Выбрать главу

— Moje uszanowanie! — rzekł Placek. - Zdaje się, że mnie się kłaniałeś?

— Mogę to uczynić — wrzasnął drugi ptak — tym razem jednak oddałem hołd miłym wspomnieniom i tym dniom, kiedy po raz ostatni jedliśmy ryby.

— To wy się żywicie rybami?

— Czynimy im ten zaszczyt. Zjadamy czasem młode pisklę kurki wodnej lub innej wodnej hołoty, co ma skrzydła, ale ryby są naszą potrawą narodową. Są to stworzenia miłe, łagodne i nie robią niepotrzebnego krzyku, kiedy się je zjada.

— Czy wolno wiedzieć, jak was zowią?

Oba ptaki potrząsnęły ogonem, głowy położyły na plecach, wydęły worki, słowem, przybrały pozę pełną godności i wdzięku. Potem jeden wrzasnął:

— Pochodzimy z rodu pelikanów, a jak sami widzicie, jest to ród wspaniały, pełen powagi i wybitnie przystojny. Nie ma wśród ptaków tej ziemi bardziej nadobnych, zgrabniej szych i bardziej wytwornych.

— Czy przypadkiem — rzekł Placek — nogi wasze nie są zbyt krótkie?

— Nasze nogi? Cha! cha! słyszysz, bracie pelikanie, co mówi ten młodzian? — My mamy najzgrabniejsze nogi, jakie sobie tylko wymarzyć można! Są wśród ptaków rozmaite podejrzane indywidua, które chodzą na długich nogach’ rozmaite bociany, czaple, flamingi i żurawie… Zdaje mi się że tak się nazywają te figury, pląsające na szczudłach i na tyczkach, które służą zapewne żabom jako gimnastyczne przyrządy do wspinania się. Bocian tak się wstydzi swoich długich kulasów, że czasem stoi na jednym tylko, a drugi chowa wstydliwie pod brzuchem. Nie, młodzieńcze! My, jako prawdziwi arystokraci, żyjemy na wielkiej stopie i na szerokiej stopie.

Mówiąc to bardzo się napuszył, nastroszył różowawe pióra i wielkim wiatrem słusznej dumy nadął worek gardzieli. Drugi uczynił to samo tak śmiesznie, że chłopcy klasnęli w dłonie.

— Dziękuję wam za uznanie! — rzekł pelikan. - Widzę, że nas oklaskujecie… Wracajmy jednak do rzeczy. Idąc tutaj wspominaliście coś o rybach… Na sto tysięcy karasiów i jednego okonia! W głowie mi się zakręciło, kiedy usłyszałem to słowo.

— Czy tak dawno nie jedliście ryb?

— Gdybym się nie wstydził łez — odrzekł wrzaskliwie pelikan — tobym ci powiedział, że już po dwakroć psy wyły podczas pełni księżyca od czasu, kiedy po raz ostatni połknąłem mizerną płotkę, w której więcej było ości niż smakowitego ciała.

— Czy taki jest na ryby nieurodzaj?

— To też jest powodem naszej wstrzemięźliwości, najbardziej jednak winne jest wszystkiemu suche lato: stawy wyschły, rzeki ledwie się sączą, na moczarach żaba nie mogłaby się utopić. Połowa młodych pelikanów byłaby wyginęła, gdyby nie nasz obyczaj, że matki pelikanów karmią swoje dzieci własną piersią, rozorawszy ją ostrym dziobem.

— Czy to prawda? — zapytał zdumiony Jacek.

— Prawda — odrzekł pelikan — ludzie wprawdzie uważają to za bajkę, ale człowiek nie jest zdolny do pojęcia takiej ofiary i nie może zrozumieć, że matka własną krwią potrafi nakarmić dziecko.

— Kto wie, kto wie… — rzekł Jacek jakby sam do siebie.

— Widzę, że nam wierzysz — wrzasnął pelikan — co ci zaszczyt przynosi. Zapewne też litujesz się nad nami, słysząc, od jak dawna nie widzieliśmy rybiego ogona.

- Żal nam bardzo! — rzekł Placek.

Pelikany skłoniły się głęboko i kłapnęły dziobami.

— To na waszą cześć! - rzekł jeden z nich. - Ale mówcie nam o rybach… Czy macie jakie o nich wiadomości?

— Owszem — odrzekł Jacek — ale nie mogę wam wszystkiego powiedzieć, zanim się nie naradzę z moim dostojnym bratem. Bądźcie cierpliwi, a wiele was czeka rozkoszy!

— Czyń, co zechcesz, szlachetny młodzianie!

