Выбрать главу

– Ale zaraz potem urodzisz mi dzidziusia? – próbowała się targować Lenka.

– Nie dzisiaj – odparła Karolina. Miała naprawdę dość, a na dodatek usłyszała dźwięk telefonu i z niepokojem spojrzała na wyświetlacz. To była mama Mikołaja. Oby nie z wiadomością, że chłopiec zachorował i z dzisiejszej zabawy nici.

– Cześć – przywitała się.

– Tak, możesz wziąć te klocki – odpowiedziała Janka pozornie bez sensu, ale kto kiedyś próbował rozmawiać przez telefon w towarzystwie przedszkolaka, wie, że takie wtrącenia są na porządku dziennym. – Już jestem. Słuchaj, mam propozycję. Może Lenka dzisiaj przyjdzie do nas. Wpadła córka sąsiadów i nie chcę jej odsyłać. Co ty na to?

– Bardzo chętnie. – Karolina odetchnęła z ulgą. – Szczerze powiedziawszy, jestem ci wdzięczna. Mam dzisiaj ciężki dzień.

– Rozumiem. – Janka naprawdę wiedziała, co to znaczy. Jej mąż pracował w Anglii. Całymi tygodniami była z synem sama w domu i też czasem brakowało jej sił. – W takim razie mam jeszcze lepszy pomysł – powiedziała energicznie. – Spakuj małą i przyślij mi na nocowanie. Mikołaj się ucieszy, ty odpoczniesz, a ja będę mieć dobry powód, żeby cię poprosić o to samo w przyszłym tygodniu. Mam wizytę u lekarza i stresuję się, czy zdążę odebrać Mikosia z przedszkola.

– Dobrze wiesz, że i bez tego możesz mnie poprosić, a ja zawsze chętnie ci pomogę.

– Wiem i dlatego z największą przyjemnością zabiorę dzisiaj Lenkę do siebie. Będzie wesoło.

– To na pewno. – Karolina uśmiechnęła się słabo. – Dziękuję ci. To pierwsza dobra wiadomość dzisiaj.

– Pakujcie się, bo czas goni – popędziła ją Janka. – I nie zamartwiaj się. Cokolwiek źle poszło, pamiętaj, że kłopoty przemijają, a przyjaźń pozostaje.

– Kochana jesteś. Za pół godziny będziemy – obiecała Karolina i rozłączyła się. – Mam niespodziankę – zwróciła się do córeczki. – Pakuj misie, idziesz do Mikołaja na nocowanie.

– Hura!!! – poniósł się krzyk po mieszkaniu, a zaraz potem odgłosy biegania, energicznego kopania w pudle z zabawkami i poszukiwania czegoś cennego, co akurat się zgubiło. Karolina wzięła plecak i spokojnie spakowała rzeczy córki. Serdeczna rozmowa z Janką, taka zwyczajna i podobna do tych, które odbywały w ciągu ostatnich lat, sprawiła, że poczuła się przez chwilę jak dawniej. Wydarzenia sprzed dwóch godzin zrobiły się na moment jakieś nierealne. Bo w rzeczy samej trudno jej było uwierzyć, że faktycznie uczestniczyła w tej nieprawdopodobnej scenie w galerii.

Z chęcią o niej na chwilę zapomniała. Siły starczyło jej na tyle, by z entuzjazmem wziąć udział w radosnych przygotowaniach córki do nocowania. Przebrać ją, umyć, napoić truskawkową herbatką, przypomnieć o konieczności skorzystania z toalety oraz umyciu rąk. Odczekać cierpliwie proces zapinania sandałków i zaprowadzić do domu kolegi. Tam zapomnieć było jeszcze łatwiej. W gwarze trzech dziecięcych głosów, wśród rozłożonych na podłodze materacy, po których Lenka z Mikołajem oraz córeczką sąsiadów natychmiast zaczęli skakać, łatwo było uwierzyć, że życie to radosna przygoda.

Ale ledwo za Karoliną zamknęły się drzwi, rzeczywistość wróciła ze zdwojoną siłą.

Rozpad związku.

Długi.

Zdrada.

Setki pytań bez odpowiedzi.

Chętnie powróciłaby do stanu niedowierzania, jak to wszystko mogło przytrafić się właśnie jej. Nie przyjąć faktów. Owszem, słyszy się czasem takie opowieści. Zdrady się zdarzają. Ale zawsze się myśli, że mogą dotyczyć wyłącznie innych ludzi. No przecież nie nas.

Karolina też była dotąd co do tego przekonana. Sądziła, że jeśli w jej związku pojawiłby się taki kryzys, toby go zauważyła. Zareagowała w porę. Kiedy jednak głębiej się zastanowiła, musiała uczciwie przyznać, że życie już od dłuższego czasu wysyłało jej sygnały ostrzegawcze. Tylko że ona, jak wiele zakochanych kobiet, nie chciała ich odczytać. Nie mieściło jej się w głowie, że mogłyby być prawdziwe. Czasem, jeśli w coś zupełnie nie wierzymy, to nawet gdy pojawi nam się na wyciągnięcie dłoni, nie widzimy tego.

