Zygmunt był już wtedy pijany w sztok. Chciał się wkupić w nowe towarzystwo za pomocą kilku butelek wódki, ale ten pomysł okazał się bardzo zły. Podchmielone towarzystwo ani myślało słuchać o jego problemach, rozumieć i współczuć. Szybko zaczęli mówić o sobie, a potem stali się wręcz agresywni.
Ledwo im uciekł. Do parku nogi zaniosły go same. Usiadł w jednym z nielicznych miejsc, które dobrze mu się kojarzyło. Tyle lat mieszkał w Krakowie, a właściwie nie znał miasta. Wiecznie siedział w pracy.
Odnalezienie przez córkę potraktował jak cud i szansę od losu. Ale po powrocie do domu długo nie mógł się odnaleźć. Wszystko było dla niego problemem. Zjedzenie śniadania, poranny prysznic, zmiana piżamy. Nic mu się nie chciało. Nie czuł głodu, nie musiał pić. Chciał tylko, żeby go wszyscy zostawili w spokoju. Ani razu nie zapytał o restaurację. Myślał. Nadrabiał te długie lata spędzone bez cienia refleksji. W gonitwie obowiązków, w nawale prac. Kiedy nigdy się nie zatrzymywał. Pędził przed siebie, aż w końcu rozbił się o ścianę.
Lekarz zdiagnozował depresję i zaproponował leki, ale Zygmunt schował je pod poduszkę. Nie zamierzał słuchać jego zaleceń. Nie był chory. Po prostu potrzebował pomyśleć, a że zajmowało mu to dużo czasu? Cóż! Widocznie miał sporo tematów.
To nieprawda, że zupełnie nie interesował się życiem, jak mu dzisiaj zarzuciła żona. Owszem, wiedział, co się w domu dzieje. Że Agnieszka wprowadziła się na stałe i dobrze ocenia ten krok, bo Martynka doskonale czuje się u dziadków. Że udało się zapisać z powrotem dziewczynkę do dawnego przedszkola i szybko zapomniała, że miała w ogóle jakąś przerwę. Usłyszał też o nowej pracy Agnieszki i wszystkich jej początkowych trudnościach. Dostała wprawdzie etat w jednym z krakowskich biur projektowych, ale szło jej opornie i z mozołem walczyła o każdy kolejny projekt. Nie miał tylko pojęcia, co w restauracji, bo ku powszechnemu zdumieniu zupełnie go to nie interesowało.
Jego dni wyglądały teraz tak samo. Rano żona karmiła go jakimś wstrętnym kleikiem, potem długo namawiała, by się umył, aż wreszcie znękany jej gadaniem wlókł się do łazienki, brał prysznic i przebierał w świeżą piżamę. Ale golić się za nic nie chciał i po miesiącu przypominał jakiegoś zawieruszonego w spirali czasu starożytnego patriarchę.
Powoli rodzina przyzwyczaiła się do nowych zasad. Przestali tak bardzo się przejmować, próbować go nakłonić, by wziął się za życie i ogólnie w garść. Ustawili grafik dyżurów, tak żeby zawsze ktoś przy nim był. Gdy to tylko się unormowało, a Jowita ze względnym spokojem i jako tako pogodzona z losem zajęła się głównie opieką nad mężem, nastąpiła zmiana. Tego dnia weszła do jego sypialni, niosąc na tacy miseczkę z lekkostrawnym kleikiem, ugotowanym według znalezionego w necie przepisu dla stale leżących w łóżku. Po przekroczeniu progu omal nie upuściła tej wstrętnej brei na własne stopy.
Pokój był pusty, pościel byle jak odrzucona, a męża nigdzie nie było widać. Jowita z trudem się pohamowała, żeby nie zajrzeć pod łóżko. Podejrzenie, że tam się schował, było absurdalne. Rozejrzała się wokół i odstawiła tacę na stolik. Już wiedziała, że nie będzie ona potrzebna. Jeśli Zygmunt zdecydował powrócić do zdrowia, żadna choroba nie mogła mu w tym przeszkodzić.
ROZDZIAŁ 33
Jakub wynajął niewielkie mieszkanie niedaleko przedszkola Martynki i uczył się żyć na nowo. Był singlem i ten status dawał Malwinie pretekst do nieustającego wykładu na temat tego, jak wspaniały jest to stan i jakie się przed Jakubem rysują wspaniałe perspektywy. Ale on wcale tego nie potrzebował. Świetnie dawał sobie radę. To Karolina czuła się w świecie singli obco. Jakby wciąż nie mogła się odnaleźć w nowej sytuacji. Czas płynął, lecz ona się nie przyzwyczajała.
