Выбрать главу

– Ledwo się trzymam – przyznała się Karolina, a łzy znów zaczęły płynąć. Kiedy wreszcie poczuła, że nie musi udawać dzielnej, nagle tama się przerwała.

– To naturalne. – Janka objęła ją delikatnie. – Chodź – zaproponowała. – Przejdziemy się kawałek po parku.

– Ale dzieci… – zaprotestowała Karolina.

– Poczekają. Na pewno bawią się razem. Do zamknięcia jeszcze godzina, spokojnie zdążymy.

– Zawsze odbierałam Lenkę o piętnastej.

– Więc tym bardziej nic się nie stanie, jeśli raz poczeka troszkę dłużej. Nie chciałabyś się uspokoić, zanim zabierzesz ją do domu?

– Pewnie tak.

Poszły razem do parku. Usiadły na ławce. Alejką spacerowało sporo osób. Staruszków, młodych mam i szczęśliwych z powodu zakończenia lekcji uczniów. Patrzyły sobie spokojnie na spacerujących. Ptaki śpiewały, a zieleń majowych liści koiła wzrok. Karolina milczała, a Janka nie pytała o nic. A jednak porozumienie między nimi było pełne. Bo też co tu było tak naprawdę do wyjaśniania. Dramat stary jak ludzkie uczucia. Odwieczny. Ktoś zaufał, oddał całe swoje serce, a druga strona przyszła tylko na chwilę, spróbować, popatrzeć, bez zobowiązań, a co najważniejsze – bez prawdziwej miłości. Ta bowiem nie znika, kiedy pojawiają się pierwsze wyzwania, lecz właśnie wtedy się umacnia.

Długo trwało, zanim Karolina poczuła, że przestaje się trząść. Wokół świeciło słońce, było ciepło, a ona drżała jak na mrozie. W pewnym momencie zaczęła opowiadać. Wszystko. Ze szczegółami. Co się czuje, gdy nagle, idąc spokojnie z dzieckiem na zakupy, widzisz, jak mężczyzna, którego kochasz, przytula inną. Do jakiego stopnia może to zachwiać życiem. Wywrócić je do góry nogami. Sprawić, że nie wiesz już, co jest prawdą, na co możesz w życiu jeszcze liczyć.

– Już go nie kocham, to oczywiste – powiedziała. – Ale wciąż za nim tęsknię.

– Rozumiem cię.

Po tych dość wyczerpujących wyznaniach Karolina znowu długo milczała. Dochodziła do siebie. Ale ta chwila spędzona z Janką bardzo wiele dla niej znaczyła.

– Na dodatek muszę sprzedać spadek po babci – pożaliła się. – A obiecałam, że nigdy tego nie zrobię. Na samą myśl wszystkiego mi się odechciewa.

– Może powinnaś spróbować. – Janka spojrzała na nią ciepło. Jakimś tajemniczym sposobem to pomagało. Karolina z każdą chwilą czuła się lepiej. Przestała się trząść.

– Nie ma szans – powiedziała ze smutkiem. – Wszyscy mają rację. To mi się nie uda. Nie mogę być naiwna jak Patryk. On też się porwał z wielkim entuzjazmem, choć wszyscy mu mówili, że nie da rady. No i sama wiesz, jak wyszło. Ze mną będzie to samo.

Janka pogłaskała ją po plecach, a potem się wyprostowała.

– Nie mów tak – powiedziała stanowczo. – Wszyscy nigdy nie mają racji. To zasada, która się sprawdza. Gdzieś musi być luka. Zawsze tak było w historii, że kiedy masy szły w jedną stronę, samotny wojownik wędrował w drugą i to on znajdował skarb.

– Dziękuję. – Karolina uśmiechnęła się wreszcie. – To piękna opowieść.

– Wciąż aktualna. Daj sobie chociaż szansę. W przeciwnym razie zawsze będziesz mieć do siebie żal.

– Naprawdę sądzisz, że powinnam do tego stopnia zaryzykować? Mam dziecko i długi. To złe połączenie. Patrykowi się nie udało…

– A jakie to ma znaczenie? On jest kimś innym.

– W życiu nie prowadziłam restauracji.

– To się nauczysz. W każdym biznesie liczy się to samo. Inteligencja, pracowitość, fachowość, urok osobisty. Dasz radę.

Karolina westchnęła, po czym też się wyprostowała. Czasem tak to jest, że człowiek, choć sprawia wrażenie bardzo niepewnego, gdzieś w głębi serca doskonale wie, czego chce, tylko boi się nawet sam przed sobą przyznać. Chodzi i prosi o radę tak długo, aż ktoś powie mu to, co od początku chciał usłyszeć.

– Dziękuję ci – powiedziała i wstała z ławki. – Idziemy po dzieci. Dzisiaj bawią się u mnie. Ty odpocznij. I trzymaj za mnie kciuki. Od jutra zamierzam spróbować. Masz rację. Nawet jeśli nie się nie uda, to przynajmniej nie będę żałować, że nie dałam sobie szansy. Zastanawiać się, co by było, gdyby…

– Trzymam. – Janka pokazała zaciśnięte dłonie. – Mam przeczucie, że będzie dobrze.

