Выбрать главу

Skąd te bębny? – zastanawiał się Jakub, ale nie mógł znaleźć odpowiedzi, bo całą uwagę skupił na oddalającej się córce. Biegł do niej wielkimi susami, wyciągając długie nogi, a ona, choć o wiele mniejsza, poruszała się znacznie szybciej i nagle w jednej przerażającej chwili zaczęła mu niknąć za horyzontem. Krzyczał, ale go nie słyszała, nawet nie odwróciła głowy. Może dlatego, że te cholerne bębny nie chciały ani na chwilę ucichnąć i zagłuszały wszelkie inne dźwięki.

Zerwał się. Czoło miał mokre od potu, a serce biło mu w szaleńczym tempie. Martynki nigdzie nie było, za to łomot nie ustawał. Zajęło mu chwilę, zanim oprzytomniał na tyle, by sobie uświadomić, że to nie żadne bębny, lecz czyjaś silna pięść dobija się do drzwi. Wstał, zakręciło mu się w głowie i, nie do końca zastanawiając się nad kolejnymi krokami, skierował się, by otworzyć.

Ledwo to uczynił, został prawie zmieciony z drogi i przyciśnięty do ściany przez Zygmunta Michalskiego.

– Tak właśnie myślałem! – krzyczał przyszły teść. – Agnieszka zniknęła! Nie odbiera telefonów, a ten nieodpowiedzialny idiota śpi! Jak można w takiej sytuacji iść do łóżka?!

Nikt nie odpowiedział na to retoryczne pytanie.

Mama Agnieszki biegała w popłochu po poszczególnych pokojach pięknego mieszkania, które podarowali córce, kiedy się dowiedzieli, że zaszła w ciążę.

– Zabrała więcej, niż się spodziewałam – zameldowała mężowi. – Mnóstwo ciuchów Martynki i swoich. Dokumenty – uzupełniała pospiesznie listę, otwierając i zamykając z hukiem kolejne szafki. – Zabawki.

– Pieniądze z mojego konta – dodał zbolałym tonem Zygmunt, ale jego żona nie okazała mu żadnego współczucia.

– Dziewczyny są bezpieczne – powiedziała. Dla niej to właśnie było najważniejsze. – Ale nie mam pojęcia gdzie.

Jakub patrzył na tę scenę jak na przedstawienie w węgierskim teatrze. Za nic nie mógł zrozumieć, o co chodzi. Głowa wciąż go bolała, a z głodu miał mdłości. Powoli jednak przypomniał sobie powód, dla którego wybiegł z restauracji, oraz wszystko, co zdarzyło się potem. Wściekłość rozbudziła go na dobre.

– Co tu robicie? – zapytał nieuprzejmie.

– Nawet się nie odzywaj – odpyskował mu niedoszły teść i zaczął zaglądać w różne zakamarki mieszkania z prysznicem włącznie, jakby się spodziewał znaleźć tam córkę oraz wnuczkę. – Gdzie są dziewczyny i co im zrobiłeś, że uciekły z moją kasą? Mam nadzieję niedaleko – dodał.

Jakub tylko zacisnął usta i pięści. Czuł, że solidny prawy sierpowy wymierzony w stronę ojca Agnieszki poprawiłby mu nastrój, ale opanował się. Miał teraz większe zmartwienia. Strach postawił go na nogi lepiej niż solidny posiłek. Zapomniał o nieprzespanych nocach, pustym żołądku i wszelkich innych dolegliwościach. Bał się, że dziewczynom naprawdę coś się stało.

– Zgłosimy sprawę na policję – powiedział gniewnie Zygmunt. – Niech ich szukają. Natychmiast i z użyciem wszelkich środków. Nawet jeśli z własnej kieszeni miałbym pokryć koszty – dodał i spojrzał z pogardą na Jakuba. On nie mógł sobie pozwolić na taki gest.

– Nie ma szans. – Żona osadziła go w miejscu, bo już się kierował w stronę drzwi. – Agnieszka nie zaginęła. Przysłała wiadomość, że jest bezpieczna, wyjechała i nie chce z nami rozmawiać. Nie ma na to paragrafu. Jest przecież pełnoletnia. Nie musi się meldować mamie i tacie.

– Ale zabrała dziecko – oburzył się Zygmunt. Ta argumentacja zupełnie do niego nie przemawiała.

– Nie ma ograniczonych praw rodzicielskich. Nie ma nawet męża, wobec którego miałaby się czuć odpowiedzialna.

– Ale Martynka ma ojca – wtrącił się Jakub, bo już nie mógł tego słuchać.

– Oczywiście, i jest waszą prywatną sprawą, czy się dogadaliście w sprawie tego wyjazdu, czy też nie. Policja raczej się dobrowolnie nie zgłosi, by wam zrobić terapię związku.

– Pieniądze mi zakosiła! – Zygmunt uciekł się do ostatecznego argumentu.

– Sam jej dałeś dostęp, więc nie złamała prawa. Powinieneś się był z tym liczyć, że może skorzystać kiedyś ze swoich uprawnień.

