Dzień był przepiękny. Kiedy Agnieszka z Martynką wylądowały w Gdańsku, powitało ich wiosenne słońce i jedyny, niepowtarzalny zapach wiatru od morza.
– Jak tu pięknie – zachwyciła się Agnieszka i pociągnęła córeczkę w stronę wyjścia. – Jeszcze dzisiaj pójdziemy na plażę.
– Będziemy się kąpać? – ucieszyła się dziewczynka.
– Na to jest niestety za zimno, ale latem na pewno będzie ku temu wiele okazji.
– Są wakacje? – zapytała Martynka.
– Można tak powiedzieć. Najdłuższe w naszym życiu.
– A tatuś? – Córeczka spojrzała na mamę z niepokojem, jakby szóstym zmysłem wyczuwała, że w tej opowieści nie wszystko się zgadza.
– Został w pracy – odparła szybko Agnieszka. – Ale nie martw się. Spójrz tam. Czy mi się wydaje, czy naprawdę widzę truskawkowe lody?
– Ja chcę! – Dała się nabrać na ten prosty wybieg Martynka i pobiegła w stronę stoiska. Niebezpieczeństwo na chwilę zostało zażegnane.
Agnieszka nie czuła żadnych wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie. Cieszyła się, że wreszcie podjęła decyzję. Uwolniła się od obu mężczyzn, na których tak mocno się zawiodła. I obu zabrała coś bardzo cennego. Ojcu pieniądze, a Jakubowi dziecko. Skorzystała z hasła, które jej kiedyś dał tata, i znacząco wyczyściła konto. A z córką wyjechała tak daleko od Krakowa, jak to tylko możliwe. Nad samiuteńkie morze.
Niech cierpią – pomyślała mściwie. Była dotkliwie zraniona. Od dzieciństwa cierpiała z powodu niekończącej się tęsknoty za ojcem. Nigdy nie miał dla niej niczego prócz pieniędzy. Więc je wreszcie zabrała i postanowiła zacząć nowe życie.
Wynajęła w Gdańsku wygodne mieszkanie z widokiem na morze. Była umówiona na rozmowę w prywatnym przedszkolu, do którego zamierzała zapisać Martynkę. Specjalnie wyprowadziła się na drugi koniec Polski. Niech teraz tęsknią. Jeden za swoją kasą, a drugi za córką.
Zemsta miała w tym momencie słodki smak lodów truskawkowych i pachniała morską bryzą.
ROZDZIAŁ 7
Karolina odebrała Lenkę z przedszkola zaraz po obiedzie. Postanowiła, że kolację przygotują razem. To miał być wyjątkowy wieczór. Zaplanowała spaghetti z pulpecikami, zupę cebulową i kruche ciastka z cytrynowym lukrem. Córeczka bardzo chętnie je wykrawała specjalnymi foremkami i smarowała pomarańczowym pędzelkiem.
Podskakiwała teraz radośnie, idąc obok. Cieszyła się na wspólne zakupy. Lubiła ponad wszystko spędzać czas z mamą. I nigdy jej tego nie było dość. Ile by jej tego czasu nie poświęcić, zawsze chciała jeszcze trochę.
Karolina uśmiechnęła się. Miała ochotę natychmiast pocałować córkę w czubek głowy. Dokładnie w to miejsce, gdzie słońce jaśniało w jej blond włosach o lekko miedzianym odcieniu odziedziczonym po tacie.
– Kupimy też lizaki – planowała Lenka.
– Ty mi lepiej powiedz, czego się dzisiaj nauczyliście w przedszkolu. – Karolina wszelkimi siłami próbowała zaszczepić w córce miłość do warzyw w miejsce jej wiecznego pragnienia słodyczy. Na razie jednak słabo jej szło.
– A! – Lenka machnęła dłonią. – Nic ciekawego. Następna literka.
– Co ty mówisz?! – oburzyła się mama. – Literki to coś fascynującego. Jak poznasz wszystkie, będziesz mogła sama czytać książeczki. To prawdziwa przygoda. Jaką wam pani dzisiaj literkę pokazała? – dopytywała się. Sama była zapaloną czytelniczką i chciała w ten magiczny świat wprowadzić także córkę.
– G – odparła Lenka bez entuzjazmu.
– No widzisz. A jakie słowo zaczyna się na G? – zapytała Karolina z lekkim niepokojem, czy aby nie usłyszy pewnego dobrze znanego brzydkiego wyrazu.
– Gupek – odparła Lenka bez chwili wahania, a jej mama doszła do wniosku, że lepiej nie drążyć tego śliskiego tematu. Poza tym jakoś nagle nie mogła znaleźć sposobu, by połączyć słowa na G z wielką pasją czytelniczą. Pokazać na ich przykładzie, że czytanie to magiczne drzwi, za którymi kryją się niezliczone światy pełne przygód.
