Выбрать главу

– Obsesję – powiedziała cicho Kate.

– Nie, mamo, bzika. Trzeba być szalonym, by porzucić własną rodzinę. Nie zależy jej na nas. Doprowadziła mnie do takiej furii, że powiedziałam jej o tęczy, ale nie sądzę, by dotarło do niej choć jedno słowo z tego, co mówiłam. Poradziłam jej, by się utopiła, i poszłam sobie.

– Ellie, jak mogłaś! – krzyknęła Kate.

– Jakoś mogłam. I wcale nie żałuję. Boże, jak późno. Muszę już lecieć. Ty płacisz, tak? – Uśmiechnęła się, objęła matkę, a po chwili już jej nie było.

Kate dokończyła pić kawę, wypaliła papierosa i zapłaciła rachunek.

– Rodeo Drive, oto nadjeżdżam – mruknęła, włączając się do ruchu. Kate biegała od sklepu do sklepu, kupując wszystko, co jej wpadło w oko. Za każdym razem, gdy chowała do portfela platynową kartę American Express, zastanawiała się, czy zostanie przetopiona. Prezenty dla Ellie kazała zapakować i wysłać na jej domowy adres. Każdy opatrzony był pieczątką: NIE OTWIERAĆ PRZED BOŻYM NARODZENIEM. To samo zrobiła z prezentami dla Betsy zastanawiając się, czy jej córka przyjmie je i czy przyśle jej chociaż kartkę z życzeniami. Sama wysyłając kartki świąteczne do Ellie i Betsy, dołączała do nich czeki.

W drodze do domu, żując wcześniej kupioną bułkę, zastanawiała się nad wszystkimi rzeczami, które kupiła dla siebie na ten nie planowany urlop. Zachichotała, przypomniawszy sobie minę ekspedientki, kiedy mówiła: „Wezmę to we wszystkich kolorach” albo „Poproszę dwie takie, trzy takie, biorę wszystko ze sobą”. Wydała majątek. Skrzynka dobrego wina dla Gusa, drobiazgi od Gucciego dla pracowników biura, prezenty dla wszystkich znajomych. Listonosz będzie potrzebował ciężarówki tylko na prezenty od niej. Ale czuła się wspaniale i postanowiła częściej wybierać się na zakupy. Przeszła długą drogę od czasów, kiedy sama szyła dla siebie sukienki, ozdabiając je falbankami i aplikacjami. Skrzywiła się na wspomnienie tamtych lat.

Zanim Kate dotarła do domu, zrobiło się późno. Najbardziej nie lubiła powrotów do ciemnego, zimnego domu, w którym nie witały jej żadne smakowite zapachy. Zazwyczaj kiedy przestąpiła próg, włączała radio, telewizor i wszystkie lampy. Potem parzyła kawę, słuchała wiadomości, zostawionych na automatycznej sekretarce, jadła to, co znalazła w lodówce, siadała na kanapie i dzwoniła do Gusa.

Pakunki, które przyniosła ze sobą do domu, rzuciła na podłogę. Ledwo się mogła doczekać chwili, gdy opowie Gusowi, jak spędziła dzień. Usłyszała głos automatycznej sekretarki.

Rozczarowana podała swoje imię i godzinę, o której dzwoniła. Spochmurniała uświadomiwszy sobie, że może poszedł na randkę. Wprawdzie nie powiedział, że z kimś się spotyka, ale był młodym, zdrowym mężczyzną. Myśl, że Gus może kogoś mieć, zaniepokoiła ją. Ponownie zadzwoniła do niego o wpół do dwunastej, tuż przed snem. Tym razem nie zostawiła wiadomości. Twarz zaczęła ją palić, gdy wyobraziła go sobie w łóżku z młodszą kobietą, o miękkiej i gładkiej skórze. Nie miała prawa niczego mu zabraniać. Mógł robić, na co miał ochotę, podobnie jak ona. Tylko, że ona nie miała ochoty.

