Podłączył telefon i od razu odszukał numer Agnieszki. Bał się, że go zmieniła. Że wyłączyła aparat, nie będzie od niego odbierać połączeń. Ale usłyszał jej głos już po kilku sygnałach.
– Chwilę ci to zajęło, zanim się zorientowałeś, że nas nie ma – przywitała go chłodno. – Ale nie jest tak źle. Szczerze powiedziawszy, spodziewałam się, że skapniesz się najwcześniej po trzech dniach.
– Proszę cię… – Nie wiedział, od czego zacząć. Miał wrażenie, że w oddali słyszy charakterystyczne dźwięki fal odbijających się o brzeg i skrzeczenie mew. Miał nadzieję, że się myli i jego córka nie znajduje się teraz w jakimś obcym kraju, na dalekiej wyspie, gdzie on nigdy jej nie znajdzie.
– Na prośby za późno – powiedziała Agnieszka.
– Gdzie jesteście?
– Dostatecznie daleko, by złapać dystans i spokojnie zacząć nowe życie bez nieodpowiedzialnych pracoholików, dla których zupa grzybowa jest ważniejsza niż własne dziecko.
Zacisnął usta. Nie chciał się kłócić, w żaden sposób jej drażnić, żeby się nie rozłączyła, ale sporo go kosztowało zachowanie spokoju.
– Przepraszam cię – powiedział. – Dałem wczoraj okropną plamę. Wiem o tym. Pomyliły mi się dni i…
– Dobrze, że przepraszasz – przerwała mu Agnieszka. – Ale możesz mi oszczędzić tłumaczeń. Znam je na pamięć i obiecałam sobie żadnego już nie słuchać. Limit się wyczerpał.
– Co z Martynką? – zapytał. Z nerwów trzęsły mu się dłonie. Wiedział, że jego złe przeczucie nie jest bezpodstawne.
– Wszystko w najlepszym porządku – odparła spokojnie Agnieszka. – Jesteśmy właśnie na spacerze. Bawi się z jakąś dziewczynką. Od razu znalazła sobie koleżankę, więc jestem dobrej myśli co do zmiany przedszkola.
– O czym ty mówisz? Proszę cię, powiedz, gdzie jesteście. Natychmiast przyjadę i porozmawiamy spokojnie.
– Za późno. Nawet się nie waż, bo nie wpuszczę cię do mieszkania. A jeśli się będziesz dobijał, nie zawaham się i wezwę policję. Przyda się, kiedy zaczniesz walczyć o prawa do odwiedzania dziecka. Jeden twój fałszywy ruch i stracisz wszelkie szanse. – Te okrutne słowa były wypowiedziane tak spokojnie, że Jakuba zmroziło. Zamrugał powiekami, jakby chciał się obudzić w innej rzeczywistości. Ale to nie pomogło.
– O czym ty mówisz? – powtórzył pytanie. – Nie chcesz się chyba odgrywać na dziecku za nasze sprawy. Kocham Martynkę. Dobrze o tym wiesz.
– Owszem – odparła ze złością. Już nie dała rady dłużej udawać spokoju. – Nie zobaczysz jej prędko. Lepiej się z tym szybko pogódź.
– Proszę cię – jęknął.
– I bardzo dobrze. Jeszcze będziesz mocniej skamlał i błagał. A ja cię posłucham dokładnie tak samo, jak ty mnie, kiedy prosiłam, żebyś wracał wcześniej z pracy.
Rozłączyła się, a Jakub opadł na podłogę, jakby mu ktoś podciął kolana. Skulił się i zaczął trząść. Ogarnęła go nagle przeogromna tęsknota. Za drobnymi dłońmi, które obejmowały jego szyję, za ciepłem miękkiego dziecięcego policzka, wesołym szczebiotem, nawałem przedszkolnych nowinek.
Szloch złapał go za gardło, a wszystkie okropne historie o ojcach odstawionych na boczny tor przypomniały mu się w jednej chwili.
„Sąd zawsze staje po stronie matki” – słyszał w głowie słowa klienta, który często przychodził do restauracji, by żalić się właścicielowi na swój ciężki los. Wszyscy znali jego historię. Była żona ułożyła sobie życie z kimś innym, a jemu utrudniała kontakty z dziećmi, jak tylko umiała. Często opowiadał o swojej bezsilności w walce o prawdę. Ona nikogo nie interesowała. Sędzia słuchał świadków i tylko czekał, kiedy ojcu puszczą nerwy i na dobre będzie go można odsunąć od sprawy.
Jakub nigdy, przenigdy by się nie spodziewał, że taka sytuacja mogłaby dotyczyć jego. Przecież oni się kochali.
– Do jasnej cholery! Kochaliśmy się! – zawołał, waląc pięściami w drogie drzwiczki zamawianej na miarę kuchni. Chciało mu się wyć.
