzyknął Placek — biedna dziewczyna…

- Żal ci jej?

— Bardzo mi jej żal!

— Biegnijmy!

Nie zważając na obolałe nogi biegli jak kozły, ale nigdzie jej nie dojrzeli.

— Do jeziora — zawołał Jacek w biegu.

Skierowali się w stronę wielkiej wody i ujrzeli z oddali Marysię o dwa kroki od jej brzegu.

— Marysiu! — zakrzyknął z całej mocy Jacek.

— Za późno — jęknął Placek.

— Utonie!

Placek przystanął, wzniósł oczy do nieba i szepnął:

— Ratuj ją, matko!

Dziewczyna uczyniła już krok ku wodzie. Jacek zasłonił sobie ręką oczy, a Placek patrzył zmartwiały. Minęła chwila, zanim Jacek zapytał szeptem:

— Czy już utonęła?

Ponieważ Placek nie odpowiadał, Jacek odjął rękę od oczu i spojrzał z rozpaczą.

— Co to?… Co to?… — pytał gorączkowym szeptem.

Nikt mu nie odpowiadał, bo Placek stał nieruchomo, jakby od nadmiernego zdumienia zamieniony w słup soli. Otwarł usta i patrzył, własnym oczom nie wierząc: dziewczyna szła po wodzie jak po najgładszej drodze. Fale, dotąd od wichrowego marszczące się gniewu, ukoiły się nagle i miękko układały się pod jej poranionymi nożętami, a słońce rzuciło przez jezioro, od jednego do drugiego brzegu, srebrny gościniec. Ona zaś szła po tych wodach, nie wiedząc, że stąpa po toni, uśmiechnięta, że nie ma na jej drodze ani cierni, ani ostrych kamieni. Przed nią leciała biała mewa, donośnie pokrzykując:

— Uspokójcie się fale, bo idzie sierota, co szuka swojej matki!

— Matki… matki… matki… — śpiewały fale, rozlewając się szeroko w słodkiej pieszczocie.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

w którym Jacek i Placek spotykają złotych ludzi i dowiadują się dziwnych rzeczy o chlebie powszednim

Długa przeminęła chwila, zanim się chłopcy z zachwyconego obudzili zdumienia. Dziewczynka już dawno przeszła po srebrnej wodzie i powędrowała lasem, który ją krył przed ich wzrokiem, a oni patrzyli wciąż na czarodziejskie jezioro, łaskawe i pełne niezgłębionej dobroci.

— Czy dobrze widziałeś? - zapytał wreszcie Jacek.

— Tak — odrzekł Placek. - Gdyby mi kto o tym opowiadał, tobym nie wierzył, ale widziałem to sam. Czy myślisz, że ona nie wiedziała, że idzie po wodzie?

— Może myślała, że przechodzi przez wilgotną łąkę — mówił Jacek.