Wydmuchała nos w skraj koszuli nocnej. Tak chciała spytać matkę o Donalda, ale na tym polegał kolejny jej problem: kiedy odczuwała potrzebę porozmawiania, okazania, co czuje, nie potrafiła się przemóc. Najbliżsi powinni to zrozumieć. Ojciec, zgodnie z tym, co mówiła matka, miał identyczne kłopoty.
Chciała być bardziej otwarta, bardziej bezpośrednia, tak jak Ellie. Kiedy była młodsza, starała się jak mogła, ale wymagało to zbytniego wysiłku. Poza tym ludzie spoglądali na nią dziwnie, gdy próbowała naśladować sposób bycia młodszej siostry. Wszyscy przywykli, że jest poważna, pilna. Jak jej ojciec.
A w gruncie rzeczy zbyt mocno wszystko przeżywała. Za bardzo kochała. I nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Ellie zawsze nazywała ją kaleką pod względem emocjonalnym.
– Bo nią jestem – załkała.
Ujrzała przed sobą całe swoje życie. Wszystko w nim było nie tak, jak należy. Zanosząc się płaczem wróciła, potykając się, do sypialni. Padła na kolana i wyciągnęła spod łóżka walizkę. Wrzuciła do niej bezładnie ubrania, włożyła na nogi pantofle, poszukała płaszcza przeciwdeszczowego, długiego, w stylu militarnym, spod którego nie będzie wystawała koszula nocna. Odszukała portmonetkę, kluczyki do samochodu i pobiegła na parking.
Włączyła wycieraczki i dopiero po chwili zorientowała się, że przyczyną tego, że nic nie widzi, są łzy. Przez dwie godziny krążyła po mieście, szukając czynnego sklepu, w którym mogłaby kupić lśniące, czerwone taczki. Za późno. Zawsze jest za późno, Betsy Starr.
Jeździła, aż znalazła się przed kościołem św. Anieli. Wbiegła po schodach i próbowała otworzyć drzwi, ale ani drgnęły. Kościoły nie powinny być zamykane. Ludzie mają prawo się modlić o każdej porze dnia i nocy.
– Muszę się dostać do środka! – wrzasnęła, kopiąc raz po raz w drzwi. – Wpuśćcie mnie, do cholery! – krzyczała. – Nie słyszycie? Muszę wejść do środka.
Poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu i odwróciła się.
– O co chodzi, moje dziecko?
– Och, proszę księdza, muszę… próbowałam znaleźć czerwone… obiecał, że będzie żył, póki nie skończę studiów… muszę porozmawiać. Mój ojciec… Potrzebna mi pomoc. Proszę mi pomóc…
Była piąta nad ranem. Kate drzemała w fotelu, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi. Nikt się nie poruszył.
– To musi być Betsy – stwierdziła chłodno Kate.
– Może ksiądz postanowił wcześniej przyjść – odezwała się Della.
– Albo lekarz – zauważyła Ellie.
– Ja otworzę – oświadczyła Kate. – Chcę powiedzieć swej córce kilka słów na osobności.
Nim otworzyła ciężkie, dębowe drzwi, zapaliła w holu światło. Chciała wyraźnie zobaczyć minę Betsy. Czuła, że ramiona ma sztywne od wewnętrznego napięcia. Zobaczyła go całego, zobaczyła troskę, ból w jego oczach. Rzuciła mu się na szyję szczęśliwa, że to nie jej córka stoi na progu.
– Musiałem przyjechać – powiedział jedynie.
– Cieszę się, że to zrobiłeś – odparła.
– Dobrze się czujesz?
– Teraz tak – oświadczyła. – A co z twoją historią kryminalną?
– Niech się wszyscy nawzajem pozabijają. Społeczeństwo nie chce więcej czytać o krwi i rozbojach. A zresztą gwiżdżę na to.
– Wyleją cię z pracy? Gus roześmiał się.
– Nie ma wątpliwości. Ale znam jednego faceta w Los Angeles, powiedział, że w każdej chwili mogę przyjść do niego do pracy. Poza tym nie zapominaj, że jestem człowiekiem bogatym. Opowiem ci o tym później. Teraz ty jesteś najważniejsza.
– Cieszę się, że cię widzę, Gus. Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Nawet nie wiem, jak to się stało – powiedziała Kate, zaskoczona własnym oświadczeniem.
– Potrzebowałaś trochę czasu, by mnie poznać. Mój kryształowy charakter zaczął się ujawniać i w końcu go dostrzegłaś. Wiedziałem, że będziesz wspaniałym przyjacielem, kiedy tylko cię zobaczyłem. Żałuję tylko, że minęło tyle czasu, nim znów się spotkaliśmy. – A teraz powiedz, jak mogę ci pomóc? – spytał.
