Выбрать главу

— Dziwne, dziwne!

Jacek się bardzo zamyślił i rzekł:

— Wiesz, o czym myślę? Myślę o tym, jak to się dzieje, że tej dziewczynie, co idzie do swojej matki, służą i ludzie, i wilki, i woda, a takim, co uciekli od matki, nie tylko nikt nie pomoże, ale czasem to ich jeszcze nabiją?

— Czy myślisz o nas?

— Wszystko jedno, o kim myślę. Ale dlaczego tak się dzieje?

— Gdybym wiedział, tobym ci powiedział, ale nie wiem.

— A może — mówił Jacek — jest w tym jakieś oszustwo?

— Niby jakie?

— Może woda w tym jeziorze jest już taka, że po niej można chodzić?

— Nigdy nie słyszałem o takiej wodzie!

— Chodźmy nad jezioro!

Stanęli nad brzegiem czystych, jasnych wód, w których odbijało się niebo i las. Łuszczyło się srebrnymi łuskami jak ogromna ryba i szemrało sennym szmerem. Czasem tylko głośno plusnęła płytka fala, co dobiegłszy do piaszczystego brzegu wracała czym prędzej na wody, dotknąwszy kamieniska.

Dotknęli bosymi nogami wody.

— To zwyczajna woda — rzekł Placek.

— Tak, ale może można po niej chodzić?

— Ja myślę, że nie można.

— Więc w jaki sposób przeszła Marysia?

— Widać jest taki sposób.

— Może by spróbować?

— Jeżeli się nie boisz, to spróbuj, ale ja się boję.

— Ja się też trochę boję, ale mi to nie daje spokoju. Spróbuję!

— Ej, Jacek, nie żartuj z wodą!

— Pójdę tylko parę kroków i zaraz wrócę. Patrz, jakie jezioro jest spokojne… Jeszcze na nim widać tę drogę, którą szła Marysia. Śladów nie ma, ale drogę widać… Idę!

Placek patrzył ciekawie, co z tego będzie. Jacek zaś uczynił krok odważnie i nie miał nawet czasu, aby krzyknąć, bo wpadł w wodę z głową.

— Jacek, nie top się! - krzyczał Placek.

Po chwili ukazała się głowa Jacka, który zalany wodą, nie mógł wydać z siebie okrzyku, ale krzyczał za to rozpaczliwym spojrzeniem o ratunek bijąc wodę rękami. Placek porwał jakąś gałąź, podał bratu i z trudem wyciągnął go z wody, bezsilnego jak zdechła ryba. Jacek dzwonił zębami i cały zmienił się w wielki strach. Szczękając mówił:

— Po tej… wo… wodzie… nie… można… cho… chodzić.

— Zimno ci bardzo?

— Od wody mi zimno, a od strachu gorąco… Już nigdy nie będę chodził po wodzie… Ale jak ona mogła przejść?

— Tego się nigdy nie dowiemy! Osusz się, bo niedługo zajdzie słońce. Trzeba będzie tu przenocować…

Z Jacka dymiła wilgoć, jakby się cały zamienił w jezioro; ~ wyglądał tak jak zmokły szczur, więc się cały suszył w cieple słońca, zniżającego się ku lasom. Placek zaś zbierał tymczasem jagody.

Słońce zachodziło bogato, strojne we wszystkie swoje

wspaniałości, jak gdyby jakiś król z dalekich krajów, co umierając chce się po raz ostatni w niezmiernym okazać przepychu, wśród lśniących bogactw, w szatach złotych, rubinami i perłami naszywanych. Słońce przejrzało się w zwierciadle jeziora, a ujrzawszy, że jest blade i że ma senne oczy, poczęło schodzić z wielkiej góry nieba, aby się ułożyć do — snu. Wiatry czym prędzej rozścieliły na jego drodze purpurowe sukna, aby zeszło wygodnie, po kobiercach ku ziemskim nizinom. Na niebo spłynął liliowy smutek i srebrna cisza. Ukoiły się wody, a las, co przed chwilą śpiewał, zamilkł. Ptaki usnęły, a dusza całego świata, westchnąwszy po dziennym trudzie, odpoczęła wieczornym słodkim odpoczynkiem. Nawet ci, którzy bardzo cierpieli, przymknęli na jedną chwilę zapłakane oczy, ukojeni wielką ciszą.

Od przeciwnej zaś strony, od wzgórz, szła noc, pełna dziwnych szmerów i cichych dzwonień, wysławszy na swoją drogę wojsko nietoperzy, aby szybko lecąc wybadały, czy się gdzie nie ostał jaki zabłąkany promień. Za nietoperzami przyleciały sowy okrągłookie, nastroszone puchacze, dziwne i tajemnicze, a poza nimi płynęła noc, czarna, niewidoma kobieta, która sobie czasem przyświeca zieloną latarnią miesiąca.

Nie dojrzała nawet Jacka i Placka śpiących na posłaniu z mchów pod wielkim drzewem. Śniły im się dziwne rzeczy. Jackowi zdawało się, że się zamienił w ogromną kaczkę i że pląsa po wodzie, a Placek widział we śnie matkę, która mu kazała okryć Jacka, bo mu zimno. Przez sen nakrył go tym, co miał do rozporządzenia, jednym ramieniem, które rozespany Jacek zaczął ściskać gwałtownie i wołał przez sen: „Ach, jaka wspaniała ryba!”

