Выбрать главу

— O, Boże! — zakrzyknął Jacek.

— Już go spotkała ta kara — rzekł Placek.

— Jak możesz o tym wiedzieć, młodzieńcze? — zapytał głos.

— W naszej wędrówce przez dalekie ziemie — mówił Placek — omal nie padliśmy śmiercią z rąk księcia złotych ludzi. Mieszka on wśród niezmiernych skarbów, tknięty na rozumie i pożera złoto.

— To on! — zakrzyknął głos. - Pobiła go mściwa krzywda ludzka.

— Czy to on jest sprawcą i twego nieszczęścia?

— Nie — mówił głos — ja sam je na moją sprowadziłem głowę. Słuchajcie tylko! Kiedy się przekonałem, że mojej umiłowanej damie wielkie grozi niebezpieczeństwo, gdyż złoty książę miał zamiar obrabowawszy ją ze skarbów zabić po ślubie, postanowiłem przedtem zabić jego. Nie mogłem jednak tego uczynić w żaden sposób: wyzwałem go na walkę, ale mi nie stanął, unikał mnie tchórzliwie i ukrywał się na swoim zamku wśród skarbów, tak że nikt nie miał do niego dostępu. Gniew i wściekłość kąsały moje młode serce, na domiar wszystkiego napadał on z czeredą swoich strasznych i na wszystko gotowych sług na moje włości, zabijał ludzi i niszczył wszystko ogniem i mieczem. Wtedy, zapamiętawszy się w złości, postanowiłem go zgładzić za wszelką cenę. Zasłyszałem o jednym czarowniku, co na wszystko miał sposoby, i kazałem go wołać. Naznaczył mi spotkanie o północy w ciemnym lesie, lecz mimo gęstych mroków i mimo tego, że serce moje nie zna trwogi, zadrżałem, ujrzawszy maszkarę piekielną, co miała po dziesięć palców u rąk, jedno oko na czole, a drugie na tyle głowy.

— Matko Najświętsza! — krzyknął Placek. - My jego znamy.

Glos jęknął.

— Jak… jak to… może być?…

— Byliśmy u niego przez dziesięć lat w niewoli!

— Niezbadane są wyroki boskie — mówił głos z niezmiernym wzruszeniem. - Ja go szukam może osiemdziesiąt, może sto lat. I wy wiecie, gdzie go można znaleźć?

— Wiemy, panie, ale niech cię Bóg przed nim strzeże! Powiedz, powiedz czym prędzej, co ci się z nim zdarzyło?…

— Och, serce mi bije… Zaraz, zaraz… Zdarzyła się rzecz straszliwa. Za wielkie skarby dał mi on czarodziejską maść, którą miałem się natrzeć, aby się stać niewidzialnym. Łatwo by mi było wtedy dotrzeć do złotego księcia i zabić go. Dał mi też za sto pereł zaklęcie, wypisane na brzozowej korze, które trzeba było następnie przyłożyć do serca, aby z powrotem odzyskać ciało.

— Straszne, straszne rzeczy! — szepnął Jacek.

— Najstraszniejsze rzeczy potem dopiero się zdarzyły. Wróciłem do pałacu, natarłem się maścią i ciało moje zniknęło. Przeglądałem się w zwierciadle i nie ujrzałem już siebie. Wielka była moja radość, a zemsta moja zapłonęła żywym ogniem. Zaklęcie na brzozowej korze ukryłem w tej sali, w której teraz tu siedzimy, i wziąwszy sztylet poszedłem do zamku złotego księcia. Łatwo się tam dostałem, nikt mnie nie widział, ale zwietrzyły mnie jego psy. Ujadanie ich zwróciło uwagę wszystkich, więc zaczęli patrzeć zdumieni na mój nóż, który jakoby sam wędrował w powietrzu; pachołkowie, chcąc schwytać nóż, dotknęli mojej ręki i wszystko się wydało, ponieważ osaczony począłem złorzeczyć i ciskać klątwy na jego głowę. Książę śmiał się do rozpuku i rzekł:

„Zanim ty tu przyszedłeś, przyszedł do mnie ten czarownik, co cię tej sztuki nauczył, i sprzedał mi twoją tajemnicę. Ha! ha! A kiedy ty tu wędrowałeś piechotą, aby nie zdumiał nikogo widok konia, co bieży bez jeźdźca, ja posłałem konnych do twojego pałacu, aby cisnęli w ogień zaklęcie na brzozowej korze”.