Patryk od wielu miesięcy nie wracał na noc. Wierzyła, że pracuje, bo bardzo tego pragnęła. Bo jej zakochane serce nie dopuszczało innego wyjaśnienia. I nie chodziło tylko o jej cierpienie. Mieli przecież córeczkę.

Na samą myśl o tym, jak Lenka będzie tęsknić za tatą, Karolina czuła, że ziemia usuwa jej się spod stóp. Nie wyobrażała sobie, że starczy jej sił, by przez to przejść.

Biegła do domu jak ścigana przez gromadę zabójców. I to nie do końca była przenośnia. Złe myśli atakowały dotkliwie. Czuła ich mocne ciosy i słabła po każdym. Rozpad rodziny, długi, cierpienie dziecka.

Można było upaść pod tym ciężarem.

Ledwo żywa stanęła pod klatką schodową i uświadomiła sobie, że właściwie nie ma po co wracać do mieszkania. Powinna była raczej pędzić do restauracji. Może chociaż tam nie jest tak źle? Może mężczyźni podkręcają atmosferę bardziej, niż jest tego warta? Ten kucharz nie wydał jej się człowiekiem godnym zaufania. Słabo go znała, został zatrudniony przez Patryka, ale fachowcem był miernym. Jadła kilka razy przygotowane przez niego potrawy i nie smakowały jej.

Zacisnęła pięści. Zła była teraz na siebie, że wcześniej nie zareagowała. Nie wtrąciła się energiczniej. Teraz oczywiście te wnioski nasuwały się same. Ale po szkodzie tak właśnie jest. Sztuką jest być mądrym wcześniej. Jej się to nie udało. Rozejrzała się po parkingu, odruchowo poszukując samochodu. Nie było go.

Jasne! Kolejny skutek jednego krótkiego zdarzenia. Straciła także auto. Należało do Patryka, choć przyzwyczaili się mówić o nim „nasze”. Nie zwracali uwagi na jakieś formalne błahostki. Co do kogo należy. Żyli razem, kochali się, mieli dziecko. Ale w chwili kryzysu papiery okazały się mieć decydujące znaczenie. Nagle zaczęło się liczyć tylko to, co zapisane. Auto należało do Patryka, a długi do niej. Związek natomiast w jednej minucie przestał istnieć, jakby się rozpłynął w powietrzu. Nic łatwiejszego powiedzieć: „Koniec z tym, zabieram swoje rzeczy”. A całe wspólne życie? Co z nim? Czy było tylko złudzeniem?

Karolina pobiegła na przystanek tramwajowy. Na szczęście w stronę centrum co kilka minut coś jechało, więc szybko dostała się w okolice dworca. Dalej musiała już iść piechotą. W okolicach rynku nie kursowała żadna miejska komunikacja. W desperacji miała ochotę wziąć jedną z czekających w kolejce dorożek, ale uświadomiła sobie, że jej na to nie stać. Poza tym dorożka nie taksówka, pod drzwi restauracji nie podjedzie.

A szkoda – westchnęła, pokonując zatłoczone uliczki. Mnóstwo ludzi zmierzało w różne strony. Majowe popołudnie kusiło, by wybrać się na spacer. Wycieczki maszerowały swoimi stałymi trasami, emeryci wystawiali blade twarze ku słońcu, grupki wagarowiczów objadały się kebabem drobiowym, a akwizytorzy naganiali klientów do lokali.

Ale Karolina widziała tylko zakochanych. Wydawało jej się, że są wszędzie. Siedzieli na ławkach, przytulali się na chodnikach i trzymali za ręce w kawiarnianych ogródkach. Patrzyli sobie w oczy.

Odwracała od nich głowę, ten widok ją bolał, kłuł w źrenice, a poczucie, że to, co się dzisiaj stało, jest jakieś nierealne, wręcz niemożliwe, wróciło.

Przecież jeszcze nie tak dawno to ona siedziała z Patrykiem w galerii, piła latte z pianką i wymieniała pocałunki. To było jej życie, jej chłopak i jej własna miłość. Nikt nie miał prawa wtrącać się do tego związku.

ROZDZIAŁ 8

Śniło mu się, że zabrał córkę na plażę. Śmiali się, ścigali, moczyli stopy w wodzie i szukali muszelek. Wreszcie znaleźli czas, by na dłużej wyjechać. Spacerowali wśród piasku, morze szumiało, a z oddali niósł się głos bębnów. Uporczywy, z każdą chwilą mocniejszy.