Technik uśmiechnął się pobłażliwie i odrzekł cienkim, jakby kobiecym głosem:
– Jasne. To łatwiejsze niż roztłuc jajko żelaznym młotkiem.
– No to szybko, do roboty – zarządził uradowany Sima Ku – i zróbcie mi od razu sześćdziesiąt cztery przeręble, niech mieszkańcy wioski skorzystają na starej znajomości z Simą Ku! A wy – zwrócił się do sióstr – nie idźcie jeszcze do domu.
Technik zdjął płócienny pokrowiec z trzecich sań, odsłaniając dwa pomalowane na zielono wielkie żelazne przedmioty, podobne do pocisków artyleryjskich. Wprawnym ruchem wyciągnął czerwoną plastikową rurę i przykręcił ją na czubku jednego z zielonych urządzeń. Spojrzał na okrągłą tarczę zegarową u góry – przesuwały się po niej czerwone, cienkie i długie wskazówki. W końcu włożył płócienne rękawiczki i wcisnął metalowy przedmiot, podobny do ogromnej fajki do palenia opium, do którego z obu stron podłączono gumowe rurki i przekręcił go. Rozległ się syk, jakby uchodzącej pary. Pomocnik technika, chudy, najwyżej piętnastoletni chłopak, zapalił zapalniczkę i przytknął do obu końców rurek. Niebieskie płomyki wielkości i kształtu poczwarek jedwabnika buchnęły z głośnym wizgiem. Pomocnik krzyknął coś do drugiego chłopaka, który wspiął się na sanie i pokręcił końcówkami obu metalowych urządzeń, aż niebieskie płomienie rozbłysły białym światłem, jaśniejszym niż słońce. Technik uzbrojony w jeden z owych budzących lęk płomieni popatrzył na Simę Ku. Sima Ku zmrużył oczy i uniósł wysoko zaciśniętą pięść.
– Ciąć! – zawołał.
Technik schylił się i skierował biały płomień na lód. Smuga pary trysnęła na stopę w górę, rozległ się szum wody. Ręka mężczyzny precyzyjnie sterowała ruchami nadgarstka, nadgarstek manipulował wielką „fajką na opium", a buchający z niej ogień wycinał spory, okrągły otwór w lodzie.
– Zrobione – oznajmił w końcu technik, podnosząc głowę.
Sima Ku z niedowierzaniem spojrzał w dół i przekonał się, że technik mówi prawdę: kawał lodu średnicy kamienia młyńskiego został wycięty z otaczającej go tafli i kołysał się na wodzie, wyciekającej na zewnątrz wzdłuż krawędzi. Technik przeciął lodową tarczę na krzyż, dzieląc ją na czworo. Przydeptywał po kolei wszystkie ćwiartki, które zanurzały się pod lodem i odpływały z nurtem. W pokrywie lodowej ział okrągły przerębel, z którego wydobywała się błękitna woda.
– Nieźle! – pochwalił Sima Ku, a stojący wokół mężczyźni rzucali technikowi pełne podziwu spojrzenia. – Tnijcie dalej! – polecił starosta.
Technik dał prawdziwy popis swoich umiejętności, wycinając w półmetrowej grubości lodowej tafli, pokrywającej Rzekę Wodnego Smoka, kilkanaście przerębli o najróżniejszych kształtach: koła, prostokąta, kwadratu, trójkąta, ośmiokąta, a nawet kwiatu brzoskwini – wyglądały jak rysunki w podręczniku do geometrii.
– Panie techniku – rzekł Sima Ku – to wasze pierwsze wielkie osiągnięcie! A teraz wsiadajcie wszyscy do sań, musimy przed zmrokiem dojechać do żelaznego mostu. A, trzeba jeszcze napoić konie. Napoić konie w Rzece Wodnego Smoka!
Mężczyźni podprowadzili konie bliżej, by mogły napić się wody z przerębli.
– Ty jesteś Druga Siostra, prawda? – zwrócił się Sima Ku do Zhaodi, korzystając z okazji. – Idź do domu i powiedz matce, że pewnego dnia pobiję ten ośli pomiot, tego drania Sha Yuelianga i zwrócę twoją starszą siostrę głuchoniememu Sunowi.
– Czy wie pan może, dokąd się udała moja siostra? – spytała śmiało Zhaodi.
– Pojechali handlować opium, razem z tą całą oślą bandą – odrzekł Sima Ku.
Druga Siostra nie śmiała pytać o nic więcej. Sima Ku wsiadł na swoje sanie i po chwili wszystkich dwanaście pojazdów ruszyło na zachód z prędkością strzał. Zakręciwszy pod kamiennym mostem, znikły jej z oczu.
