Выбрать главу

– Kate, kapitan Starr nie figuruje na liście jeńców wojennych – zauważył cicho Donald. – Jest na liście zaginionych.

– Racja. Ale jeśli ukrywa się w… w dżungli czy gdzieś, teraz się ujawni. Twierdzisz, że… że nie wróci razem z jeńcami wojennymi?

– Mówię jedynie, że nie wiem – odparł Donald.

– Jutro nie pójdę do pracy ani na zajęcia. Zadzwonię do wszystkich, jeśli będę musiała. Jest tam i musi wrócić do domu razem z innymi. Po prostu musi.

* * *

Kapitana Patricka Starra nie było ani wśród pierwszej grupy powracających, ani w drugiej, ani w trzeciej. Kiedy prezydent Nixon obwieścił, że „w Wietnamie nie ma już ani jednego jeńca wojennego”, Kate załamała się, a Betsy dosłownie napadła na matkę.

– Kłamałaś! Powiedziałaś, że tatuś wróci do domu! – krzyczała. – Oszukałaś mnie. Jesteś kłamczucha. Tatuś nienawidzi kłamców!

Della i Donald znów roztoczyli opiekuńcze skrzydła nad rodziną, przeżywającą kolejny kryzys. Donald nalegał, by zarówno Kate, jak Betsy zajął się specjalista. Dzięki łagodnej perswazji i namowom Delli, Donalda i lekarza Kate zdała końcowe egzaminy i ukończyła studia z wyróżnieniem. Dostała urlop do czasu, aż się pozbiera, jak wyraził się jej szef.

6

Był wczesny ranek, pora, kiedy noc przekazywała władzę nad światem dniu. Wkrótce nad horyzontem wzejdzie słońce i jeśli wierzyć zapowiedziom meteorologów – nastanie pogodny dzień, idealny na przyjęcie urodzinowe pod gołym niebem.

Kate wzdrygnęła się, choć miała na sobie ciepły, flanelowy szlafrok, i pociągnęła kolejny łyk chłodnej kawy. Łudziła się nadzieją, że w tym roku nie będą uroczyście obchodzili rocznicy urodzin Patricka, ale dziewczynki nawet nie chciały o tym słyszeć. A więc dziś znów będą świętowali urodziny Patricka tak, jak czynili to przez dziewięć ostatnich lat. Z tym, że „świętowanie” nie było tu odpowiednim słowem. Zawsze płakali – Donald i Della, ona i dziewczynki. Łzy płynęły im po policzkach, gdy przeglądali zniszczony album ze zdjęciami, ponownie odczytywali pomięte listy, a potem wznosili toast za zdrowie Patricka piwem bezalkoholowym. Kate najbardziej lubiła ostatnie minuty przyjęcia, oznaczające koniec uroczystości aż do następnego roku.

Dziesięć lat. Pięćset dwadzieścia tygodni. Trzy tysiące sześćset pięćdziesiąt dni. Kiedy poprzedniego wieczoru Betsy dała jej kartkę z tymi liczbami, wpatrywała się bezmyślnie w papier, pragnąc zrobić jakąś uwagę, która zmniejszyłaby cierpienie, widoczne w oczach najstarszej córki, ale nie znalazła odpowiednich słów. Powiedziała jedynie:

– Dziesięć lat to szmat czasu. Nie sądzę, by tatuś chciał nas widzieć tonące we łzach. Musimy zacząć normalnie żyć. Nie myśl, że się poddałam albo że przestałam wierzyć w jego powrót. Po prostu jestem realistką. Ty również powinnaś trzeźwo spojrzeć na otaczający cię świat. To niezdrowo żyć przeszłością.

Widząc zaciętą twarz Betsy westchnęła i dodała:

– Urządzimy dziś przyjęcie, ale już po raz ostatni. Po prostu zbyt boleśnie przeżywam co roku przygotowania do tej uroczystości. Nie ma to też dobrego wpływu ani na ciebie, ani na Ellie.

Do kubka z kawą skapnęła łza. Kate usłyszała, jak ptak siedzący w gałęziach drzewa oliwki wyśpiewuje swoje poranne powitanie.

– Dzień dobry – powiedziała cicho. Nagle poczuła, że koniecznie musi spojrzeć na ptaka, który codziennie rano witał ją swymi trelami. Na bosaka wybiegła przed dom. Wiedziała, że gniazdo jest wysoko w gałęziach, i przez moment przemknęła jej przez głowę szalona myśl, by wdrapać się na drzewo. Może by nawet to zrobiła, gdyby nie usłyszała głosu Delli. Odwróciła się i ujrzała swych przyjaciół. Zaczekała, aż wózek inwalidzki Donalda, pchany przez Dellę, znalazł się na podjeździe. Poczuła się głupio, że prawie uległa niedorzecznej chętce wejścia na drzewo.