Kiedy Placek otwarł o świcie oczy, zdumiał się nieco, widząc, że Jacek leży na brzuchu, a rękoma dziwaczne robi ruchy. Zaczął go tarmosić, a Jacek, choć się wprawdzie obudził, ale jeszcze nie wiedział dobrze, co się z nim dzieje, krzyczał:

— Zaraz przypłynę! Kwa! kwa!

Potem usiadłszy, zaczął przecierać sobie oczy i zapytał:

— Co się stało z wodą?

— Masz ją pewnie w głowie! — odrzekł śmiejąc się Placek. - Czy śniła ci się woda?

— Tak, wielka woda, po której pływałem jak kaczka i wciąż widziałem rybę, a kiedy chciałem schwytać rybę, zawsze wtedy poznawałem, że to ja sam się w mą zmieniłem.

— Kiełbie we łbie! — rzekł z głębokim przekonaniem Placek. - Ale szkoda, żeś nie nałapał ryb, bo mielibyśmy wyborne śniadanie. Kaczka też nie byłaby najgorsza! A tak. trzeba się będzie tylko napić wody…

— Wody? — wrzasnął Jacek — za nic w świecie! Mam już dość wody na długie czasy.

— Cóż ja ci poradzę? Kawę ze śmietanką z ptasiego mleka przyniosą nam dopiero za godzinę.

— Jesteś strasznie głupi!

— To dlatego, że jestem do ciebie zbytnio podobny. Bardzo ci mokro? Kiedyś jeszcze spał, była tu z wizytą mewa i pytała, czybyś jej nie odwiedził. Mieszka po drugiej stronie jeziora, ale przez wodę to nie bardzo daleko.

— Placku! Zginiesz z mojej ręki!

— Widać, że dziś rano jestem podobny do ryby, bo ty teraz na nie jesteś zawzięty…

— Nie jesteś podobny do ryby, bo ryba jest mądra i nigdy nic nie gada.

— A czemu ty, kiedy w nocy byłeś rybą, ciągle robiłeś wrzask?

— Bo we śnie może być wszystko.

— W takim razie zaśnij jeszcze raz i zjedz we śnie śniadanie.

— A na jawie nie da się nic zjeść?

— Widziałem wczoraj niedaleko stąd leszczyny i wielkie mnóstwo orzechów. Jeśli się one tej nocy nie przyśniły wiewiórkom, to je będzie można zjeść. Patrz, jak się jezioro burzy!

— Mało mnie to obchodzi, co robi głupia woda!

— I mewy strasznie krzyczą!

— Jaka woda, takie mewy!

— Wiesz, Jacek, chodźmy stąd, bo mnie się zdaje, że te wrzaskliwe ptaki dojrzały ciebie i stąd ten cały harmider. Jedna drugiej opowiada o tym, jak chciałeś chodzić po wodzie.

— Uciekajmy! — wrzasnął Jacek, porwawszy się na nogi. Mewy podniosły przeraźliwy pisk: widać, że Placek odkrył słuszną przyczynę ich nadmiernej radości. Chłopcy weszli w gąszcz i jedli wkrótce, co się dało; wiewiórki patrzyły z zatroskanym podziwem, jak wszystko, co jadalne, znika na drodze, którą przeszli dwaj nakrapiani chłopcy. Po pewnym czasie podziw zmienił się w przerażenie: pomyślały bowiem, że jeśli ci dziwnie żarłoczni przybysze zechcą zabawić dłużej w tym miejscu, wszystkie wiewiórki będą musiały zginąć z rozpaczy i z głodu. Chłopcy jednak przeszli tylko lasem jak niszcząca burza, co się szczególnie zawzięła na leszczyny, zupełnie nie tykając krzaków rodzących jedynie ciernie albo trujące jagody.

Ponieważ żołądki były najważniejszym organem tych chłopców, napełnione, pogodziły ich ze światem. Zaledwie dotykając piętami ziemi, szli znowu przed siebie, sprawiając wrażenie, że się ostrożnie na palcach skradają ku czemuś. Wyrok nieszczęsnego hrabiego Mortadelli nauczył ich tego sposobu chodzenia, szukali więc przejść tamtędy, gdzie obficie rosły mchy albo gdzie ziemia, napęczniała wodą jak gąbka, lekko uginała się pod ciężarem. Wędrowali przez bezdroża, czasem z oddali widząc przechodnia lub jeźdźca, co na znużonym jechał koniu. Czasem na wyniosłym lesistym wzgórzu wznosił się jak jego korona kamienny zamek, patrzący na rozległe pustkowia czarnymi, podejrzliwymi oczami strzelnic i szczerzący na postrach granitowe zęby u szczytu murów. Patrzyli z zastrachanym podziwem na te kamienne grody, pobudowane chyba przez olbrzymów, wydawało im się bowiem, że zwyczajni ludzie nie zdołaliby spiętrzyć olbrzymich głazów ponad szczyty najwyższych drzew.