Najwyraźniej praca ponad siły może człowieka wykończyć równie szybko, jak nałóg, którym w istocie też jest.
– Jadę do domu – powiedział do wielce z siebie zadowolonego przyszłego teścia, który właśnie sprawdzał stan spienienia mleka, pogwizdując wesoło pod nosem. Dalej w głębi sali sprzątaczki pilnie polerowały podłogę i co jakiś czas spoglądały na szefa. Czekały, aż pójdzie gdzie indziej, żeby zwolnić tempo i poplotkować.
– Idę do domu – powtórzył Jakub, bo miał wrażenie, że nikt go nie słyszy.
– Słucham? – zdumiał się Zygmunt i odwrócił wreszcie od ekspresu.
– Martynka miała wczoraj urodziny. – Jakubowi lekko zadrżała broda, kiedy wypowiadał te słowa. – Nie było mnie.
– Daj spokój – obruszył się przyszły teść. Już się wystraszył, że stało się coś poważnego. – Będzie mieć jeszcze nie raz. Wiem coś o tym, też mam córkę i pamiętam, że urodziny są co roku. Dzieci nie zając, poczekają. A klienci już nie będą mieć tyle wyrozumiałości.
Jakub słyszał ten tekst już chyba po raz tysięczny. Ale tym razem naprawdę go zemdliło. Być może dlatego, że choć cały czas pracował wśród jedzenia, od dawna nie miał w ustach porządnego posiłku. Z braku czasu. Albo z tego powodu, że cynizm przyszłego teścia zdawał się nie mieć granic. Dorównywać poziomem mogło mu tylko jego wieczne samozadowolenie.
– Wiedziałeś o tym? – wycedził z trudem przez zaciśnięte wściekłością zęby. – I nic mi nie powiedziałeś?
– Na litość boską, uspokój emocje. – Zygmunt podszedł do niego z uśmiechem jak celebryta, który sączy konkurencji do ucha okropne słowa na premierze filmu, ale cały czas ma pogodny wyraz twarzy, na wypadek gdyby ktoś robił mu zdjęcie. W tym samym momencie dyskretnie spojrzał w stronę sprzątaczek i starał się zachować pozory spokojnej pogawędki. Nie chciał skandalu w firmie.
– Czego ty ode mnie chcesz? – zapytał, podchodząc do przyszłego zięcia. – Nie oczekujesz chyba, że będę pilnował twojego prywatnego kalendarza. Zresztą, nie martw się. Posłałem dla Martynki świetny prezent. Powiemy, że to od nas obu, i będzie spokój.
Jakub czuł, jak kręci mu się w głowie, a w oczach wirowały mu z gniewu jakieś dziwne błyszczące iskry.
– Gdybyś był człowiekiem – powiedział powoli – to zareagowałbyś po ludzku. Przypomniał mi o urodzinach córki, bo dobrze wiesz, w jakim kotle żyłem przez ostatnie dni. Ale tego nie zrobiłeś, bo już nie masz ludzkich odruchów – dodał i złapał się ręką za oparcie krzesła. Był tak słaby, że ledwo stał o własnych siłach.
Ojciec Agnieszki zaniepokoił się tymi słowami, ale jeszcze nie tak bardzo. Przywykł do sytuacji kryzysowych, w jego życiu były normą. W restauracji ciągle coś się działo. Klienci składali zażalenia, to znów pracownicy mieli o coś pretensje. Zygmunt rozwiązywał takie kwestie sprawnie, jak inni łamigłówki w gazecie. Nawet z przyjemnością. Lubił swoją skuteczność.
– Praca czeka – przypomniał Jakubowi najważniejszą jego zdaniem życiową zasadę.
– Niech się Daniel tym zajmie – odparł chłopak i ruszył w stronę drzwi. Nawet nie tknął podanej mu przez ojca Agnieszki kawy. – Zna wszystkie przepisy. Ja jadę do rodziny.
– Jeszcze nie jest twoja. – W głosie przyszłego teścia pojawiły się groźne nutki. Umiał w sekundę przeobrazić się z jowialnego ojczulka w surowego przełożonego. A teraz zaczynał tracić cierpliwość. Każdy ma prawo przechodzić kryzys, ale on nie miał zamiaru dyskutować o tym bez końca. Zwłaszcza kiedy należało pilnie zająć się pracą.
– Obawiam się, że jak tak dalej pójdzie, nigdy nie będzie moja. – Jakubowi było już wszystko jedno. – Mam tego dość. Wracam do nich, a o naszej przyszłości porozmawiamy, jak odpocznę. Dłużej nie sposób tak funkcjonować.
Odwrócił się i wyszedł lekko chwiejnym krokiem. Naprawdę wyglądał, jakby był pijany. Skrajne przepracowanie całkowicie go wycieńczyło.
Ojciec Agnieszki zrobił krok w jego stronę, ale zaraz się cofnął.
