Zawahał się, zanim wszedł do środka. Z jakiegoś tajemniczego powodu to miejsce go odpychało. Nie zapraszało, by przekroczyć próg. Ale głód ostatecznie zwyciężył. Choć nie pachniało tu niczym smakowitym, uznał, że nie będzie się tym przejmował. Proste śniadanie może zjeść wszędzie. Było mu w zasadzie wszystko jedno, co dostanie, byle tylko ten głodny wilk w żołądku przestał szarpać mu wnętrzności.
– Dzień dobry – powiedział, wchodząc do środka, a na jego widok mężczyzna w białym stroju siedzący za barem wyraźnie się zreanimował, bo chyba trochę przysypiał w dziwnej dusznej i przytłaczającej atmosferze tego lokalu.
– Witamy serdecznie. – Zerwał się z miejsca i uśmiechnął, jednocześnie rzucając w stronę siedzącej pod oknem kobiety krzepiące spojrzenie, jakby meldował: „Widzisz, klient przyszedł, nie ma się czym tak bardzo przejmować”. – Czym mogę służyć? – zapytał.
– Jakieś szybkie śniadanie poproszę. – Jakub zerknął na długie i obfite menu wiszące na wysokości jego wzroku. Pełno tam było skomplikowanych i dość kuszących potraw. Od samych nazw żołądek skręcił się z niecierpliwości.
– Nie wszystko dzisiaj mamy – zmieszał się kucharz, podążając za jego wzrokiem.
– Muffinki z boczkiem? – zaciekawił się zawodowo Jakub.
– Niestety nie.
– A omlet po góralsku?
– Też chwilowo niedostępny.
– Tarta z łososiem albo chociaż tosty?
Kucharz tylko zrobił przepraszającą minę, pokręcił głową i rozłożył ręce.
– To co macie? – Jakub postanowił uprościć procedurę, bo jego żołądek wyraźnie tracił cierpliwość.
– Zaraz sprawdzę. – Kucharz szybko wbiegł na zaplecze.
Jakub pokręcił głową z niedowierzaniem. Jak można było w ten sposób obsługiwać gości? U Michalskich klient siadał przy stoliku i już od progu kusiły go zapachy przygotowywanych potraw. Dobra jakość składników, zawsze czyste patelnie, świeży olej do smażenia i porządny wentylator w strategicznych miejscach sprawiały, że na salę dostawały się wyłącznie przyjemne aromaty, i to w odpowiednio delikatnym natężeniu. Na obsługę nikt długo nie czekał, bo wiecznie obecny na sali właściciel dyscyplinował kelnerów. A potrawy zawsze podawano tak, by były nie tylko pyszne, lecz także piękne.
Jakub kochał jedzenie w każdym jego aspekcie, choć minęło już naprawdę wiele czasu od ostatniego momentu, kiedy zjadł posiłek w spokoju. Najczęściej przełykał coś w pośpiechu pomiędzy kolejnymi wydawanymi daniami. Umiał jednak docenić czyjś wysiłek i starania.
– Jest jajecznica! – zawołał z radością kucharz, a siedząca przy stoliku dziewczyna podniosła wzrok znad papierów i Jakub miał wrażenie, że się zawstydziła, jakby się czuła odpowiedzialna za ubogą ofertę.
– Niech będzie. – Nie chciał przedłużać. Lubił jajecznicę. Potrafił ją przyrządzić na wiele sposobów i wiedział, że to pozornie prozaiczne danie w zręcznych dłoniach mogło się stać prawdziwą poezją. – Poproszę – potwierdził. – I do tego dużą mocną kawę.
– Już robię. – Kucharz rzucił się na zaplecze, jakby był jedyną pracującą tutaj osobą, a Jakub rozejrzał się po ciemnym wnętrzu. Pomieszczenie było długie i miało tylko jedno wychodzące na ulicę piękne zwieńczone półkolem okno. Znajdował się przy nim okrągły stolik, aktualnie zajęty przez wyraźnie zmartwioną brunetkę.
Jakub usiadł dalej, w głębi i odruchowo zaczął planować zmiany, jakie on by tutaj przeprowadził, gdyby był właścicielem tego dziwnego miejsca. Przede wszystkim oświetlenie, ciepłe, jasne lampy, następnie wyleciałyby sztuczne kwiaty, a w ich miejsce pojawiłyby się świeże. Nie zdążył nawet na dobre rozpocząć listy kolejnych kroków, gdy pojawiła się przed nim młoda kelnerka i postawiła talerzyk z jajecznicą oraz malutką filiżankę z kawą. Uśmiechnęła się dość zdawkowo, po czym szybko zniknęła, jakby się bała, że gość się do niej odezwie i będzie zmuszona spędzić z nim choćby minutę dłużej, niż wymagało tego niezbędne minimum.