Wciąż pod wrażeniem niezwykłych wydarzeń, których przed chwilą były świadkami, siostry całkiem zapomniały o chłodzie. Wpatrywały się w wycięte w lodowej tafli przeręble, trójkątne, owalne, kwadratowe, prostokątne… Wypływająca z nich woda moczyła im buty i natychmiast zamarzała. Świeże, mroźne powietrze spod pokrywy lodowej napełniało serca radością. Druga, Trzecia i Czwarta Siostra czuły wielką wdzięczność dla Simy Ku. Przykład Najstarszej Siostry sprawił, że w niedojrzałym umyśle Drugiej pojawiło się niejasne przekonanie, że pewnego dnia poślubi Simę Ku. Przypomniała sobie czyjeś ostrzeżenie: „Sima Ku ma już trzy żony!" Mogę być czwarta, czemu nie, pomyślała.
– Siostro, patrz, jaki wielki patyk z mięsa! – krzyknęła Czwarta Siostra, Xiangdi.
Wielki, srebrny węgorz, nazwany przez Czwartą Siostrę patykiem z mięsa, wychynął z mrocznej głębiny i wiercił się tuż pod powierzchnią. Jego podobny do wężowego łeb wielkości pięści oraz ciemne, groźne oczy sprawiały, że bardzo przypominał jadowitego gada. Zbliżywszy głowę do powierzchni wody, wypluł serię bąbelków.
– To węgorz! – zakrzyknęła Druga Siostra entuzjastycznie.
Chwyciła koromysło i wycelowała w rybi łeb. Hak z pluskiem uderzył o powierzchnię, rozchlapując wodę dookoła; łeb węgorza zanurzył się, lecz po chwili wypłynął z powrotem. Rybie oczy były zmasakrowane. Siostra uderzyła znowu. Węgorz poruszał się coraz bardziej niemrawo, aż wreszcie zesztywniał i znieruchomiał. Druga Siostra puściła koromysło, złapała rybę za łeb i wyciągnęła z przerębla. Na powietrzu węgorz zamarzł tak szybko, że zrobił się z niego prawdziwy mięsny patyk. Druga Siostra kazała Trzeciej i Czwartej nieść wodę, a sama wzięła w jedną rękę młot, a w drugą rybę. Powrót do domu okazał się nie lada wysiłkiem.
Matka za pomocą zębatego noża odcięła rybi łeb i ogon, a następnie pokroiła węgorza na osiem kawałków, które pospadały z głuchym plaśnięciem na podłogę. Następnie ugotowała rybę z Rzeki Wodnego Smoka w wodzie z Rzeki Wodnego Smoka. Zupa była wyborna. Wtedy właśnie piersi matki odzyskały dawną świeżość, choć pozostały na nich wcześniej wspomniane zmarszczki, podobne do śladów zagięć na kartach książki.
Tamtego wieczoru, gdy jedliśmy zupę z węgorza, matka była w dobrym nastroju; na jej twarzy zakwitł pogodny wyraz, przywodzący na myśl Matkę Boską albo bodhisattwę miłosierdzia Guanyin. Siostry siedziały wokół jej lotosowego tronu, zasłuchane w opowieści z historii Północno-Wschodniego Gaomi. Była to spokojna noc matki otoczonej ukochanymi dziećmi.
Północny wicher zawodził nad Rzeką Wodnego Smoka i gwizdał w naszym kominie. Skute lodem gałęzie drzew trzeszczały, kołysząc się na wietrze, spod okapu oderwał się sopel i z głośnym trzaskiem rozbił się na kamieniu służącym do prania.
Matka mówiła, że za panowania cesarza Xianfenga z dynastii Qing nikt jeszcze nie mieszkał na stałe w naszych okolicach. Tylko latem i jesienią ludzie przychodzili tu łowić ryby, zbierać lecznicze zioła, hodować pszczoły, wypasać bydło i owce. Dlaczego nasza wioska nazywa się Dalan, czyli Wielka Zagroda? Kiedyś było to miejsce odpoczynku pasterzy owiec, którzy budowali tu z gałęzi zagrodę dla swoich stad. W zimie ludzie przychodzili tutaj polować na lisy, ale ponoć żadnemu nie udało się przeżyć zimy – zamarzali na śmierć przez tutejsze wiatry i śniegi albo zapadali na dziwne choroby. Później, lecz nie wiadomo dokładnie kiedy, zamieszkał tu pewien krzepki, postawny i bardzo odważny mężczyzna. Był to Sima Daya, czyli Sima Wielkozęby, dziad braci Simy Tinga i Simy Ku. „Wielkozęby" było przezwiskiem, jego prawdziwe imię zostało zapomniane – w rzeczywistości nie miał ani jednego przedniego zęba, przez co okropnie seplenił. Zbudował sobie nad rzeką szałas i żywił się tym, co złowił i upolował. W tamtych czasach w rzece, w okolicznych rowach i na mokradłach wprost roiło się od ryb; było ich tyle co wody. Pewnego lata Sima Wielkozęby siedział w kucki na brzegu i polował z włócznią na ryby. Nagle zobaczył płynącą z nurtem wielką urnę, zdobioną różnokolorową glazurą. Natychmiast wskoczył do wody, a był świetnym pływakiem i potrafił przebywać pod powierzchnią tyle czasu, ile zajmuje wypalenie fajki. Zanurzył się, podpłynął do urny i wyciągnął ją na brzeg. W naczyniu siedziała mała, ubrana na biało niewidoma dziewczynka.