Выбрать главу

Kate usłyszała, jak z sąsiedniego domu ktoś wychodzi, i spojrzała w tamtą stronę. Z początku widok przesłaniał jej olbrzymi krzak azalii. Kiedy ujrzała na chodniku swych sąsiadów, aż uniosła dłoń do ust. Ulicą kroczyły trzy pary przebrane w stroje rodem z westernów. Najwidoczniej wybierali się na zabawę, zorganizowaną przez miejscowy klub. Jak dobrze, że ci starsi ludzie są tacy aktywni, pomyślała i przypomniała sobie Donalda i Dellę, którzy poświęcili swoje życie jej i jej rodzinie. Ile tracili, nie uczestnicząc w zajęciach, organizowanych z myślą o ludziach w podeszłym wieku. „Kate, sami tak zadecydowaliśmy – powtarzał jej Donald. – Ludzie zamieszkują w takich osiedlach, kiedy ich najbliżsi nie chcą mieć z nimi kłopotu. My mamy rodzinę, troszczymy się o nią i nie mamy czasu na głupstwa”.

Rodzina jest motorem napędzającym świat.

Na ulicy znów zapanował spokój. Kate żałowała, że nie wiedziała, jak jej teść spędzał czas. Ostatnim razem, kiedy tu była, zajrzała do osiedlowego klubu i zdumiał ją bogaty program, jaki oferowano mieszkańcom. Jeśli tylko ktoś miał ochotę uczestniczyć w zajęciach, mógł sobie wypełnić każdą godzinę. Nie dawała jej spokoju myśl, że ojciec Patricka być może spędzał całe dnie w domu przed telewizorem. Zastanawiała się, czemu nigdy nie zaprosił jej ani dziewczynek. Porzuciła te rozważania na widok ciemnoniebieskiego forda escorta, skręcającego na podjazd. Przybył jej gość.

Kiedy Gus wygramolił się z samochodu, Kate głośno odetchnęła. Ubrany był w postrzępione, dżinsowe szorty i tenisówki. Nogi miał owłosione, jak Patrick. I równie mocno umięśnione. Za duża bawełniana koszulka, rozciągnięta przy szyi, a u dołu tworząca nierówną linię, opatrzona była napisem HARD ROCK CAFE. Litery, niegdyś bordowe, spłowiały i przybrały rdzawy kolor. Na głowie miał czapkę z daszkiem z napisem Mets, a na zapinanej na suwak torbie, którą przewiesił sobie przez ramię, rzucały się w oczy wielkie, drukowane litery, układające się w słowo NIKE.

– Jesteś prawdziwą chodzącą reklamą – zauważyła.

– Raga – zgodził się Gus, ściągając czapkę i kłaniając się nisko. – Lubię czuć się swobodnie. A twoja obecność mi w tym pomaga, Kate Starr.

Poczuła, że się rumieni. Roześmiała się zażenowana.

– Masz ochotę na filiżankę kawy?

– Ogromną. A może wolałabyś gdzieś iść na śniadanie? Albo na późne śniadanie z obiadem?

Kate zastanowiła się chwilę, po czym potrząsnęła przecząco głową. Przypomniała sobie wyprawę w środku nocy do Shop Rite. Miała jajka, kanadyjski bekon, angielskie bułeczki maślane z rodzynkami, świeżo wyciskany sok z pomarańczy, mrożone frytki, melona i dżem śliwkowy.

– Sama przyrządzę śniadanie – powiedziała.

– Świetnie. – Gus klasnął w dłonie i ruszył za nią do domu. – Jest coś takiego w kuchniach, co mnie pociąga. W moim mieszkaniu zainstalowano jedynie ciąg szafek, które mają udawać kuchnię. Jem na stojąco, bo nie mam miejsca na postawienie krzesła.

Dzieciak. Sprawiał wrażenie dużego dzieciaka.

– To straszne – powiedziała Kate. – W naszym domu jest wspaniała kuchnia. Mamy wszystkie urządzenia, znane człowiekowi. Centralnie usytuowane miejsce do przyrządzania posiłków. Ładne kafelki, cedrowe belki i mnóstwo zieleni. To najładniejsze pomieszczenie w całym domu. Mamy długi, niski stół z odstawianymi ławami, żeby Donald mógł siedzieć przy stole razem z nami. Przynajmniej tak było kiedyś. Teraz Della karmi go w jego pokoju, zakłada mu śliniak i… – Kate załamał się głos.

