– Ponieważ o niej nie wiedziałam. Myślałam, że… że go porzuciła, kiedy dzieci były jeszcze małe. Nigdy ze mną o niej nie rozmawiał. Nie wiedziałam, że nie żyje i jest pochowana razem z ich synem i córką. Powinien mi to powiedzieć. Miałam prawo wiedzieć. Myślałam, że pochowają mnie obok niego.
– Och, Dello! – wykrzyknęła Ellie, obejmując starszą kobietę. – Możemy kupić miejsce zaraz obok ich grobu. Wcale nie jest powiedziane, że nie spoczniesz obok.
– Nie! Są rodziną. Nie ma tam dla mnie miejsca – rozszlochała się Della. – Ostatnie słowa Donalda brzmiały: wracaj tam, skąd przyszłaś. A więc wrócę. Należy spełniać ostatnią wolę zmarłych. Twoja matka sadzi te kwiaty, a ja wrócę do Meksyku.
Ellie wzięła głęboki oddech i wyrzuciła z siebie:
– Uważam, że powinnaś o tym porozmawiać z mamą. Wiesz, że nic nie jest albo czarne, albo białe. – Po chwili dodała: – Nie poradzimy sobie bez ciebie.
– Ellie, jestem stara, mam siedemdziesiąt trzy lata. Niewielki ze mnie pożytek. Twoja matka myśli, że mnie nabierze. Z początku zatrudniła kogoś do cięższych prac, potem do lżejszych, w końcu do zupełnie prostych. Jedna pani pierze i prasuje. Druga myje okna, jeszcze ktoś inny czyści basen.
– Dello, mama chciała ci ulżyć. Chodziło jej o to, żebyś się mogła zająć Donaldem. W ten sposób chciała ci pomóc, odwdzięczyć się tobie i Donaldowi za całą waszą opiekę nad nami w przeciągu wszystkich tych lat. Proszę, nie łam jej serca. Jeśli chcesz jechać do Meksyku z wizytą, proszę bardzo, ale wróć.
– Nie mogę, moja najsłodsza Ellie. Wszystko popsułam. Nie zrobiłam jedynej rzeczy, o którą mnie prosił Donald. Nie pozwalałam mu odejść. Byłam samolubna. Źle zrobiłam. Nie chcę już o tym mówić. Wkrótce będzie świtało, musimy się pośpieszyć, by skończyć robotę. Ze względu na twoją matkę. Teraz ją rozumiem. A ty musisz zrozumieć mnie. Nie płacz, Ellie, zmoczysz roślinki i zmarnieją od słonych łez.
– Wszystko mi jedno – jęknęła Ellie.
– Ale mnie nie jest wszystko jedno, więc przestań – poleciła jej Della. Ellie posłuchała rozkazującego tonu głosu, który pamiętała z dzieciństwa.
– Jesteś niedobra – powiedziała tak jak wtedy, kiedy była mała.
– Nie całkiem – odparła Della.
– Zamierzasz złamać mamie serce – oświadczyła Ellie krnąbrnym tonem.
– Dość tego. Jeśli jej złamię serce, ten mężczyzna wszystko naprawi. Spójrz na nich. Tak ją kocha. Widzę to. Nie martw się o jej serce.
– Nie jesteś wszystkowiedząca, Dello – oświadczyła z uporem Ellie.
– Zgadzam się, ale wiem prawie wszystko. Kop.
– A co z moim sercem?
– Jesteś młoda, przeżyjesz. Kop!
Kate wydawało się, że upłynęło dużo czasu, gdy powiedziała:
– Za jakieś dwadzieścia minut się rozwidni. Została nam jeszcze jedna czwarta roboty. Byłam taka pewna, że nam się uda. Chłopcy ciężko pracowali. Miałeś rację, Gus, to był głupi, niewykonalny pomysł. I po co? – Przysiadła na piętach. – Równie dobrze możemy przerwać teraz Wszyscy są skonani. Powiedz, by przestali, Gus. Nie mam już siły.
– Rezygnujesz? – spytał Gus z osłupieniem.
– Tak.
– W takim razie sama im to zakomunikuj – oświadczył, nie przerywając pracy. – Nigdy nie lubiłem ludzi, którzy się łatwo poddają.
– Trudno – powiedziała oschle Kate.
W chwilę później wyprostowała się i krzyknęła, by wszyscy przerwali pracę i jej wysłuchali. Gdy utkwili w niej wzrok, oświadczyła:
– Wkrótce wzejdzie słońce, więc przerywamy pracę. Doceniam wasz wysiłek, to, że pracowaliście przez całą noc. Miałam nadzieję, że… że zdarzy się cud i uda nam się skończyć. Chcę wam wszystkim podziękować. Dajcie mi kilka minut, bym mogła umyć ręce, to wypłacę wam pieniądze. Zapraszam was wszystkich na śniadanie, jeśli nie jesteście zbyt zmęczeni, by jeść.