ROZDZIAŁ 9
Karolina wiedziała, że Lenka jest bezpieczna u Janki, a jednak cieszyła się z przesyłanych co jakiś czas ememesów obrazujących fantastyczną zabawę dzieci. Długo wpatrywała się w te zrobione pospiesznie fotografie, które łapały i utrwalały chwile. To było potrzebne, bo rzeczywistość wokół stawała się coraz bardziej krucha. Nic już nie było pewne.
Karolina nie była wytrawnym matematykiem, ale proste dodawanie potrafiła wykonać. Wysokość długu obliczyła bez trudu. Położyła głowę na biurku i długo nie mogła jej podnieść. Czuła pustkę w mózgu i w sercu.
– Gdzie ty się podziewasz?! – Wyrwał ją z marazmu energiczny głos przyjaciółki. Malwina wkroczyła do ciasnego pomieszczenia wraz z zapachem dobrych perfum i dźwiękiem stukających o posadzkę sandałków na szpilkach, które uwielbiała i z upodobaniem nosiła. – Dobrze, że tutaj. W pierwszej chwili pomyślałam, że może siedzisz w mieszkaniu, patrzysz na ścianę i wypłakujesz oczy. Tego ci robić nie wolno. Masz ciemne tęczówki, a one szybko bledną.
– O czym ty mówisz? – Karolina tak się zdumiała, że aż na chwilę przestała czuć się tak bardzo nieszczęśliwa. – Wiesz, co mnie spotkało?
– Wyobraź sobie, że tak – odparła Malwina. – Jestem twoją najlepszą przyjaciółką i na bieżąco trzymam rękę na pulsie. Lepiej niż CBA i ABW razem wzięte. O wywiadzie wojskowym nie wspominając.
– Nie żartuj, proszę. To poważna sprawa.
– Nie mam takiego zamiaru.
– To skąd wiesz o wszystkim? A może wcale tak nie jest, tylko ci się wydaje?
– Wpadłam do ciebie bez zapowiedzi. Sądziłam, że siedzisz z Lenką albo cię bez trudu namierzę na którymś z pobliskich placów zabaw – zaczęła opowiadać Malwina.
– Ale mnie w domu nie było.
– Owszem – przyznała przyjaciółka. – Za to Patryk w wielkim pośpiechu pakował swoje rzeczy.
– Naprawdę? – Karolina wstała. Zrobiło jej się gorąco. – Ale jak to? Specjalnie czekał, aż wyjdę? Przecież się ze mną nie umawiał.
– Tego nie wiem, ale sprawiał wrażenie zadowolonego, że nikogo nie zastał. Powiedział, że klucz wrzuci ci do skrzynki na listy.
– Co ty mówisz? Przecież on nie może tak po prostu odejść. Musimy porozmawiać. Mamy córkę. Setki wspólnych spraw. Tego się nie da zerwać tak z dnia na dzień, jakbyśmy wciąż byli w liceum.
– Niektórzy nigdy z niego nie wychodzą. Na przykład Patryk.
– Nie dobijaj mnie. On nie jest taki.
– Kłócić się nie zamierzam. Szkoda na to czasu i energii. Wiem swoje o mężczyznach i chyba jestem jedyną osobą w pomieszczeniu, która wcale nie jest zaskoczona rozwojem wypadków.
Karolina milczała. Odwróciła się do okna i mocno objęła ramionami. Popołudnie było wyjątkowo ciepłe, ale ona czuła dreszcze. Malwina podeszła do niej i objęła ją mocno.
– Moja droga – powiedziała serdecznie i zaczęła ją kołysać jak małe dziecko. – Bardzo ci współczuję, ale nie przejmuj się, kochana, ani minuty dłużej. Nie warto. Witamy w świecie singli. Tu jest całkiem fajnie.
– Ale ja nie chcę! – zawołała Karolina.
– Bo nie wiesz, co mówisz. Myślisz stereotypami. A u nas w świecie singli jest naprawdę pięknie. Wolność, niezależność, czas tylko dla siebie, przyjemność, zabawa – wyliczała.
– To nie dla mnie. Przecież ja mam dziecko.
– Nie ty jedna. Przypilnujemy ci. No nie patrz tak na mnie. Przecież ci nie proponuję, żebyś chodziła na balangi z Lenką.
– Ja już nigdzie nie pójdę.
– Każda tak mówi na początku. Ale potem się przekonuje, że to głupota płakać za facetem i siedzieć z jego powodu samotnie w domu. Kiedyś przecież lubiłaś się bawić. Nieźle razem rozrabiałyśmy.
– Jak on mógł mnie tak zostawić? – Karolina nie potrafiła się skupić na jej słowach. – Zdradzić tak banalnie, do tego z blondynką? Taki ograny chwyt.