– Co się z nim stało? – wyszeptała przerażona Jowita. – Trzeba by go jakoś umyć, przebrać.
– Nie ma szans – powiedziała Agnieszka i z trudem się wyprostowała. Czuła w plecach ciężką walkę, jaką właśnie stoczyła. Bolał ją brzuch i mocno nadwyrężone mięśnie. Oddychała pospiesznie. Na jej czole i szyi znaczyły się krople potu.
– Gdzie ty go znalazłaś?
– Zaraz ci wszystko opowiem – odparła ciężko Agnieszka. – Ale najpierw muszę się napić wody i uspokoić dziecko. Martynka w życiu nie widziała takiej sceny. Pewnie się trzęsie ze strachu.
– Powiedz jej, że dziadek jest chory…
– Nie, mamo – przerwała jej. – Nie będę oszukiwać własnej córki. Za takie rzeczy płaci się całe życie. Wiem coś o tym. Fakty są faktami i nie ma co nimi manipulować.
Pani Michalska nie skomentowała tego ani słowem. Nikt świadomie nie robi krzywdy dzieciom, ale zawsze jest to niezwykle przykre uczucie, kiedy widzi się swoje błędy za późno.
Moja malutka Agnieszka – pomyślała i usiadła na brzegu łóżka, tuż obok mocno zabłoconego buta męża. – Sądziłam, że daję jej wszystko, co najlepsze. Piękny dom, zabawki, zajęcia pozalekcyjne, cudowne wakacje. Tymczasem zabrakło najważniejszego. Nie nauczyłam mojego dziecka, jak żyć.
Spojrzała na Zygmunta. Szok znów uderzył w nią z całą mocą. Jakby widziała obcego człowieka. Postarzał się o dobre dziesięć lat. Włosy mu posiwiały, a brzydki zarost pogłębiał wrażenie zaniedbania. Wargi miał spierzchnięte, a dłonie brudne od błota.
– Coś ty przeżył w ciągu tych trzech dni, że wyglądasz, jakbyś wrócił z dna piekła? – wyszeptała ze zgrozą. Na to pytanie trzeba jeszcze poczekać z odpowiedzią. Czuła jednak, że ją dostanie. Nie ustąpi tym razem. Zygmunt będzie musiał z nią porozmawiać.
Tymczasem zeszła do salonu i podbiegła do córki. Agnieszka siedziała na kanapie i mocno obejmowała się ramionami, jakby chciała uspokoić drżące ciało.
– Gdzie Martynka?
– Pobiegła do swojego pokoju, pobawić się jeszcze chwilę przed snem. Nie miałam siły zapędzać jej z powrotem do łóżka. Zniosła to o wiele spokojniej, niż można by się spodziewać.
– Opowiedz mi wszystko. Dlaczego Zygmunt tak wygląda? Gdzie go znalazłaś? Co się stało?
– Dokładnie nie wiem. Mogę się tylko domyślać. Jest pijany w sztok, ale poza tym zdrowy, o ile można tak powiedzieć.
– Gdzie był? Policja tyle się naszukała, a tobie to zajęło tylko kilka godzin.
– Nie wiem, czy tylko – westchnęła ciężko Agnieszka. – Nóg nie czuję i jestem tak zmęczona, że mózg mi już nie działa. Myślenie idzie opornie, wyciąganie wniosków podobnie.
– Trzeba zadzwonić, że ojciec się znalazł. – Jowita odnalazła karteczkę z numerem do oficera policji zajmującego się sprawą jej męża.
– To prawda – zgodziła się jej córka. – Porozmawiaj z nimi. Ja pójdę się położyć. Jestem zmęczona. Jutro ci wszystko opowiem. Może tata się obudzi i coś nam więcej wyjaśni? Tak naprawdę tylko on wie, co się dokładnie stało.
– Dobrze. Idź. Bardzo ci jestem wdzięczna, że przyjechałaś. Bez ciebie nigdy byśmy sobie nie poradzili.
Agnieszka wstała. Miała w głowie mętlik i była wyczerpana długą drogą, a także męczącymi poszukiwaniami. Idąc do łazienki, zajrzała jeszcze do pokoju córki. Martynka, o dziwo, leżała w łóżeczku, do którego sama weszła. Przykryta po szyję kołderką wyglądała tak słodko, jak tylko może śpiące dziecko. Poprawiła jej delikatnie poduszkę, pogłaskała po policzku i podeszła jeszcze do sypialni ojca.
Spał nadal. Leżał w brudnych butach, nieprzykryty i oddychał chrapliwie. Dopiero teraz poczuła wstrętny zapach alkoholu, potu i błotnego szlamu. Spojrzała na niego z goryczą. Tyle lat czekała na niego. Marzyła, że kiedyś będą sobie bliscy. Że on będzie więcej w domu. Ale przecież nie w ten sposób.
Coś ty zrobił z naszym życiem? – miała ochotę zawołać. Uderzyć go w pierś. Jakoś nim wstrząsnąć, żeby wreszcie zrozumiał, czym jest ten ogromny ból, który sprawia swoim bliskim. Właśnie go poczuła z całą siłą.