– Ale przecież dobrze wiesz, że nigdy tego nie robiła. Zawsze się dogadywaliśmy.

– Naprawdę w to wierzysz? – Żona spojrzała na niego z mieszaniną pogardy i obojętności.

– Jak ty możesz być taka spokojna? – Zygmunt sprawiał wrażenie, jakby go za chwilę miała trafić apopleksja. – Chodzisz po mieszkaniu jak jakiś cholerny ekspert z psychologii i wszystkich pouczasz. A przecież właśnie zaginęła twoja córka.

Jowita nie odpowiedziała. Wyszła na balkon i spojrzała na słoneczne osiedle. Zaczerpnęła powietrza. Nie martwiła się o córkę, a przynajmniej nie tak bardzo. Liczyła, że Agnieszka sobie poradzi. Kibicowała jej. Dziewczyna zrobiła coś, na co ona sama nigdy nie miała odwagi. Rzuciła wszystkim i zdecydowała się zacząć od nowa. Nie godziła się na upokorzenie i samotność w związku.

Zabrała pieniądze, ale Jowita sądziła, że to raczej z chęci zrobienia ojcu na złość niż wzbogacenia się na nim. Córka zawsze była niezależnym duchem. Poza tym nie wzięła dużo. Pewnie tyle, ile było potrzebne, by zacząć nowe życie.

Pani Michalska też kiedyś przeżywała taki bunt. Ale poddała się. Zgodziła na warunki męża. Sama od środka zamknęła złotą klatkę i żyła tak wiele lat. Nie była to sytuacja zupełnie bez dobrych stron. Miała dziecko, spokój, wygodę. Próbowała nawet namówić Agnieszkę na ten sam styl. Gdzieś w głębi serca cieszyła się jednak, że córka wyrwała się ku innemu życiu.

Samotność to wysoka cena za wygodę. Ona wiedziała o tym najlepiej.

– Chodź. – Usłyszała za sobą słowa męża, obcego człowieka, który był jej już całkowicie obojętny. Jego los, uczucia, plany, nawet zdrowie. – Idziemy szukać pomocy.

Jakub ucieszył się. Resztką sił trzymał się w ryzach. Miał ochotę wygarnąć teściowi wiele rzeczy, ale szkoda mu było czasu na awanturę. Pilnie musiał się zająć poszukiwaniem Agnieszki.

– A ty się nie zachowuj jak pan tego miejsca – rzucił mu Zygmunt na odchodne. – Mieszkanie należy do nas i jeśli się nie pogodzisz natychmiast z Agnieszką, będziesz się musiał wyprowadzić. Mam nadzieję, że ci się nie wydawało, że będziemy tutaj utrzymywać obcego człowieka.

– Proszę cię, przestań. – Jowita pociągnęła męża w stronę wyjścia, spoglądając przepraszająco na Jakuba. – Jest zdenerwowany – próbowała tłumaczyć.

– Mówię tylko, jak jest – oburzył się Zygmunt i po chwili drzwi się wreszcie za nim zamknęły.

Jakub oparł się o nie. Nie mógł uwierzyć w tę zmianę. Jeszcze wczoraj był potencjalnym następcą, przyszłym zięciem, ojcem ukochanej wnuczki, prawą ręką w restauracji, prawie szefem. Brał udział w omawianiu strategii, angażował wszystkie siły w promowanie lokalu, pracował do upadłego. Czuł się częścią czegoś wielkiego.

W jednym momencie okazało się, jak chwiejna jest przyszłość budowana wyłącznie na czyimś słowie. Może się rozpaść w kilka minut. Wystarczy, że z fundamentu wyciągnie się jedną cegłę, a wszystko sypie się człowiekowi na głowę.

Zerwał się i pobiegł do sypialni. Rozejrzał się wokół, ale nigdzie nie mógł znaleźć telefonu. Zajrzał pod łóżko i podnosząc się, poczuł prostokątny kształt pod dłonią. Omal go nie zmiażdżył. Na szczęście materac był miękki i zamortyzował ucisk. Jakub szybko próbował włączyć urządzenie, ale ciągle się to nie udawało.

– Cholera! – zaklął. – Bateria padła.

Przekopał szafkę w poszukiwaniu ładowarki Agnieszki, która zawsze leżała przy nocnym stoliku, ale teraz zniknęła razem ze wszystkim, co ważne. Na szczęście przypomniał sobie, że jeszcze jedna była w kuchni. Pobiegł tam. Puste blaty i czysty stół bez żadnych kubków, rysunków z przedszkola i zdjęć na lodówce najlepiej świadczył o tym, że zachowanie Agnieszki nie było chwilowym kaprysem, dąsem obliczonym na to, by dać komuś nauczkę, ustalić nowe zasady, a potem się pogodzić i żyć lepiej. To była poważna decyzja.

Po plecach przebiegł mu dreszcz strachu. Nie chciał ich stracić. Ponad wszystko nie chciał stracić swojej rodziny.