Kate bezradnie wzruszyła ramionami.
– Jakiego koloru są nasturcje?
– Niebieskie? Fioletowoniebieskie? – Wcale nie uważał jej pytania za dziwne.
– Czy to przypadkiem nie jedne z tych kwiatów, występujących w różnych kolorach? Chyba tak. Rozumiesz, gdyby je odpowiednio posadzić, utworzyłyby tęczę. Musimy kilka zdobyć – powiedziała po prostu Kate.
Ależ oczywiście, nawet całą ciężarówkę, jeśli sobie zażyczy. I zasadzi je. Zrobi wszystko, co Kate każe.
– Zaczyna świtać – zauważyła Elłie, wstając z krzesła.
– Ellie, to Gus Stewart. Gus, to Ellie, już całkiem duża. Ellie wyciągnęła rękę. Uśmiechnęli się do siebie.
– Ach – powiedziała Ellie, masując sobie kark – przyczyna wysokich rachunków telefonicznych. Wiesz, że nie można ich odliczyć od podatku.
Gus znów się uśmiechnął. Polubił ją, pomyślała Kate, ale właściwie polubił ją już siedem lat temu. Uznał wtedy, że jest osobą otwartą, z rodzaju „widzisz, co bierzesz”.
– Za kilka minut zupełnie się rozwidni – zauważyła Ellie.
– Wiem – odparła Kate, podchodząc do łóżka Donalda. Na widok Delli do oczu napłynęły jej łzy. Kobieta trzymała pomarszczoną rękę męża i płakała cicho.
– To dla niej takie trudne. Zwierzyła mi się kiedyś, że Donald był jedynym mężczyzną, który powiedział, że ją kocha. Nie potrafiła się poddać. Donald już od tygodni to tracił przytomność, to ją odzyskiwał. Wczoraj zapadł w… Della wie, że to już koniec. Czuje się ogromnie winna, że nie zrobiła tego, o co ją prosił. Stracił wolę życia. Nie życzył sobie tego wszystkiego. Jego oczy… po ostatnim wylewie widziałam w jego wzroku nieme błaganie. Nie mogłam nakłonić Delli… Był jej mężem…
– Nie ustaliłyśmy, kto… – zaczęła Ellie.
– Wiem – powiedziała Kate. – Ja… ja to zrobię. Powinnam być bardziej stanowcza. Powinnam mocniej nalegać…
– Ja to zrobię – zaoferował się Gus. Kate z ulgą przyjęła jego słowa. Nagle przypomniała sobie, co obiecała Donaldowi.
– Nie. Ja muszę to zrobić.
Kate poruszała się z wprawą, zrodzoną z desperacji. Ellie i Gus obserwowali ją, jak zdejmuje Donaldowi maskę tlenową, odłącza cewnik, odstawia na bok monitor, kontrolujący pracę serca. Z trudem oderwała rękę Delli od dłoni Donalda.
– Musisz pójść po jego ubranie – nakazała jej niespodziewanie silnym głosem, a do Ellie: – Przynieś basen z ciepłą wodą, mydło toaletowe i miękki ręcznik.
Przez cały czas, kiedy myła i wycierała schorowanego Donalda, mówiła do niego:
– Staram się zrobić to jak najszybciej, Donaldzie. Przepraszam, że pochłania mi to tyle czasu, ale muszę też myśleć o Delli. Trochę cię teraz przypudrujemy – powiedziała, delikatnie wcierając w jego wątłą, zapadniętą klatkę piersiową nieco zasypki dla niemowląt. Szybko włożyła mu świeżo wyprasowany podkoszulek, a potem zaczęła się mocować, by wsunąć jego bezwładne dłonie w rękawy śnieżnobiałej koszuli ze spinkami przy mankietach. Jej ruchy były pewne, wprawne, jakby przygotowywała się do tego zadania. Wyrzuciła starą pieluchę, umyła go. Kącikiem oka dostrzegła, jak Della sięga po nową pieluchę.
– Nie! – Jej okrzyk przypominał strzał karabinowy. – Nie uda się na spotkanie z synem i córką w pielusze. Przynieś jego kalesonki, Dello, i to szybko!
Jasnoniebieskie spodenki były sztywne, świeżo uprasowane. Kate z trudem mu je włożyła, a potem mocowała się ze spodniami.
– Potrzebny mi pasek – powiedziała, wsuwając śnieżnobiałą koszulę w spodnie. Sapała i dyszała ze zmęczenia. – Spinki do mankietów – poleciła ochrypniętym głosem. – A teraz kolorowy krawat. Do diabła, Dello, przynieś krawat! Pośpiesz się – krzyknęła. – O Boże, nie wiem, jak się wiąże krawat! Donald lubił węzeł Windsor.