Выбрать главу

— Ach, tak! Ale myślą nie tylko o złocie albo też podzielą się z kimś jego okruszyną i to ich ratuje; chociaż i tak wielu jest wśród nich nieszczęśliwych, bo wprawdzie jedzą chleb, za to jednak nie znają snu.

— A wy czy śpicie?

— Ach, nie! My nie śpimy, bo nasz książę straszne miewa czasem przywidzenia i wtedy krzyczy po całych nocach jak opętany albo każe bić w złote tam-tamy, aby odpędzić widma. Jemu się wtedy zdaje, że to po swoje skarby przychodzą wszyscy ograbieni. Podczas takiej nocy nikt oka nie zmruży… Ach, do stu milionów dukatów! Niewolnicy zmierzają do sadzawki po złote ryby i zaraz je tu przyniosą.

— Przecież je muszą przedtem upiec!

— O nie, bo straciłyby złotą barwę. My je jadamy na surowo.

Po chłopcach przeszedł dreszcz. Z politowaniem patrzyli na złotego człowieka, który smutno jęczał, jakby oczekując tortury.

— Ach! ach! — płakał żałośnie. - Przeklęte klejnoty, przeklęte złote ryby. Ach, przybądź, śmierci!

— Panie — szepnął Jacek z nagłym postanowieniem — my tu nie zostaniemy.

— Tym lepiej dla was — mówił złoty człowiek, złotymi łzami każde oblewając słowo.

— Ale chcemy cię prosić, abyś stąd uciekł razem z nami…

Złoty człowiek przestał nagle płakać i spojrzał na nich podejrzliwie.

— Uciekaj z nami — namawiał zdyszanym głosem Placek — tam, gdzie jest chleb i gdzie są żywi ludzie.

Tak, natychmiast!

— I zostawić te skarby?

— Przecie je przeklinasz!..

Złoty człowiek pobladł i zaczął jęczeć:

— Precz ode mnie! Do czego wy mnie namawiacie? Zostawić złoto i perły, i drogie kamienie? Nigdy! nigdy! Nie chcę! nie chcę! Och, ja nieszczęśliwy!.. O moje złoto, o błyszczące perły, o lśniące diamenty! Za nic nie odejdę, za nic stąd nie odejdę!

Zaczął płakać tak rzewnie, że chłopców ogarnęło zdumienie.

Jacek pokazał niewidocznie palcem na czoło, co miało oznaczać, że złoty człowiek na myśl o utracie złota wpadł w obłęd i za cenę życia nie odszedłby od swoich skarbów. Przestali go więc namawiać do ucieczki, kiedy się zaś nieco uspokoił, Jacek rzekł cichutko:

— Zostańcie, panie, ale my odejdziemy z tego strasznego miejsca.

— Odejdźcie natychmiast!

— Ale prosimy cię bardzo…

— Ach, o co?

— Jesteśmy biedni, nie wiemy, co z sobą począć i za co kupić chleba…

— Chleba? Ach, wiec co?

— Prosimy cię pokornie, daj nam jedną ze swoich pereł albo jedno ogniwo z twojego łańcucha…

Jacek nie skończył jeszcze mówić, kiedy złoty człowiek zakrył rękami wiszący na piersi łańcuch, a nogi, które obute miał w ciżmy szyte perłami, zwinął nagłym ruchem pod siebie; na jego twarzy ukazały się z lęku złote krople potu, on zaś cały począł drżeć.

— Daj nam okruszynę złota — prosił Jacek.

Wtedy złoty człowiek uderzył w rozpaczliwy krzyk i głosem pełnym brzęku wołał przeraźliwie:

— Ratunku! Złodzieje! Złoczyńcy! Moje złoto, moje złoto! Z przerażeniem spojrzeli chłopcy dookoła i ujrzeli, że senne mary, na głos o złocie obudziwszy się z odrętwienia, zaczynają się poruszać i sunąć ku nim leniwie, z błyszczącymi oczyma i z jadowitymi grymasami na twarzach.

— W nogi! — krzyknął Jacek.

— Ach, w nogi! — wrzasnął Placek.

Skacząc przez złote krużganki ujrzeli tylko, jak na wysokości złotych schodów ukazało się straszliwe jakieś widmo, całe ze złota, kształtem przypominające człowieka; złoty upiór miał twarz potwornie wykrzywioną, a dojrzawszy ich zaśmiał się przeraźliwym śmiechem i wyciągnął w ich stronę ręce, opatrzone długimi szponami, barwionymi złociście.

