Выбрать главу

Oczy nas wszystkich zwróciły się w kierunku naszej małej siostrzyczki Yunü, która siedziała, przekrzywiając główkę, i przysłuchiwała się z uwagą opowieści; na jej dużych małżowinach usznych uwidoczniały się wyraźne żyłki.

Tamta niewidoma dziewczynka odznaczała się niezwykłą urodą – gdyby nie ślepota, mogłaby zostać żoną cesarza. Urodziła chłopca, lecz zmarła przy porodzie. Sima Wielkozęby wykarmił dziecko zupą rybną i nazwał chłopca Sima Weng – czyli Sima Urna. Był to ojciec Simy Tinga i Simy Ku.

Dalej matka opowiedziała nam historię zasiedlania terenów Północno-Wschodniego Gaomi oraz dzieje starego kowala z rodu Shangguan, naszego pradziada i wielkiego przyjaciela Simy Wielkozębego, opowiedziała też o wielkiej fali chaosu, która przetoczyła się przez nasze okolice w czasie powstania bokserów, uraczyła nas także tragikomiczną historią wielkiej bitwy, którą Sima Wielkozęby i nasz pradziad stoczyli z Niemcami, budującymi linię kolejową na piaszczystych wzgórzach w okolicy Zachodniej Wioski.

– Nie wiadomo skąd doszły ich słuchy, że Niemcy nie mają kolan, toteż nie potrafią zginać nóg ani kucać; cierpią też na obsesję czystości i najbardziej ze wszystkiego na świecie boją się ubrudzić odchodami. Niemiecki diabeł, który dotknął ekskrementów, może nawet umrzeć z powodu gwałtownych torsji. Ludzie byli także przekonani, że Niemcy przypominają owce, a te, jak wiadomo, najbardziej boją się tygrysów i wilków. Dwaj gaomijscy pionierzy zebrali więc grupę pijaków, hazardzistów i chuliganów, nieustraszonych i biegłych w sztukach walki i zorganizowali ich w Oddział Wilków i Tygrysów. Oddział ten, prowadzony przez Simę Wielkozębego i naszego pradziada Shangguana Dou, zamierzał zwabić Niemców na piaszczysty nasyp, licząc na to, że ich niezginające się w kolanach, patykowate nogi ugrzęzną w piachu, a wtedy Oddział Wilków i Tygrysów ruszy do ataku, potrząsając gałęziami rosnących na górze drzew, na których przedtem pozawiesza się worki ekskrementów i pojemniki z moczem. Cierpiący na obsesję czystości Niemcy mieli się zarzygać na śmierć. W ramach przygotowań do bitwy Sima Wielkozęby i Shangguan Dou kazali swojemu Oddziałowi Wilków i Tygrysów przez cały miesiąc zbierać odchody i mocz, pakować do wielkich koszy na gąsiory z winem i składować na piaszczystych wzgórzach. Zamienili to pachnące kwitnącą soforą urokliwe miejsce w śmierdzący koszmar; pszczoły, które każdego roku zapylały tutejsze kwiaty, dusiły się i marły tysiącami.

Tego samego cudownego wieczoru, gdy siedzieliśmy zasłuchani w historię Północno-Wschodniego Gaomi, wyobrażając sobie Simę Wielkozębego, Shangguana Dou i operację zbierania odchodów, prawnuk Simy Wielkozębego, Sima Ku, przejeżdżał właśnie pod mostem na Rzece Wodnego Smoka, oddalonym o trzy li od naszej wioski, otwierając niniejszym nowy rozdział w historii naszego powiatu. Most kolejowy należał do linii Jiaoji, tej samej, którą budowali Niemcy. Bohaterscy żołnierze z Oddziału Wilków i Tygrysów walczyli mężnie w krwawej bitwie, stosując najróżniejsze metody sztuki wojennej, byle tylko opóźnić zakończenie budowy kolei, lecz mimo ich wysiłków twarde tory kolejowe w końcu przecięły miękki brzuch Północno-Wschodniego Gaomi na dwoje, tak jak w słowach Simy Urny: „Do diabła, to tak, jakby rozkroili nożami brzuchy naszych żon!" Gigantyczny żelazny smok pluł gęstym dymem, pędząc przez Północno-Wschodnie Gaomi, a my czuliśmy się tak, jakby tratował nasze własne piersi. Teraz kolej była w rękach Japończyków, którzy wywozili nasz węgiel i naszą bawełnę, a przywozili strzelby i proch, żeby mieć czym do nas strzelać. Działalność Simy Ku, który zamierzał zniszczyć most kolejowy, była w pewnym sensie kontynuacją dzieła przodków, wielkim przedsięwzięciem ku chwale naszej wioski, lecz obecne metody były niewątpliwie skuteczniejsze od tych, jakimi posłużył się jego pradziad.

