Выбрать главу

Matka znowu wskazała mu drzwi. Głuchoniemy zastygł na chwilę, pokiwał głową twierdząco, po czym padł na kolana przed matką, która usunęła się szybko, tak że chłopak wylądował twarzą skierowaną w stronę pełnej rzep deski do krojenia. Wykonał czołobitny pokłon, po czym wstał i wyszedł, zadowolony, zamaszystym krokiem.

W nocy zmęczona matka spała głęboko. Gdy się obudziła następnego ranka, zobaczyła, że rosnące na podwórzu cedr, drzewo brzoskwiniowe i sterkulia są obwieszone tłustymi dzikimi królikami, przyczepionymi do gałęzi niby jakieś dziwaczne owoce.

Przytrzymując się framugi, powoli usiadła w progu.

Osiemnastoletnia Laidi w futrze z kuny i lisim kołnierzu na szyi uciekła z komendantem Sha Yueliangiem na czarnym ośle. Tych kilkadziesiąt dzikich królików było „podarunkiem zaręczynowym" dla matki, a także demonstracją Sha Yueliangowej zuchwałości. Moje Druga, Trzecia i Czwarta Siostra uczestniczyły w spisku. Wszystko wydarzyło się w środku nocy: podczas gdy zmęczona matka smacznie chrapała, a Piąta, Szósta i Siódma Siostra także leżały w objęciach snu, Druga Siostra wstała, spuściła nogi na podłogę, podeszła do drzwi i po omacku poodsuwała zagradzające wejście sprzęty. Trzecia i Czwarta otworzyły drzwi. Wieczorem Sha Yueliang wpuścił po kilka kropel oliwy do zawiasów, dzięki czemu nawet nie skrzypnęły. W zimnym blasku księżyca drugiej połowy nocy siostry wymieniły pożegnalne uściski. Sha Yueliang uśmiechał się szyderczo, patrząc na wiszące na drzewach króliki.

Następnego dnia miał się odbyć ślub głuchoniemego Suna i Najstarszej Siostry. Matka siedziała spokojnie na kangu, cerując ubrania. Głuchoniemy, nie mogąc się doczekać, pojawił się jeszcze przed południem i za pomocą gestów i min poinformował matkę, że przyszedł po swoją żonę. Matka zeszła z kangu, wyszła na podwórze, pokazała na wschodnią izbę, a potem na obwieszone sztywnymi, zamrożonymi królikami drzewa. Milczała – Sun zrozumiał ją doskonale.

O zmierzchu, gdy siedzieliśmy całą rodziną na kangu, jedząc kleik z pszenicy i zagryzając rzepą, nagle usłyszeliśmy głośne łomotanie do bramy. Druga Siostra, która poszła do wschodniego skrzydła, by nakarmić Shangguan Lü, wbiegła zdyszana do naszej izby.

– Mamo, przyszli głuchoniemi bracia, mają psy!

Siostry były przerażone, lecz matka siedziała nieporuszona jak przydrożny kamień. Nakarmiła łyżką Ósmą Siostrę, Yunü, po czym flegmatycznie, niczym ciężarna królica, zabrała się do chrupania rzepy. Hałasy za bramą nagle ucichły. Minęło akurat tyle czasu, ile zajmuje wypalenie fajki, gdy trzy czarne cienie o czerwonych, świecących oczach przesadziły od południowej strony niski mur naszej zagrody. Było to trzech głuchoniemych braci Sun. Towarzyszyły im trzy psy o lśniącej, jakby wysmarowanej tłuszczem czarnej sierści, które prześlizgnęły się ponad murem jak węże i bezgłośnie wylądowały po naszej stronie. W czerwonej poświacie wieczoru głuchoniemi wraz z psami zastygli nieruchomo, przypominając grupę ludzkich i psich posągów. Najstarszy brat miał w ręku połyskujący mroźnym blaskiem birmański miecz, lśniący niebieskawo nóż myśliwski wisiał u pasa drugiego brata, trzeci trzymał zwykły zardzewiały nóż. Na ramieniu każdy z nich niósł niebieski, haftowany w białe kwiaty płócienny tobołek, jakby wybierali się w daleką drogę. Siostry wstrzymały oddech ze strachu, lecz matka dalej spokojnie siorbała swój kleik. Nagle najstarszy głuchoniemy brat wydał z siebie ryk. Młodsi bracia zawtórowali mu, po chwili dołączyły się psy. Ślina pryskająca z ludzkich ust i psich pysków lśniła w promieniach zachodzącego słońca niczym robaczki świętojańskie. Następnie bracia urządzili nam wielki pokaz swoich szermierczych umiejętności. Walczyli równie zajadle, jak w pamiętnej bitwie z wronami wśród pszenicznych pól, w dniu pogrzebu. Tego zimowego wieczoru na naszym podwórku odbył się taniec lśniących mieczy. Trzech solidnie zbudowanych mężczyzn, łownych jak psy myśliwskie, skakało wokoło, sięgając jak najwyżej ramionami zbrojnymi w stal i szatkowało na plasterki wiszące na drzewach martwe króliki. Warczące, podniecone psy, trzepiąc na boki wielkimi łbami, rozszarpywały królicze zwłoki i rozrzucały szczątki wokoło. Gdy w końcu głuchoniemi zmęczyli się masakrą, ich twarze promieniały zadowoleniem. Całe nasze podwórko było zasłane rozwłóczonymi resztkami królików. Kilka króliczych łebków wisiało samotnie na gałęziach, niczym zapomniane, wyschnięte na wietrze owoce. Dumnie prowadząc swoje psy, głuchoniemi okrążyli dziedziniec parę razy, po czym prześlizgnęli się z powrotem ponad murem niczym jaskółki i rozpłynęli się w wieczornym powietrzu.

