Выбрать главу

Niebo na przemian chmurzyło się i przejaśniało; drobne płatki śniegu to wirowały w powietrzu, to rozpływały się bez śladu. Moje siostry, w lekkich ubraniach, kuliły się w podmuchach północnego wiatru, wiejącego od gór. Najstarsza Siostra zajmowała się ładowaniem rzep do koszyków, zadaniem Drugiej i Trzeciej było noszenie koszyków już zapełnionych rzepami, Czwarta i Piąta ustawiały je w piwnicy, a Szósta i Siódma kręciły się tu i tam, pomagając od czasu do czasu. Ósma Siostra nie potrafiła jeszcze robić nic pożytecznego, więc siedziała samotnie na kangu i rozmyślała. Szósta Siostra brała po cztery rzepy ze sterty i zanosiła do piwnicy, a Siódma po dwie. Mama, trzymając mnie cały czas na plecach, nadzorowała prace na odcinku między stertą rzep, a wejściem do piwnicy, wydawała polecenia, krytykowała niedociągnięcia oraz wzdychała. Wydawała polecenia, by podwyższyć jakość pracy, krytykowała, by ulepszyć metody, zachować rzepy w dobrym zdrowiu i sprawić, by spokojnie przetrwały zimę, a wzdychała, by dać wyraz swoim uczuciom i myślom, które można streścić następująco: życie jest twarde i trzeba się ciężko napracować, by przeżyć ten mroźny czas. Moje starsze siostry reagowały biernością na jej polecenia, niezadowoleniem na krytykę, obojętnością na westchnienia. Nie miałem wówczas i do dziś nie mam pojęcia, skąd na naszym podwórzu wzięło się nagle tyle rzep, z czasem jednak zrozumiałem, dlaczego tamtej zimy matce tak bardzo zależało na tym, by przechować naprawdę wielką ilość warzyw.

Gdy siostry skończyły układać rzepy w piwnicy, na ziemi wciąż leżało kilkanaście bulwiastych korzeni, różnokształtnych, lecz bez wyjątku przypominających kobiece piersi. Matka uklękła nad wejściem do piwnicy, schyliła się i wyciągnęła na górę Shangguan Xiangdi i Shangguan Pandi. W trakcie tych manipulacji zostałem dwukrotnie odwrócony do góry nogami i spod matczynej pachy zerkałem na drobne płatki, wirujące w bladym, zamglonym blasku słońca. W końcu matka zasłoniła wejście do piwnicy pękniętą beczką na wodę, pełną starej watoliny i łusek z ziarna. Siostry ustawiły się rzędem pod ścianą, jakby czekały na dalsze polecenia. Matka znowu westchnęła.

– Z czego ja wam uszyję ciepłe, watowane ubrania?

– Z płótna i bawełnianej watoliny – odparła Trzecia Siostra, Shangguan Lingdi.

– Tego nie musisz mi mówić. Mam na myśli pieniądze. Skąd wezmę na to wszystko pieniądze?

– Sprzedajmy oślicę i muła – zasugerowała Druga Siostra ponuro.

– Jeśli sprzedamy oślicę i muła – rzekła matka z wyrzutem – to jak w przyszłym roku będziemy orać pole?

Moja najstarsza siostra Laidi milczała. Matka spojrzała na nią, a ta spuściła głowę. Patrząc z troską na córkę, matka oznajmiła:

– Jutro weźmiesz ze sobą Zhaodi, pójdziecie na koński rynek i sprzedacie muła.

– Ale on jest jeszcze przy piersi! – zaprotestowała z oburzeniem Piąta Siostra, Shangguan Pandi. – Czemu nie sprzedamy trochę ziarna? Mamy go mnóstwo…

Matka spojrzała w kierunku wschodniej izby. Drzwi były otwarte, w oknie na sznurku suszyła się para bawełnianych podkolanówek Sha Yuelianga, dowódcy zbrojnego oddziału.

Muł w podskokach wbiegł na podwórko. Urodził się tego samego dnia, w którym ja przyszedłem na świat i też był płci męskiej. Ale ja mogłem na razie tylko stanąć w torbie wiszącej na plecach mojej matki, a on był już tak samo duży, jak jego ośla mama.

– Tak właśnie zróbmy. Sprzedajmy go jutro – rzekła matka i weszła z powrotem do domu.

W tej samej chwili zza naszych pleców dobiegł głośny okrzyk:

– Przybrana matko!

Sha Yueliang po trzydniowej nieobecności wrócił do naszej zagrody, prowadząc swojego czarnego osła. Zwierzę niosło na grzbiecie dwa wielkie purpurowe worki, spomiędzy szwów wystawało coś kolorowego.