— Ach! ach! złodzieje! — jęczały złote widma dookoła.

— Ach! śmierć! śmierć! - wołały brzękliwym głosem złote kukły.

— Ach! nasze złoto! — rozległ się przeciągły jęk.

— Ach! rybojady! — wrzasnął ludzkim głosem Jacek, podczas kiedy Placek jednym uderzeniem głowy w brzuch wywrócił sennego strażnika przy bramie.

— Ach! łapać ich! — brzęczał sam książę ze szczytu złotych schodów.

— Ach! całuj psa w nos! — zawołał Jacek i pognał za Plackiem, aż się złociście za nim zakurzyło.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

w którym Jacek i Placek odbywają podniebną podróż i wbrew chęci łowią ryby

Uciekając zauważyli, że z murów zamku rzucają za nimi czymś ciężkim.

— Stańmy! — zawołał Jacek.

— Po co?

— Bo ci złoci ludzie ciskają czymś z murów.

— To lepiej uciekać!

— Wcale nie, bo ponieważ nie mają nic pod ręką, więc może rzucają złotem.

— Ach, prawda! Właśnie coś leci… Co to takiego? Tuż za nimi padł w trawę ciężki przedmiot.

— Złoto?

— Zwykły kamień! - zawołał z gniewem Jacek.

— Obłudnicy! Gdyby przynajmniej cisnął który za nami głową, to można by na niej zrobić majątek. Skąd oni biorą te kamienie?

— Z murów. Patrz, jak się po nich snują jak muchy. O, o! Widzę tego medyka, który nam kazał opowiadać o chlebie. Co on wyprawia?

— Zdaje mi się, że podskakuje jak żuraw i wygraża pięściami. Ładna to wdzięczność za te śliczne rzeczy, które opowiadaliśmy mu o chlebie.

— Całe szczęście, że są to niemrawcy i że się ledwie ruszają, bo źle by było z nami.

— I tak będzie niedobrze. Słyszałeś, co nam mówił ten złocony medyk? Na tysiąc mil dookoła nie ma tutaj ani ludzi, ani osady. Co my zrobimy?

— Trzeba iść…

- Łatwo to powiedzieć, ale trudno zrobić. Nauczyliśmy się wprawdzie chodzić, ale ja już ledwie łażę, tak że jako złoty człowiek, co się snuje jak cień, mógłbym zrobić karierę. Trzeba się będzie w jakiś sposób dostać do ludzi. Znowu jestem przeraźliwie głodny!

— Ach! — zaśmiał się Placek. - Zjadłbyś rybę? - Rybę?

— Tak, złotą rybę na surowo?

— Kto tu mówił o rybach na surowo? — wrzasnęły ni stąd, ni zowąd dwa głosy.

— Kto to gada? — szepnął Jacek.

— Nie mam pojęcia — odrzekł Placek, równie zalękniony. - Hej, kto tam pyta o ryby?

— My! — wrzasnął ktoś podwójnie.

— Gdzie wy jesteście i kto wy jesteście?

— Zbliżcie się, to nas ujrzycie!

— Pokażcie się wy najpierw!

— Kiedy nam trudno chodzić… Jesteśmy tu w błocie! Na lewo!

Chłopcy poszli w tym kierunku i ujrzeli dwa ogromne ptaszyska. Stały na krótkich nogach wśród mokradła i patrzyły ciekawie srebrnymi, jakby bezbarwnymi oczyma. Miały długie, potężne dzioby, a pod nimi jak gdyby puste, nadymające się worki; ogon krótki, zaokrąglony, a pierze barwione na różowo.

— Cóż to za straszydła? — zdumiał się Jacek.

— Strasznie śmieszne jakieś figury — rzekł Placek. Ptaki ujrzawszy chłopców skinęły im poważnie głowami na powitanie i widocznie na znak uszanowania wydęły powietrzem worki na wyłupiastej piersi.

— Czy to wy mówiliście o surowych rybach? — zapytał jeden z nich.

— Tak, to my — odrzekł Jacek — czy się to wam nie podoba?

— Przeciwnie, niezmiernie się nam podoba. Czyż jest na świecie coś bardziej smacznego niż ryba? Zaiste, panowie, me znam wyborniejszej potrawy.

Drugi na wzmiankę o rybach podniósł lewą nogę i pacnął nią w błoto jak szeroką łopatą, nie wiadomo czemu, i skłonił się z wielką powagą.