Gus wyrzucił ramiona w górę.

– Dosyć. Ten dzień należy do mnie, do ciebie też. Obiecuję wspaniałą zabawę, droga pani, jak tylko mnie nakarmisz. Potem – powiedział, uśmiechając się szelmowsko – czmychniemy, zostawiając brudne naczynia w zlewie. Co o tym myślisz? – Spojrzał na nią spod oka.

Kate poczuła, jak język jej kołowacieje. Wrzuciła boczek na patelnię.

– Co… co będziemy… co zaplanowałeś?

– Pomyślałem, żeby jechać do Point Pleasant, przez jakąś godzinkę pobyć na plaży, a potem pospacerować. Jestem gotów się przejechać, ale nie na tych wirujących urządzeniach. Zaraz dostaję zawrotów głowy. Możemy się najeść różnych tłustych, niezdrowych rzeczy, które tak smakowicie pachną, pograć sobie w bingo, wygram dla ciebie jakieś pluszowe zwierzątka… no wiesz, będziemy robić to, co ubóstwiają dzieciaki.

To, co ubóstwiają dzieciaki. Właściwie nigdy tego nie robiła. Ani ona, ani Patrick.

– Brzmi zabawnie.

– Brzmi? Uwierz mi, będziesz miała frajdę jak nigdy w życiu. Jestem największym dzieciakiem, jakiego znam – oświadczył z dumą. – Właśnie to najbardziej we mnie pociąga płeć przeciwną. Kobiety wprost nie mogą się doczekać, kiedy dostaną mnie w swoje ręce. Chcą mnie pieścić i tulić.

Kate roześmiała się mimo woli.

– Zapamiętam to sobie.

– Mam nadzieję.

Kate odwróciła się słysząc ton jego głosu. Nie powiedział tego żartobliwie. Zmieszana, powróciła do ubijania jajek na puszystą masę.

– Gus, mogę mieć do ciebie prośbę? W garażu jest półka, na której znajdziesz papierowe ręczniki. Mógłbyś je przynieść? Potrzebne mi do odsączenia boczku.

– Oczywiście.

Tak długo nie wracał, że Kate poszła do garażu sprawdzić, co robi. Kiedy go zobaczyła, zaparło jej dech.

– Nie! – krzyknęła. – Nie ruszaj tego!

Gus cofnął się, jakby ukąszony przez kobrę, z ręką wyciągniętą przed siebie.

– To jest… to jest…

– Rower Patricka – powiedział cicho Gus. – Ojciec zabrał go ze sobą, kiedy się przeprowadzał, tak?

– Tak… Zauważyłam go, kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy. Nie mogłam… Chciałam go dotknąć… Woził mnie na ramie… Z opon uszło powietrze.

– Kate, jeśli chcesz, mogę go odszykować – powiedział Gus. – Kupię łatki i napompuję koła. Mogę również usunąć rdzę.

– Patrick kochał ten rower. Rozwoził nim gazety, wszędzie jeździł, później, kiedy był starszy, umocował z tyłu koszyk i dostarczał artykuły spożywcze. Jeździł na nim podczas każdej parady, organizowanej w mieście. Co roku go malował, za każdym razem na inny kolor. Kiedyś pomalował go na żółto w czarne paski. Powiedziałam, że wygląda jak długi trzmiel. Ale się wtedy śmiał. Od tamtej pory mówił na rower D.T. – Zaczęła płakać, ale dała Gusowi ręką znak, by nie podchodził do niej, kiedy chciał jej podać kawałek papierowego ręcznika.

– Chodźmy do domu, Gus.

– A więc – powiedział lekko Gus, kiedy znów znaleźli się w kuchni – co robiłaś wczoraj wśród seniorów?

– Mogę cię zapewnić, że to miejsce pełne rozrywek, ale nie miałam wczoraj ochoty na zabawy, więc pojechałam do Westfield. – Opowiedziała o swej wyprawie i o podjętej decyzji. Poczuła się lepiej, i to dzięki obecności Gusa.

– Jezu. Musiało ci być ciężko.

Kate skinęła głową.

– Skrzynie przywiozą jutro o czwartej. Zamierzamy odprawić nabożeństwo o zmroku. Wszystkim zajął się miejscowy przedsiębiorca pogrzebowy. Poszłam do pastora, poleconego mi przez niego. Zgodził się powiedzieć kilka słów. Wyjeżdżam w poniedziałek rano.