Obserwowała, jak jeden ze studentów wystąpił naprzód. Był to młody chłopak o zmęczonych oczach, ubrany w szarą bluzę z literami USC.
– Proszę pani, czy może nam pani powiedzieć, dlaczego pani to robi? – spytał.
Przez głowę Kate przemknęło kilka pomysłów, ale zdawała sobie sprawę, że żaden z nich nie zadowoli stojącego przed nią młodego człowieka. Pracowali ciężko i z poświęceniem, więc wyjaśniła mu ze łzami w oczach, o co tu chodzi.
Młodzieniec spojrzał na pozostałych, a potem na szarzejące niebo.
– Jeśli posegregujemy flance według kolorów, zdążymy. Po wschodzie słońca dokończymy sadzenie. Trzeba utworzyć tęczę. Wcale nie musimy umieszczać kwiatów w ziemi. Tam z góry i tak nie będzie widać, czy rzeczywiście są posadzone. Ruszać się! Ruszać! Mamy jeszcze jakieś osiem minut.
Kate nigdy w życiu nie widziała takiego zbiorowego wysiłku. Słyszała nawoływania:
– Więcej różowych, potrzebuję niebieskie, fioletowe, nie, nie, żółte tam, różowe tu, pośpieszcie się, więcej fioletowych, czerwone tam na końcu. Ruszać się! Ruszać! Trzy minuty. Więcej niebieskich, stokrotki tam, dwie minuty, już prawie koniec, dalej, Beasley, jesteś przecież w sztafecie uczelnianej, ruszaj się! No, właśnie, jeszcze jedna minuta… wszystkie fioletowe tutaj. Trzydzieści sekund, skończone!
– O mój Boże! – wykrzyknęła Kate, uśmiechając się przez łzy.
– A niech mnie – mruknął Gus.
– Jaka śliczna – zachwyciła się Ellie.
– Boska – powiedziała Della.
– Chłopaki, dobra robota – oświadczył chłopak w bluzie USC, a potem zwrócił się do Kate: – Co teraz? – Zmieszany dodał: – Czy nie powinna pani jakoś tego spuentować, coś powiedzieć, może zmówić modlitwę?
Kate oblizała spierzchnięte wargi. Czuła, że język ma zupełnie sztywny. Spojrzała w niebo.
– Hej, Donaldzie! – krzyknęła na cały głos. – To dla ciebie! Dla twojego syna Bobby’ego! Dla twojej córki Lucii!
– A teraz przygotuję dla wszystkich śniadanie – zapowiedziała Della. – Ellie, idź do sklepu po jajka i boczek.
– Dziękuję, bardzo dziękuję – powtarzała Kate, ściskając po kolei ręce studentom. – Jeśli macie ochotę popływać, proszę bardzo. Przygotujemy śniadanie. Zrobimy sobie długą przerwę, każdy dostanie premię.
Oczy Kate były wilgotne, ale pełne gwiazd, gdy spojrzała na Gusa.
– Nigdy nie wpadłabym na pomysł, by posegregować flance, a ty?
– Też nie. Ale dalej bym kopał i sadził. Ten dzieciak prostą drogą osiągnął cel. A niby jesteśmy starsi i powinniśmy być mądrzejsi.
– Ostatecznie po to posyłamy ich do college’u – odparła Kate, śmiejąc się. – Jak ślicznie wygląda. Wyobrażam sobie minę Donalda. Warto było się tak męczyć. Napiłabym się kawy, a ty?
– Nie jesteś na mnie zła, że zarzuciłem ci brak wytrwałości?
– Dlaczego miałabym być zła? Powiedziałeś prawdę. Zrezygnowałabym. Przez całe życie tak postępowałam. Kiedy było ciężko albo nie chciałam czemuś stawić czoła, zamykałam się w skorupie i robiłam się na wszystko obojętna. Nie, nie jestem szalona.
Później, trzymając w ręku kubek z kawą, przekrzykując gwar, dobiegający od strony basenu, Kate zapytała:
– Co zamierzasz teraz zrobić, Gus?
– Mam kilka możliwości – odparł ostrożnie.
– „Times” to niezła gazeta. Możesz wszystko jeszcze raz przemyśleć… Mieszka tam cała twoja rodzina. A propos, powiedziałeś im o… no wiesz, o domu w Connecticut?
– W końcu tak. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia i wróciłem dó Stamford. Zamierzałem oddać te cholerne pieniądze, ale dom był pusty. Dowiedziałem się, że staruszek sprzedał swoją połowę firmy wspólnikowi i zniknął. Facet wręczył mi kopertę. Powiedział, że mój stary stwierdził, że wcześniej czy później się pojawię. Miał mi ją wtedy oddać. Spodziewałem się listu z wyjaśnieniem, czemu nas zostawił. Może czegoś w rodzaju przeprosin. Może zapytania o zdrowie mamy i reszty. Nie było żadnego listu, żadnej wiadomości. Chciało mi się wyć. Kiedy wróciłem do samochodu, dałem upust swej wściekłości.