„Kłamiesz! — zawołałem — nikt nie wie, gdzie je ukryłem!”

Serce we mnie zamarło, kiedy on zawołał:

„Czarownik mi wskazał miejsce!”

Wtedy krzyknąłem:

„Zabij mnie!”

On zaś na to:

„Po co cię mam zabijać? Chodź teraz bez ciała, aż do śmierci, bo czarownika już nie znajdziesz. Poleciał na miotle na koniec świata”.

Wypuścili mnie i wytrącili za bramę. Biegłem do pałacu w śmiertelnym przerażeniu. Och! och! na ognisku ujrzałem spopielały ślad brzozowej kory…

— Boże! Boże! — szepnął Jacek.

— Widać, to on mnie pokarał za to, że chciałem sam sobie wymierzyć sprawiedliwość.

— I co uczyniłeś, panie? — zapytał drżącym głosem Placek.

— Dwakroć jeszcze — zadrżał głos — próbowałem dostać się do jego zamku, a nie chcąc się zdradzić widokiem broni, której nie mogłem uczynić niewidzialną, postanowiłem go udusić we śnie. Nie mogłem już jednakże przedostać się przez bramę, albowiem książę kazał pozawieszać na niej ogromne pająki, które zasnuły ją siecią. Gdybym jej był tknął, nawet niewidzialny, byłbym ją przerwał i w ten sposób książę byłby ostrzeżony. Potem książę gdzieś znikł, udawszy się na rozboje w dalekie kraje, i słuch o nim zaginął…

— A cóżeś ty, panie, uczynił?

— Najpierw chwyciła mnie dzika rozpacz: oszalałem i z piekielnym krzykiem biegałem po pałacu, wołając o ratunek. Wtedy to zapewne rozbiegli się przerażeni moi słudzy, co słysząc mój głos, a nie widząc mojej osoby, myśleli, że mnie czart opętał, bo kiedy zmogła mnie rozpacz i wszystkie odebrała mi siły i kiedy obudziłem się po wielu dniach z odrętwienia, nikogo już nie było przy mnie. Od tego czasu jestem sam… Od tego czasu płaczę… Wszyscy myślą, że umarłem, a ja żyję i jestem młody i piękny! O, młodzieńcy! Od tego czasu pierwszy raz widzę ludzi, bo ujrzałem was. Widać, że jest jeszcze nade mną łaska boska, widać, że jest jeszcze… Jeśli wy wiecie, gdzie przebywa podstępny i ohydny czarownik, może jeszcze ujrzę siebie samego; oddam mu wszystko, co posiadam, za to zaklęcie, które mi ciało przywróci! Gdzie on jest? Gdzie on przebywa?!

— Panie — mówił z wielkim współczuciem Jacek — gdybyś go nawet i znalazł, cóż ci pomoże? Jest to potwor bez serca, a ty już nie masz złota.

— Nie mam — jęknął głos. - Unieśli je moi dworzanie i słudzy. Pójdę jednak w najdalszą nawet drogę, choćbym miał w niej zginąć, bo i cóż mi po takim życiu, co nie jest życiem? Czy znacie drogę?

— Wiemy, gdzie jest jego mieszkanie, bo przez lat dziesięć, schwytawszy nas podstępnie, zadręczał nas tam i zamęczał, lecz jak by tam trafić, nie wiemy…

— Och, och! — załkał głos. - Jak to być może? Czy nie macie nade mną litości, czy mówicie rzeczy kłamliwe?

— Mamy litość nad tobą, nieszczęśliwy panie, i nie kłamiemy. Drogi jednak nie znamy, gdyż uciekliśmy przez powietrze cudownym sposobem za pomocą tej oto płachty.

Jacek rozwinął sztandar czarnoksiężnika i trzymał go przed sobą.

— Co oznacza ten wzór?

— Czarownik zawiesił to na szczycie swojej wieży, pusząc się, że to jest znak jego władzy. Na dowód, panie, że mówimy prawdę, racz spojrzeć: oto czerwoną farbą albo może krwią nietoperzy napisał on tu jakieś znaki.

Rozpostarł płachtę przed sobą:

— Oto tu! — rzekł.

Nagle wielki krzyk rozdarł powietrze, a Niewidzialny porwał zapewne płachtę w swoje ręce, bo zaczęła fruwać sama w powietrzu.

— O, Boże! — wołał głos — to jest zaklęcie, jego zaklęcie!..

Chłopcy wstrzymali oddech.