Ruszyły razem w stronę przedszkola. Dzieci pewnie już się niecierpliwiły.

ROZDZIAŁ 14

Minął tydzień, a Agnieszka nadal nie dawała znaku życia. Zygmunt Michalski zaczął się naprawdę niepokoić. Początkowo sądził, że to drobna sprzeczka między zakochanymi. Córka trzaśnie drzwiami, trochę pokrzyczy, a potem wszystko wróci do normy. W jego relacjach małżeńskich obowiązywał taki właśnie schemat. Żona się skarżyła, ale wystarczyło przeczekać i sprawy domowe wracały na swoje miejsca. W pewnym momencie spory znikły zupełnie i Zygmunt bez przeszkód mógł się poświęcać pracy.

Z Agnieszką było inaczej. Nie kontaktowała się z rodzicami. Kiedy do niej dzwonił, nie odbierała, tylko przysyłała esemesa, że jest bezpieczna i wszystko w porządku. Ale przecież nie o to mu chodziło. Chciał porozmawiać z córką, dowiedzieć się, co robi, kiedy zamierza wrócić. A przede wszystkim co z wnuczką. Jak się miewa Martynka? Czy tęskni za dziadkiem?

Nie od razu poczuł, co to znaczy, że obu dziewczyn już nie ma na wyciągnięcie ręki. Początkowo wszystko zdawało się wyglądać jak zawsze. Zygmunt pracował od świtu, przyjmował niekończącą się falę klientów, zamawiał towar, sprawdzał jakość wydawanych potraw i dbał o dobre samopoczucie gości. Wstawał o brzasku i kładł się późno. Nie miał wiele czasu na myślenie. Zwłaszcza że nieobecność Jakuba spowodowała w firmie spory zamęt. Nikt się chyba nie spodziewał, że tak trudno będzie go zastąpić.

Szybko wyszło na jaw, że ilość czynności wykonywanych codziennie przez Jakuba jest zbyt duża, by ją mógł przejąć jeden człowiek. Zygmunt nie chciał się do tego przyznać nawet sam przed sobą. Że nie zauważył, jak ważną osobą stał się niedoszły zięć. Z jakim oddaniem i pasją chłopak angażował się w sprawy restauracji. Dlatego Michalski bez mrugnięcia okiem brał teraz na siebie jego pracę. Byle tylko nie dopuścić do przestojów, zataić przed otoczeniem, że popełnił błąd, nie doceniając Jakuba. Ostatnio nawet obierał ziemniaki, jakby znów był na początku kariery, a nie u jej szczytu. Był gotów wykonać każde zajęcie, byle tylko nie wyszło na jaw, jak bardzo się pomylił.

Zasuwanie od rana do nocy nie było dla niego niczym nowym. Mimo swojego wieku wciąż miał dużo sił i wytrenowany do wysiłku organizm. Jeśli zaszłaby taka potrzeba, mógł nawet myć toalety. Najważniejsze wciąż było dobro restauracji. A ona działała w miarę sprawnie. Cieszył się tym jak zawsze. Ale stopniowo w jego działania zaczął wkradać się smutek. Nie był zbyt oddanym ojcem, często dawał sobie długie urlopy od spraw domowych, zasłaniając się obowiązkami, ale zawsze miał świadomość, że w każdej chwili może zrobić krótki wypad do pięknego apartamentu z widokiem na Wisłę, a tam czekać będzie stęskniona Agnieszka. A od pięciu lat także jego największy skarb. Wnuczka.

Jej zaplecione rączki na jego szyi były najpiękniejszą pieszczotą, jaka go w życiu spotkała. Uśmiech nagrodą za wszystkie starania. Uważał się za bardzo dobrego dziadka. Od urodzenia wnuczki zasypywał ją najdroższymi prezentami. Wobec córki też potrafił być hojny.

Nie liczył czasu, jaki im poświęcał. Wydawało mu się, że często je odwiedza. Jeśli marudziły, składał to na karb kobiecych humorów, które mężczyźni muszą znosić z godnością, bo nie ma na nie sposobu. Sprawa jednak okazała się o wiele poważniejsza.

Wyglądało na to, że córka naprawdę poczuła się zraniona. I choć Zygmunt codziennie tłumaczył sobie, że to na pewno tylko chwilowy kaprys, niewart, by się zamartwiać, czuł się coraz gorzej. Najpierw pojawiła się tęsknota. A zaraz potem wyrzuty sumienia.

Zwyczajem starszych ludzi zaczął przesiadywać wieczorami i, patrząc w jeden punkt, zastanawiać się nad sobą. Wspominać. Wcześniej tego nie robił. Czuł się młodo. W pełni rozkwitu kariery zawodowej. Ucieczka Agnieszki zatrzymała go w pędzie. Nie od razu się to stało. To było jak powolne wciskanie hamulca. Zygmunt stopniowo zwalniał.