– Przybrana matko! – zawołał jeszcze raz Sha Yueliang serdecznym tonem.

Matka odwróciła się i spojrzała na zgarbionego mężczyznę o mizernej, smagłej twarzy, który uśmiechał się, lekko zmieszany.

– Komendancie Sha – zwróciła się do niego matka zdecydowanym tonem – ile razy mam powtarzać, że nie jestem twoją przybraną matką?

Uśmiech nie schodził z twarzy Sha Yuelianga.

– Nie, nie jesteś moją przybraną matką. Jesteś kimś dużo więcej. Pewnie uważasz mnie za nic dobrego, ale moje serce przepełnia prawdziwe synowskie oddanie.

Sha zawołał dwóch żołnierzy i kazał im zdjąć bagaże z oślego grzbietu, zaprowadzić zwierzę do kościoła i nakarmić. Matka spoglądała nieprzyjaźnie na czarnego osła, ja też zerkałem na niego z niechęcią. Poruszał nozdrzami, wietrząc zapach naszej oślicy, dobiegający od strony zachodniego skrzydła domu.

Sha Yueliang otworzył jeden z worków i wyciągnął płaszcz z lisiego futra. Podniósł go, a futro zalśniło, wydzielając tyle ciepła, że wirujące dokoła płatki śniegu topniały w promieniu jednego metra od okrycia.

– Przybrana matko – Sha Yueliang zbliżył się do mamy, niosąc futro przed sobą – przybrana matko, oto skromny podarunek dla ciebie, wyraz synowskiego oddania.

Matka cofnęła się pośpiesznie, lecz nie udało jej się uniknąć otulenia lisim futrem. Wokół mnie zapanowała ciemność; przykra woń skóry i drażniący odór naftaliny omal mnie nie udusiły.

Gdy na powrót zobaczyłem światło, odkryłem, że nasze podwórze zamieniło się w istny zwierzyniec: Najstarsza Siostra, Shangguan Laidi, była okryta rudym płaszczem z futra kuny, a szyję owinęła kołnierzem z lisa o błyszczących szklanych oczach. Druga, Shangguan Zhaodi, miała na sobie kurtkę z łasicy. Trzecia, Shangguan Lingdi, pyszniła się czarnym futrem z niedźwiedzia, a Czwarta, Xiangdi, futrem z sarny. Kurtka z psiej skóry okrywała ramiona Piątej Siostry, Pandi; Szósta Siostra, Niandi, otulała się futrem jagnięcia, a Siódma Siostra, Qiudi, była ubrana w kurteczkę z króliczego futra. Należące do matki lisie futro leżało na ziemi.

– Zdejmijcie to z siebie, wszystkie! – krzyknęła matka.

Siostry jakby nie usłyszały jej polecenia. Kręciły szyjami w puszystych kołnierzach, wyciągały ręce, dotykając nawzajem swoich okryć, na ich twarzach malowały się zaskoczenie i radość z odczuwanego ciepła, a radość ta rozgrzewała je jeszcze bardziej. Matka dygotała.

– Ogłuchłyście? – spytała słabym głosem.

Sha Yueliang wyjął z sakwy ostatnie dwa płaszczyki i delikatnie gładził ich jedwabiste jasnobrązowe futro w czarne cętki.

– Przybrana matko – rzekł ze wzruszeniem – to są skóry rysia, jedyne takie futra w promieniu stu mil od Północno-Wschodniego Gaomi. Stary Geng i jego syn polowali na nie trzy lata. To jest skóra samca, a to – samicy. Czy widziałyście kiedy rysia? – Przesunął wzrokiem po wystrojonych w futra dziewczynkach.

Siostry nie odpowiedziały, więc sam rozpoczął wykład o rysiach, niczym nauczyciel na lekcji w szkole podstawowej:

– Ryś przypomina kota, lecz jest od niego większy; jest też podobny do lamparta, ale mniejszy. Umie wspinać się po drzewach, pływać, skacze na wysokość jednego zhanga i poluje na ptaki kryjące się wśród gałęzi. Jest bardzo inteligentny. Ta para z Północno-Wschodniego Gaomi żyła wśród starych, opuszczonych grobowców, a upolować ją było równie trudno, jak wspiąć się do samego nieba. Ale w końcu się udało. Przybrana matko, te futerka z rysia chciałbym podarować twojemu synowi Jintongowi i twojej córce Yunü.

Mówiąc to, wręczył matce dwa miniaturowe płaszczyki ze skóry rysi – wyjątkowych zwierząt, które potrafią wspinać się na drzewa, pływać i skakać na wysokość jednego zhanga w górę, a następnie schylił się, podniósł z ziemi ogniście rude lisie futro, otrząsnął je i ułożył matce w zgięciu łokcia.