Jakub nie mógł uwierzyć, że jeszcze w dzisiejszych czasach przy tak wymagających klientach, ogromnej konkurencji i wysokich kosztach prowadzenia tego typu działalności mogło się uchować miejsce, w którym nikt zdawał się nie przejmować jakością obsługi, zadowoleniem gości ani rachunkiem ekonomicznym.
Pochylił się nad talerzem. Sucha, blada jajecznica, zbyt długo smażona i sporządzona zapewne z jajek od nieszczęśliwych, hodowanych w niewoli i bez światła słonecznego kur nie wyglądała zachęcająco. Do tego zwykły biały chleb niczym pianka ze sztucznego tworzywa i malutka słaba kawa, mimo wyraźniej prośby o dużą porcję.
No cóż! – pomyślał filozoficznie, przypominając sobie najdawniejsze nauki mamy. – Trzeba być wdzięcznym za to, co jest.
Ten nawyk wyniósł z domu i to on właśnie leżał u korzeni jego kulinarnej pasji. Mama zawsze stawiając na stole choćby najbardziej skromne potrawy, mówiła, że nie czas grymasić, trzeba się cieszyć tym, co jest, i faktem, że w ogóle jest. Kiedy po śmierci taty zostali sami, nieraz było jej ciężko. To od niej nauczył się, że z prostych składników można tworzyć smaczne niespodzianki i pięknie je podawać. Przekazała mu też etos pracy i wiarę, że uczciwy wysiłek przyniesie sprawiedliwy rezultat.
Westchnął. Można powiedzieć, że wychowała go na idealną pożywkę dla ambicji Zygmunta Michalskiego. I choć wciąż działały w nim dawne odruchy, zjadł ze smakiem źle przyrządzoną jajecznicę, wdzięczny za posiłek, po czym popił cienką kawą, to jednak nie był już tym samym człowiekiem, który kiedyś z głową pełną ideałów przybył do Krakowa, by szukać dla siebie miejsca w życiu.
Kilku złudzeń właśnie boleśnie się pozbył.
Zjadł do końca ostatnią kromkę chleba, bo w jego rodzinnym domu marnotrawstwo żywności uchodziło za grzech bardzo poważny. Otarł usta, z żalem spojrzał na wyraźnie widoczne dno filiżanki i dopił tych kilka kropel. Wciąż czuł się głodny, a jego zapotrzebowanie na kofeinę nie zmniejszyło się ani trochę. Chciał poprosić o jeszcze jedną filiżankę kawy, ale kelnerki nigdzie nie było. Nie pojawiła się ani na chwilę.
– Czy czegoś pan sobie jeszcze życzy? – zapytała nieśmiało brunetka spod okna. Było to dość dziwne.
– Nie wiem, czy mam odwagę – odparł. – Męczy mnie wrażenie, że znalazłem się w miejscu, które nie ma prawa istnieć. Jakim sposobem ten lokal się utrzymuje? – zapytał, bo tak go to intrygowało, że nie był w stanie się pohamować. – Pewnie nie może pani odpowiedzieć – domyślił się.
Przyszło mu nagle do głowy, że ta restauracja to może jakaś pralnia brudnych pieniędzy. Przykrywka dla innej, mniej legalnej działalności. Może w podziemiach jest nocny klub, bimbrownia albo miejsce spotkań przestępczego półświatka? A dziewczyna jest jakąś zakładniczką, może narzeczoną, która nie umie się wyzwolić z toksycznego związku?
Przyjrzał jej się uważniej. Pasowała do tego opisu. Była ładna. Miała gładkie, pewnie miękkie w dotyku policzki i nos pokryty pełnymi uroku piegami. Nad czołem poruszały się każde we własnym rytmie niedługie lekko skręcone loki, a pozostałe włosy splecione w niedbały warkocz spływały po prawym ramieniu. Dziewczyna sprawiała wrażenie miłej, trochę nieśmiałej i bardzo wrażliwej. Takim ludziom ciężko czasem na świecie.
– Mogę odpowiedzieć – odezwała się, płosząc jego ponure podejrzenia. – To miejsce się nie utrzymuje, jak słusznie pan przypuszcza. Właśnie sporządzam szczegółową listę długów i sprawdzam, jak wielkie będą koszty zamknięcia interesu.
– Rozumiem – powiedział. – Jest pani komornikiem – domyślił się i żal spowodował ciężkie westchnienie. Szkoda było młodej, fajnej dziewczyny do tak okropnego zawodu. Nic dziwnego, że jest smutna, skoro od rana do wieczora spotyka się wyłącznie z ludźmi, którym nie wyszło, cholernie nie wyszło lub dla odmiany koszmarnie nie wyszło.
– Nie – odparła szybko i po raz pierwszy zobaczył wesołe iskry w jej czarnych oczach. Zaraz jednak zgasły. – Skąd to przypuszczenie? – zapytała. – Nie jestem komornikiem, tylko właścicielką tego miejsca.