Na szczęście weszły już do galerii handlowej i liczne wystawy przykuły uwagę małej. Nie było to może zbyt taktyczne posunięcie przychodzić na zakupy z dzieckiem do takiego miejsca, zwykle robiły sprawunki w sklepie na osiedlu, ale dzisiaj miała to być wyjątkowa wyprawa. Połączona z jakimiś słodkościami z cukierni i może chwilą zabawy w sali z piłeczkami.
– Nie kupujemy zabawek – zastrzegła już na wstępie Karolina, żeby uniknąć niepotrzebnych scen w sklepie.
– Tak, wiem. – Lenka z rezygnacją kiwnęła głową. Już się nauczyła, że od tej reguły nie ma odstępstw. Nie było sensu płakać, kłócić się, bo mama i tak nie zmieni zdania. Dziewczynka o tym wiedziała, bo kiedy była młodsza, wielokrotnie próbowała testować granice rodzicielskiej wytrzymałości Karoliny. Teraz już pokonana spokojem i konsekwencją mamy z większym respektem podchodziła do rodzinnych zasad, co nie oznaczało, że całkiem rezygnowała z prób negocjacji.
– Ale lizaka mogę? – wróciła do swojej pierwszej myśli.
– Będą ciasteczka. Upieczemy je na wieczór, a po zakupach może się skusimy na nasze ulubione nektarynki – walczyła Karolina. – I kupimy winogrona. Widziałam w ofercie. Są bardzo słodkie i nie mają pestek.
Mała zastanawiała się intensywnie.
– Poza tym – mama próbowała podbić stawkę – jeśli sprawnie zrobimy zakupy, starczy nam czasu, by wstąpić na plac zabaw.
– Super! – krzyknęła Lenka uszczęśliwiona. – I zabierzemy Mikołaja.
– Zadzwonię do jego mamy i zapytam – zgodziła się Karolina.
– To fajnie – odpowiedziała córeczka. – A wiesz, że Antek miał dzisiaj trzydzieści dziewięć kilo gorączki i mama musiała po niego przyjechać. Nie mógł stoić…
– Stać – poprawiła ją Karolina.
– Stać – powtórzyła Lenka. – Ani się bawić. Tylko leżał i pani ciągle wydzwaniała do jego mamy.
Karolina na wszelki wypadek przyłożyła dłoń do czoła córeczki. Było chłodne, ale niepokój i tak pozostał. W przedszkolu ciągle się ktoś przeziębiał i dzieci zarażały się od siebie nawzajem.
Ale na razie nie chciała martwić się na zapas. Trwało słoneczne popołudnie, w perspektywie był rodzinny wieczór i zamierzała cieszyć się z tego powodu ile sił. Sklep był już niedaleko. Wystarczyło tylko przejść pomiędzy kawiarenką serwującą pyszne lody a fontanną. Już się pogodziła z myślą, że trzeba tam będzie zrobić przystanek, bo Lenka uwielbiała moczyć dłonie w wodzie. W końcu to miał być dla obu przyjemny czas.
– Tata! – powiedziała nagle mała i zatrzymała się.
Lenka odezwała się tak cicho, że Karolina nie zareagowała. Pociągnęła ją za rękę, nawet się nie oglądając. Skąd by się tutaj wziął Patryk o tej porze? Siedział zapewne uwięziony za barem i obsługiwał klientów.
– Tata! – zawołała dziewczynka po raz drugi, a potem wszystko zaczęło się dziać jak na zwolnionym filmie. Karolina odwróciła się, włosy zafalowały wokół jej ramion i spojrzała w stronę kawiarnianego ogródka. Przy jednym ze stolików rzeczywiście siedział Patryk. Przytulał jakąś blondynkę. Obejmował ją i coś do niej mówił, a ona się śmiała. Sprawiali wrażenie, jakby nikogo wokół nie widzieli. Świat dla nich nie istniał. Nawet wyrywające się w ich stronę dziecko.
– Mamusiu! – Lenka mówiła już zupełnie głośno. – A dlaczego tata całuję tą panią?
Karolina nie mogła złapać tchu, a co dopiero odpowiedzieć. Jakaś przechodząca kobieta spojrzała na nią ze współczuciem. Coraz więcej osób wokół zaczynało się domyślać, co się dzieje. Tylko tych dwoje przy stoliku nadal tak było zafascynowanych sobą, że niczego nie zauważyli.
– Tata! – Lenka szarpnęła matkę. Karolina stała bowiem jak skamieniała, niezdolna do żadnego ruchu i wpatrywała się w widok, który ponad wszelką wątpliwość mówił coś, czego za nic nie chciała zrozumieć ani przyjąć do wiadomości.
Oni ciągle się całowali. Nawet nie tyle namiętnie, ile z ogromną czułością. Jedno cmoknięcie za drugim. W policzek, w usta, nawet w ramię. W charakterystyczny sposób dla ludzi bardzo zakochanych, którzy nie mogą się sobą nasycić ani oderwać się od siebie nawet na chwilę.