Oto mężczyzna.
Albo go nie ma, albo jest, bezużyteczny, pijany, brudny i bez sił. Jej zmęczenie przemieniło się nagle w wielką złość. Gdyby ojciec się teraz obudził, usłyszałby całą prawdę o sobie. O tym, jak bardzo zawiódł swoją rodzinę. Do jakiego stanu doprowadził ten dom.
Ale spał, nieświadomy niczego, co dzieje się wokół niego. Agnieszka mimo całego bólu wpatrywała się w ojca. Nagle drgnęła. Usłyszała telefon i ze złością wyszarpnęła go z kieszeni.
– Słucham! – powiedziała wojowniczo do kogoś po drugiej stronie.
– Cześć, to ja, Jakub. Dzwonię, żeby zapytać, czy czegoś nie potrzebujesz. Rozmawiałem z Danielem z restauracji. Powiedział mi, że twój ojciec zaginął. Może trzeba wam pomóc?
– Nie! – krzyknęła nieco za głośno. Cała jej złość na ojca znów wylała się na Jakuba. – Dajemy sobie radę. Rozumiesz? Zresztą tata jest już w domu.
Wystraszyła się plotek. Ojciec zawsze dbał o opinię rodziny. Było to działanie oparte w znacznej części na kłamstwie, ale mocno zakorzeniło się w świadomości Agnieszki. Zygmunt Michalski nigdy nie dopuszczał, by domowe sekrety wydostały się na zewnątrz. W chwili stresu jego córka zadziałała odruchowo. Chroniąc tajemnicę.
– Cieszę się – powiedział Jakub nieco ostrożniej, zbity z tropu ostrym przyjęciem.
– Więc daj mi wreszcie święty spokój! – zawołała. Ona nie widziała tutaj żadnych powodów do radości. Wręcz przeciwnie. Łzy zmęczenia, złości i rozgoryczenia zapiekły ją pod powiekami. – Łączy nas tylko Martynka – powiedziała do Jakuba. – Dotarło do ciebie? W sobotę możesz ją odebrać. Więcej nie mam ci do powiedzenia.
– Okej – odparł jakby bez tchu. Najwyraźniej człowieka można uderzyć w twarz nawet przez telefon i wyłącznie za pomocą słów. Natychmiast się rozłączył.
Agnieszka stała na środku pokoju i oddychała ciężko jak po wyczerpującej walce. Zmęczenie minionego dnia znów położyło się ciężarem na jej plecach. Aż usiadła w fotelu, bo nagle zabrakło jej zupełnie sił. Nie wiedziała, co jej kazało nakrzyczeć na Jakuba. Minęło zaledwie kilka sekund, a tak wiele się zmieniło. Teraz już by tego nie zrobiła. Nie powiedział przecież nic złego. Chciał tylko pomóc. A spotkał się z bardzo nieprzyjemną reakcją. Ten niekontrolowany wybuch pochodził spoza jej rozumu i woli. Z jakichś najgłębszych zakamarków. Z nigdy niewypowiedzianych żalów, lęków i samotności.
Ale to już minęło. Właśnie nastąpił jakiś przełom. Jakby uzewnętrznienie emocji spowodowało, że się uleczyły.
Coś w niej pękło i ten krzyk do telefonu spowodował, że się uspokoiła. Nie była już tamtą zranioną dziewczynką. Poczuła się wreszcie dorosłą kobietą. Mamą.
Oddychała ciężko. Wręcz namacalnie czuła, jak przeszłość się od niej odsuwa. Może nie odchodzi całkowicie, ale oddala się na tyle, by spojrzeć na nią z dystansem. Zrozumiała, dlaczego wszyscy tyle mówią o wybaczeniu. Gdyby umiała wcześniej się na nie zdobyć, być może byłoby jej łatwiej. Nie musiałaby płacić za życiową mądrość tak wysokiej ceny.
Inaczej spojrzała na leżącego obok ojca. Z większym spokojem. Jak na drugiego człowieka. Z jego własnymi błędami i decyzjami. Osobnego, niebędącego częścią córki. Jej życie już nie było z nim tak mocno związane. Nie musiała każdej decyzji opierać wyłącznie na jego zdaniu. Mogła pójść dalej. Niewiarygodne, jak długo to trwało i jak wiele błędów musiała popełnić, by dojść do tego punktu.
Jednocześnie przestała być tak bardzo wściekła na Jakuba. Za to ogarnął ją wstyd. Ogromny. Musiała do niego zadzwonić, jakoś mu to spróbować wyjaśnić. Ale nie miała sił. Tego wszystkiego było za dużo na jeden dzień. Miała wrażenie, że za chwilę zemdleje. Nie była w stanie nawet pójść do łazienki, żeby się umyć i przebrać. Usiadła w fotelu. Wzięła do ręki leżący na półce koc, naciągnęła na siebie byle jak i przymknęła oczy. Na chwilę. Tak przynajmniej planowała.