Trzy Gwiazdy Szczęścia wędrowały na zachód, sierp księżyca zawisł nad czubkami drzew. Zachodni wiatr bezlitośnie smagał rzekę i żelazny most, który jęczał i trzeszczał na mrozie. Noc była wyjątkowo, wręcz nadnaturalnie zimna – pokrywa lodowa na rzece popękała w sieć szczelin z hukiem głośniejszym od wystrzałów. Dowodzony przez Simę Ku oddział na saniach dotarł pod most i zatrzymał się nieopodal brzegu. Sima zeskoczył z sań, czując ból, jakby kot drapał mu pośladki. Niebo wypełniało słabe światło gwiazd, rzeka emanowała bladą, mętną poświatą, przestrzeń między lodem a niebem opanowała ciemność tak gęsta, że nie dało się dojrzeć palców własnej ręki. Sima Ku klasnął w dłonie, odpowiedziały mu inne słabe klaśnięcia. Tajemnicza ciemność napełniała jego serce i umysł podnieceniem i siłą. Pytany później o swój nastrój przed zniszczeniem mostu, odpowiedział: „Czułem się fantastycznie, jak w noworoczną noc!"

Jego podwładni, trzymając się za ręce, po omacku zbliżyli się do mostu. Sima Ku wspiął się na jeden z filarów, wyjął zza pasa mały toporek i uderzył w stalowy dźwigar. Rozległ się głośny brzęk, iskry trysnęły wokoło.

– Na uda starej baby! – zaklął. – Czysta stal!

Duża spadająca gwiazda przecięła nieboskłon, ciągnąc za sobą długi ogon i z sykiem rozsiewając wokół stado błękitnych iskier, które na krótko wypełniły blaskiem przestrzeń między niebem a ziemią. Sima Ku, korzystając z tego tymczasowego oświetlenia, przyjrzał się dokładnie betonowym filarom, stalowym dźwigarom i belkom.

– Panie techniku! – zawołał. – Chodź no pan tu!

Technik, witany entuzjastycznymi pomrukami pozostałych, wspiął się na filar; za nim podążył młody chłopak – pomocnik. Na betonie tkwiły lodowe narośle, przypominające grzyby. Sima Ku wyciągnął rękę, chcąc pomóc chłopakowi się wspiąć, ale poślizgnął się na lodzie. Młodzieńcowi udało się stanąć na filarze, lecz Sima upadł prosto na poparzone pośladki, pokryte grubą warstwą strupów, spod których wciąż sączyła się ropa i krew.

– Matko! – jęknął głośno i rozpaczliwie. – O matko jedyna, umieram z bólu!

Jego podwładni podbiegli i podnieśli swojego dowódcę. Sima nie przestawał wrzeszczeć wniebogłosy.

– Starszy bracie – rzekł jeden z żołnierzy – wytrzymaj jakoś, nie rób z siebie widowiska…

Słysząc to, Sima Ku natychmiast przestał lamentować. Ledwie stojąc na trzęsących się nogach, wydał polecenie:

– Panie techniku, szybko, przetnijcie parę podpór i wystarczy. Ten drań Sha Yueliang dał mi jakieś świństwo. Im dłużej się leczę, tym bardziej mnie boli!

– Możliwe, że taki właśnie miał plan, starszy bracie – wtrącił się jeden z podwładnych – a ty dałeś się nabrać.

– Słyszałeś kiedyś porzekadło, że w chorobie każdy lekarz jest w cenie? – złościł się dowódca.

– Wytrzymaj jeszcze trochę, starszy bracie – uspokajał go mężczyzna. – Kiedy wrócimy, zajmę się tym. Potrzebny ci borsuczy łój. Jest najlepszy na oparzenia. Wszyscy to wiedzą – na oparzenia najlepszy borsuczy łój!

Zzzziu! Oślepiający strumień iskier, błękitny pośrodku, biały na skraju, rozbłysł nagle między podporami żelaznego mostu – zrobiło się tak jasno, że wszystkim zaczęły łzawić oczy. Otwory w moście, filary, żelazne dźwigary, lisie czapy, żółtawe sanie i mongolskie kuce – wszystko w okolicy mostu było doskonale widoczne. Dwóch ludzi, technik i jego młody uczeń, zwisali z żelaznego dźwigara niczym małpy, a plująca zabójczym płomieniem „fajka na opium" cięła stal. Znad dźwigarów unosił się biały dym, nad zamarzniętą rzeką rozchodziła się dziwna woń topionego metalu. Sima Ku patrzył zafascynowany na iskry i podobne do błyskawic światło wyładowań elektrycznych, zapominając całkowicie o bólu pośladków. Iskrzące płomienie wgryzały się w stal jak gąsienice jedwabnika w liście morwy. Po chwili na lodzie wylądował fragment podpory, wbijając się ukośnie w grubą taflę.