Matka, z miską kleiku w ręku, uśmiechnęła się nieznacznie. Ten szczególny uśmiech głęboko wrył nam się w pamięć.

13

Kobieta starzeje się, poczynając od piersi, a najwcześniej starzeją się brodawki. Z powodu ucieczki mojej siostry różowe, sterczące figlarnie sutki mamy nagle oklapły niczym dojrzałe kłosy pod ciężarem ziarna, zmieniając barwę na daktylowoczerwoną. W tamtych dniach zmniejszyła się też ilość jej mleka, w dodatku straciło ono poprzednią świeżość, aromat i słodycz, stało się rzadkie i nabrało posmaku zgniłego drewna. Na szczęście w miarę upływu czasu nastrój mamy stopniowo się polepszał; największa poprawa nastąpiła po zjedzeniu dorodnego węgorza – wtedy jej obwisłe sutki uniosły się powoli, skóra brodawek pojaśniała, a produkcja mleka powróciła do poziomu z jesieni. Mimo to miałem powód do niepokoju: w miejscu gdzie brodawki łączyły się z resztą piersi, powstały bruzdy, podobne do śladów zagięć na kartach książki, które mimo starannego wyprostowania i wygładzenia nigdy już nie odzyskają dawnej świeżości. Zmiana ta była dla mnie czymś w rodzaju dzwonka alarmowego – instynktownie, a może był to jakiś przełom duchowy, zmieniłem swoją postawę wobec matczynych piersi, skończyłem z ich bezwzględną eksploatacją. Zrozumiałem, że muszę zacząć bardziej cenić te delikatne naczynia, dbać o nie i obchodzić się z nimi bardzo ostrożnie.

Zima tego roku była szczególnie mroźna, lecz dzięki pszenicy, która wypełniała pół izby, oraz piwnicy pełnej rzepy spokojnie czekaliśmy na wiosnę. W najchłodniejsze dni pozostawaliśmy zamknięci w czterech ścianach, a gałęzie drzew stojących na podwórzu trzeszczały pod ciężarem obficie padającego śniegu. Zakutani w futra, które podarował nam Sha Yueliang, siedzieliśmy wokół matki, zapadając w coś w rodzaju zimowego snu. W końcu pewnego dnia wyszło słońce i zaczęło topić śniegową pokrywę. Pod okapem wyrosły długie sople, jaskółki ćwierkały na zaśnieżonych gałęziach, a my ocknęliśmy się nareszcie z odrętwienia. Przez długi czas piliśmy wyłącznie wodę ze stopionego śniegu – siostry miały już serdecznie dość rzepy gotowanej na śniegowej wodzie, dania, które jedliśmy setki razy. Druga Siostra, Shangguan Zhaodi, pierwsza stwierdziła, że w tym roku śniegowa woda ma posmak krwi i że trzeba jak najszybciej zacząć chodzić po wodę do rzeki – w przeciwnym razie z pewnością grozi nam zapadnięcie na jakąś dziwną chorobę i nawet karmiony piersią Shangguan Jintong nie zdoła uniknąć zarażenia. Shangguan Zhaodi przejęła już rolę Najstarszej Siostry, należącą wcześniej do Shangguan Laidi. Druga Siostra miała pełne wargi i mówiła ochrypłym, lecz przekonującym głosem. Swój autorytet w dużym stopniu zawdzięczała temu, że wraz z nadejściem zimy całkowicie przejęła odpowiedzialność za przyrządzanie posiłków, podczas gdy mama siedziała biernie na kangu, niczym chora krowa, otulając się drogocennym lisim futrem, w obawie o swoje zdrowie oraz ilość i jakość mleka.