Jacek skinął na Placka, odeszli na stronę i długo szeptali z nadzwyczajną powagą, widząc, że pelikany przypatrują się im uważnie. W kilku słowach porozumieli się szybko i wrócili do ptaków.

Jeden z nich wrzasnął:

— Ach, jakież szczęśliwe spotkanie! Skąd przybywacie, panowie? Czy mieliście dobry połów i czy ryby są wesołe w tym kraju?

Chłopcy spojrzeli na nich jak na takich, co nagle postradali rozum.

— Jakie spotkanie? — rzekł Jacek. - Jakie ryby? Przecież byliśmy ciągle razem i nie łowiliśmy ryb.

Pelikany zarechotały z wielkiej uciechy.

— Wiemy o tym, oczywiście, ale wśród pelikanów jest taka moda, aby się witać przy każdej sposobności i pytać o ryby.

— Bardzo to piękny zwyczaj — odrzekł Jacek. - Witamy was czule, połów mieliśmy znakomity, a ryby aż skakały z uciechy.

— Cieszy nas to niewypowiedzianie! Czy powiecie nam, nad czym radziliście tak mądrze, że aż słońce przygasło wobec jasności waszych rozmów? Czy mówiliście o rybach?

— Tak, rozmowa nasza była całkowicie postna.

— Piękne to jest słowo! — wrzasnął pelikan. - Czy dowiemy się, o co rzecz idzie?

— Otóż, szlachetne pelikany — rzekł Jacek — my wiemy o takim miejscu, gdzie się znajduje niezmierna ilość ryb.

Ptakom wylazły na wierzch bezbarwne oczy.

— Ile ich może być?

— Gdybyście — mówi Jacek — zjadali ryby przez sto lat przez jeden dzień i noc, po stu latach byłoby ich więcej niż przedtem, bo przez ten czas narodziłyby się nowe. Tysiąc pelikanów nie mogłoby przez tysiąc lat zjeść ich nawet połowy.

— Ha! ha! ha! — zarzęziły ptaki.

— Czy nam nie wierzycie? — zapytał Jacek obrażony.

— Przeciwnie! wam wierzymy, ale nie dowierzamy sobie. Nie wiesz chyba, szlachetny młodzianie, co potrafi pelikan! Za tydzień nie byłoby śladu z rybiego ogona!

— Tak jesteście żarłoczni?

— Jest to słowo nieodpowiednie dla takich jak my, wytwornych ptaków. Nie będziemy tego jednakże ukrywali, że mamy znakomity apetyt, co jest oznaką zdrowia i czystego serca. Ludzie lubią jednak przesadę i kiedy pelikan zje na przekąskę sto funtów ryb, zaraz robią na ten temat plotki i wymyślają nam od żarłoków. A przecie gdyby nie my, ludziom groziłaby zagłada, bo ryby tak by się rozmnożyły, że mogłyby pożreć ludzi.

— Czyżby?

— Tak jest, szlachetny młodzianie! Prawdziwa zasługa nigdy jednakże nie znajdzie uznania. Wy jednak okazaliście nam wiele życzliwości i chcecie nam pokazać miejsce, gdzie jest wiele ryb. Czy to daleko stąd?

— W tym sęk, że bardzo daleko!

— Czy są tam piękne ryby?

— Nigdyście takich nie widzieli!

— I tak ich jest wiele?

— Niedługo zabraknie dla nich wody.

— A czy są tam pelikany?

— Nie widzieliśmy ani jednego.

— To wielkie szczęście!.. to jest… ach, źle się wyraziłem…

Szkoda, że tam nie zobaczymy naszych krewnych. I pokażecie nam to miejsce?

— Z przyjemnością!

— Kwiecie młodzieży, powiedz nam jeszcze, czy są tam karasie?

— Karasi jest najwięcej.

— Ha! a czy są liny?

— Linów jest jeszcze więcej niż karasi!

— Królu ryb! A czy są tam tłuste karpie?

— Karpi jest więcej niż linów i karasi razem!

— Och! och! Wspaniały lewiatanie! A czy są szczupaki z długim pyskiem?

— Szczupaków jest dziesięć razy tyle, co karpi.

— Och, nie mów dalej, bo już dostałem zawrotu głowy. Może są nawet sandacze?

— Sandacze? Jest ich tyle, że woda występuje z brzegów…

— Podtrzymaj mnie, bracie pelikanie, bo zemdleję, choć widzę, że i ty się słaniasz. Ale, ozdobo człowieczeństwa, nic nie mówiłeś mi o tym, czy są tam sumy?

— Jest ich tyle, że ich wąsy przeszkadzają innym rybom w pływaniu.