Niech idzie – pomyślał. Błyskawicznie dokonał rachunku zysków i strat. Nawet jeśli Jakub miałby się zbuntować na dobre, co było oczywistą konsekwencją sposobu, w jaki był traktowany przez szefa, i tak rodzinny biznes już zyskał na nim dużo. Ostatnie dwa lata były bardzo tłuste. Chłopak okazał się niezwykle zdolny, pracowity i miał w sobie wcale nie tak często spotykane zacięcie do walki, charakterystyczne dla dzieci, którym od początku było trudno. Firma sporo na nim zarobiła.
Wbrew temu, co Jakub sądził, Michalski umiał powiedzieć sobie „stop”. I właśnie to zrobił. Postanowił odstawić przyszłego zięcia na boczny tor. Do odwołania lub na stałe, to się zobaczy. Niech odpocznie, skoro tak bardzo tego chce. Sukces nie jest dla mięczaków. Znajdzie się ktoś na jego miejsce. Na przykład pomocnik Daniel, który nie bez powodu zasuwa tyle godzin. Tylko czeka, by zająć miejsce Jakuba.
Zygmunt spojrzał w stronę drzwi, które dopiero co zamknęły się za ojcem jego ukochanej wnuczki. Potencjalnym przyszłym zięciem. Obiecał chłopakowi przepisać po ślubie restaurację. Poczuł się trochę nieswojo na myśl, jak ciężko Jakub pracował, by na to zasłużyć. Ale Michalski szybko wytłumaczył się sam przed sobą, a potem sprawnie uniewinnił.
Przecież jest jeszcze dużo czasu – pomyślał. – Młodzi teraz nie spieszą się z takimi staroświeckimi obrzędami. Na co im to wszystko? – powtarzał przy każdej okazji. – Tylko niepotrzebny wydatek. Jak ktoś chce być szczęśliwy, to i bez papierka będzie – na dobre uspokoił swoje sumienie. Coś mu tam podpowiadało cicho, że to nie w porządku kazać komuś pracować ciężko wiele lat, by w końcu wystawić go do wiatru, ale nie przejął się tym. Nie oszukał przecież Jakuba. Miał zamiar przekazać mu wszystko, tylko jeszcze nie teraz. W czasie bliżej nieokreślonym. Jak przyjdzie pora na emeryturę.
Na razie się jednak na nią nie wybierał.
ROZDZIAŁ 4
Patryk siedział przy stoliku pod oknem. Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w pustą salę. W sumie niezła była ta robota. Przez większą część dnia nie miał żadnego zajęcia. Lokal nie cieszył się zbytnim powodzeniem i nie trzeba się było przemęczać, by obsłużyć nielicznych, przypadkowych gości. Coś dziwnego było w tym miejscu i Patryk niejedną godzinę spędził na próbach rozwiązania tej zagadki. Nieraz widział, jak ludzie wchodzą, rozglądają się i po chwili wychodzą, niczego nie zamawiając. Nie wiedział, czy winna temu była lokalizacja wśród wielu innych restauracji, menu czy też wystrój.
Ale jedno już od dawna było dla niego oczywiste. Interes szedł marnie i nie wyglądało na to, by sytuacja w najbliższym czasie miała się zmienić.
Cztery lata temu na fali popularności programu kulinarnego prowadzonego przez charakterną blondynkę uznał, że własna restauracja to jego wymarzony sposób na życie. Był bardzo pewny siebie. Przekonany, że nie popełni tych wszystkich głupich błędów, które mieli na sumieniu pokazani w telewizji biedni właściciele upadających interesów. Miał swoją wizję. Wydawała mu się niezwykle odkrywcza. Minimalne koszty, maksymalny zysk. Szanse na powodzenie oceniał wysoko, zważywszy na fakt, że w przeciwieństwie do większości konkurentów nie musiał opłacać czynszu.
A jednak coś wyraźnie nie wychodziło. Tanie potrawy cieszyły się niewielkim zainteresowaniem, niskobudżetowy kucharz średnio przykładał się do pracy, a Patryk nie miał pojęcia, czym się zająć w czasie ciągnących się niemiłosiernie godzin pracy, kiedy nie miał nic do roboty.
Kucharz sam załatwiał niewielkie zakupy. Kilka zamrożonych potraw czekało na przypadkowego przechodnia lub niezorientowanego w kulinarnej ofercie Krakowa turystę. Stali klienci wybierali sąsiadów.
W sumie Patryk nawet im się tak bardzo nie dziwił. W lokalu było smutno i cicho. Pachniał płyn do dezynfekcji i stary kurz. Jedzenie pojawiało się w tak małych ilościach, że nie miało szans, by zdominować atmosferę. Utarg wystarczał, by z trudem trzymać się na powierzchni, ale często, ostatnio coraz częściej, trzeba było łatać dziury budżetowe pożyczkami.