– Kate, wyglądasz, jakbyś miała zamiar wdrapać się na tę starą oliwkę – powiedział Donald. – Mój chłopak właził na nią kilka razy, złamał sobie kiedyś obojczyk i skręcił nogę w kostce. To gniazdo jest tam od lat. Podczas tamtych samotnych dni po jego śmierci zawsze mogłem liczyć na śpiew ptaków nad ranem. Były to całkiem radosne trele, ale teraz jedyne, czego potrzebuję, to głos Delli. Ty też powinnaś sobie znaleźć czyjś głos. Im szybciej, tym lepiej.

Kate uśmiechnęła się. Donald i Della zawsze potrafili rozproszyć jej niepokój. Pochyliła się, by ucałować pomarszczony policzek Donalda.

– Pracuję nad tym. – Mrugnęła do Delli, a potem zmierzwiła kępki sztywnych, siwych włosów, sterczących spod czapki Donalda. – Jak się dziś czujesz?

Staruszek zgiął ręce, próbując rozprostować wykrzywione palce.

– Pomaga mi trochę gorący wosk. Pomagają trochę pigułki. Ale najbardziej pomagają pocałunki Delli – oświadczył chichocząc.

– Jak ślicznie wyglądają dziś rano kwiaty. Chyba w nocy padało – powiedziała wesoło Della. – Ten ogródek, rabatka czy jak to tam nazywa Betsy, zawsze wywołuje we mnie zachwyt. Któregoś dnia zagadnęłam ekspedientkę ze sklepu spożywczego. Nie wiem jak rozmowa zeszła na temat waszego ogródka. Kobieta zwierzyła mi się, że specjalnie przyprowadza tu ludzi, by popatrzyli na kwiaty. Powiedziała, że są we wszystkich kolorach tęczy. Betsy ma szesnaście lat – myślałam, że wyrośnie na ogrodniczkę.

– Nigdy! Poświęca kwiatom tyle pracy. Każdej wiosny dokupuje więcej nasion. Uważam, że w tym roku barwy są bardziej jaskrawe, prawda? Robi wszystko, by zachować swą… swą tęczę dla ojca. – Kate westchnęła. – Chociaż doktor Tennison mówi, że to zajęcie nie wpływa na nią źle. No, dosyć tego gadania – wejdźmy do środka i przygotujmy śniadanie. Głosuję za naleśnikami z jagodami. A ty na co masz ochotę, Donaldzie?

– Zjem wszystko, co przygotuje ta wspaniała kobieta. Nawet trociny.

Naprawdę gotów był je zjeść, pomyślała Kate, prowadząc ich do środka.

– Czy podjęłaś już decyzję odnośnie do dzisiejszego wieczoru? – spytała nieśmiało Della, stojąc tyłem do Kate.

– Tak. Nie powiedziałam o tym jeszcze dziewczynkom. Aż trudno mi uwierzyć, że jestem takim tchórzem. Wiesz, że zadzwoniłam do doktora Tennisona, by go spytać, czy mogę iść na kolację z mężczyzną? Betsy wpadnie w szał. Dziwię się, że kiedy się umawiałam, zapomniałam, że to akurat dzień urodzin Patricka – stwierdziła Kate. – Charlie jest… jest bardzo miły… ale to nic poważnego… – Urwała i chwyciła Dellę za ramię. – O Boże, co będzie, jeśli Betsy sama postanowi uczcić urodziny ojca? Co wtedy zrobię? Może jednak nie był to najlepszy pomysł.

– Mów tak dalej, a zaraz wszystko odwołasz – powiedziała kwaśno Della. – Musisz mieć swoje życie. I musisz przestać kłaść się do łóżka o wpół do dziewiątej.

– Posłuchaj jej, Kate – wtrącił się Donald. – Ma dużo zdrowego rozsądku. Uważam, że powinnaś iść. Będziemy tu, by przypilnować dziewczynki i zaczekać na ciebie, jak prawdziwi rodzice.

– Co zamierzasz włożyć? – spytała zawsze praktyczna Della. – Gdzie się umówiliście na kolację?

– Powiedziałam, że chciałabym iść do „Stefano’s”. Wspomniałam „Jadę Garden”, ale Charlie oświadczył, że lubi włoską kuchnię, więc umówiliśmy się w „Stefano’s”. To zwykłe zaproszenie na kolację, nic więcej. Charlie nie jest w moim typie. Jesteśmy tylko znajomymi.

– Czas…

– Nie, Dello, czas nic tu nie zmieni. Patrick jest… był… jest jedynym mężczyzną, którego kocham. I nic tego nie zmieni.

Della prychnęła. Odwróciła się i oświadczyła, podparłszy się pod boki:

– Jesteś za ładna i za młoda, by żyć tylko wspomnieniami. Kate, Patrick jest już tylko duchem. Czas dać życiu szansę. Jeśli nie zaczniesz obracać się wśród ludzi, uschniesz.