Jakub natomiast szybko zaczął dostrzegać dobre strony nowego układu. Coraz częściej czuł się prawdziwie szczęśliwy. Na przykład dzisiaj. Było późne sobotnie popołudnie. Karolina biegała po parku z dziewczynkami, a on stał na końcu alejki i patrzył na nie. Tworzyły zgraną gromadę i lubiły spędzać razem czas. Martynka często gościła u Lenki, choć Agnieszka nigdy nie zaproponowała rewizyty.
Westchnął na myśl o niej, choć już nie tęsknił jak dawniej. Więź na dobre się zerwała. Spotykali się tylko przy okazji odbierania córki. Czasem miał wrażenie, że Agnieszka chce mu coś powiedzieć, ale nie ma odwagi. Że się zmieniła. Po tamtej ostrej rozmowie już nigdy więcej się nie pokłócili. Była wobec niego zawsze uprzejma. Ale już nie analizował jej zachowania. Nie potrafił odnaleźć się w tym gąszczu sprzecznych sygnałów.
– Tata! – Martynka podbiegła i złapała go mocno za nogi. Ledwo się zatrzymała w pędzie. Tuż na nią pędziła Lenka. Za chwilę dołączyła do nich Karolina. Oparła ręce na kolanach, pochyliła się i oddychała pospiesznie.
– Następnym razem ty z nimi biegasz – powiedziała, łapiąc oddech. – Ja nie mam takiej kondycji. Pędzą jak strzały.
Uśmiechnął się.
– Możesz mnie w zamian poprosić, o co chcesz – przypomniał. – Nie cierpię biegać, a one nigdy nie mają dość. – Spojrzał ciepło na dziewczynki. Nawet w niewielkim stopniu nie sprawiały wrażenia tak zmęczonych jak ich opiekunka.
– Uważaj z takim obietnicami, bo skorzystam! – Karolina się uśmiechnęła.
– Śmiało! – zawołał i rozłożył ręce. – Bierz, co chcesz.
– Chodź ze mną na wesele mojej siostry – powiedziała poważnym tonem.
Namyślał się tylko chwilkę.
– Nie ma sprawy, z przyjemnością – odparł lekko, ale czuła, że też się trochę spiął. Od tamtego pamiętnego wieczoru oboje starannie pilnowali, by nie przekraczać granic przyjacielsko-zawodowego kontaktu. W tych obszarach bardzo się do siebie zbliżyli. Ślub, a potem przyjęcie mogły być okazją do nawiązania innej relacji. W tańcu, z rodziną, przy tak uroczystym wydarzeniu łatwo było zrobić o jeden krok za dużo. Zwłaszcza że Jakub miał do ślubów dość zaangażowany stosunek. Wzruszał się i mocno przejmował. Nigdy nie przestał żałować, że pozwolił się zmanipulować w sprawie małżeństwa z Agnieszką. Że zmarnowali szansę, by rozpocząć wspólne życie tak, jak chcieli. Może dziś więcej by ich łączyło i nie tak łatwo byłoby to wszystko skasować? Kto wie?
– Pytam poważnie – powiedziała Karolina i spojrzała mu w oczy. Chciała wiedzieć, co on naprawdę czuje. – Jeśli nie masz ochoty, zrozumiem, wystarczy jedno słowo.
– Mam – odparł z lekką tremą. Miał wrażenie, że każde jego słowo jest teraz bardzo ważne, a on sam jest bacznie obserwowany przez trzy pary przenikliwych oczu. Chyba nie tylko on dostrzegał w tej propozycji wiele możliwości. Dziewczynki też czekały w napięciu. Dużo mocniej wyczuwały emocje, jakie krążyły między mamą jednej a tatą drugiej.
– Ja też tam będę. – Podskakiwała podekscytowana Lenka. Ucieszyła się, że Jakub pójdzie z nimi. Bardzo go lubiła. – Mam piękną różową sukienkę – chwaliła się z dziecięcą radością.
– A ja? – zapytała z żalem Martynka. – Nie jestem zaproszona?
– Jesteś – uspokoiła ją natychmiast Karolina. – Jeśli tylko masz ochotę, możesz iść z nami. O ile oczywiście ja dożyję, bo mnie dzisiaj wykończyłyście. Nóg nie czuję, a za chwilę trzeba wracać do restauracji, sprawdzić, jak sobie pracownicy radzą.
– Dobrze sobie radzą – uspokoił ją Jakub. – To fachowcy i już się parę razy przekonaliśmy, że można im ufać.
– Masz rację – westchnęła. – Jak zawsze.
Podszedł do niej i pogłaskał ją po ramieniu.
– Dzielnie walczyłaś, ale wyścig wygrały dziewczynki. Co to oznacza? – zwrócił się do nich. Przed biegiem obiecał im nagrodę. Zawsze świetnie się bawiły w parku, ale wyciągnąć je z domu czasem było ciężko. Był jednak pewien, że pamiętają o niespodziance.