Przyśnił jej się przystojny lotnik, siekący pociskami jej tęczę z kwiatów, uśpioną w czasie zimy. „Uciekaj, Gus, uciekaj. On chce cię zabić!” – krzyczała. Sama też uciekała, ciągnąc za sobą wielki worek na śmieci, wypełniony barwnie opakowanymi prezentami gwiazdkowymi. Odgłos kul padających u jej stóp, obudził ją. Ciężko oddychała, z trudem łapiąc powietrze. Osunęła się na poduszkę, czuła zamęt w głowie, próbując zrozumieć swój sen. Padał deszcz, ciężkie krople bębniły głośno o szyby. Pilotem był oczywiście Patrick. Chciał zabić Gusa, bo ona nosiła się z jakimiś zamiarami. We śnie próbowała chronić Gusa. Dlaczego? Co znaczyła ta torba z prezentami gwiazdkowymi? Wszystkimi owymi prezentami z dawnych lat, które razem z dziewczynkami pakowały z taką miłością, a których nigdy nie miały okazji wręczyć. Kate zupełnie się rozbudziła.

– Cholera!

Od lat nie śnił jej się Patrick, ostatnio rzadko też o nim myślała. Przyśnił jej się chyba w związku z tym, co Ellie opowiedziała o Betsy. Zacisnęła powieki i spróbowała przywołać obraz Patricka. Próbowała wszelkich znanych sobie sztuczek, by go ujrzeć, ale na próżno. Zamiast niego widziała pod zamkniętymi powiekami twarz Gusa. Miał taki łagodny uśmiech, takie troskliwe spojrzenie. Dotyk jego dłoni był też delikatny. Otworzyła gwałtownie oczy na myśl o swoim ostatnim telefonie, kiedy to nikt nie podniósł słuchawki po drugiej stronie. Wyciągnęła rękę spod kołdry i wzięła zegarek. Dobry Boże, dziewiąta godzina! W Nowym Jorku południe. Gus powinien już dawno do niej oddzwonić. Chyba że nie wrócił do domu na noc. Do tej pory zawsze do niej oddzwaniał.

Kate wyskoczyła z łóżka. Nie będzie o tym myślała. Zanim wzięła prysznic, ubrała się i zaparzyła kawę, stworzyła w myślach portret dziewczyny, z którą Gus spędził ostatni wieczór. Miała dwadzieścia sześć, może dwadzieścia osiem lat, pracowała zawodowo, ubrana była w kostium, białą bluzkę, miała pojedynczy sznur pereł, na nogach buty od Bally’ego, paznokcie u rąk polakierowane, swobodną fryzurę. Była zgrabna, wyglądała dobrze we wszystkim. Była śliczna i inteligentna. Jeździła jaskrawoczerwonym porsche, a na drugich, kształtnych nogach, nosiła szpilki. Chodziła z teczką i miała takie doświadczenie w sprawach seksu, że mężczyźni, szczególnie Gus, tracili dla niej głowę po jednej spędzonej z nią nocy. Miała na imię… Gennifer, Gennifer pisane przez G, a nie J. G sprawiało, że była ponad wszystkie Jennifer, zamieszkujące Nowy Jork.

– Cholera! – zaklęła Kate.

Kręciła się po kuchni, szukając czegoś do jedzenia. Pomarszczone jabłka leżały w koszyku chyba od miesiąca. Chleb spleśniał, ser również. Samotny ogórek w pojemniku na warzywa składał się z żółtych, śmierdzących pestek i skórki. W torebce z herbatnikami pełno było małych robaczków, podobnie jak w paczce krakersów. Boże, jak długo to wszystko trzyma? Najwyraźniej musi się udać do sklepu spożywczego, a najlepiej zrobić to właśnie teraz. Weźmie wolny dzień – pojedzie do sklepu, zrobi zakupy, wróci do domu i coś sobie ugotuje. Może nawet upiecze ciasto. Potem usiądzie i wszystko zje. Nie zadzwoni do biura. I nie będzie odbierała żadnych telefonów. Może zrobi krówki z prawoślazem, masłem orzechowym i prawdziwymi orzechami. Albo placek bananowy. Upiecze kurczaka faszerowanego. Starczy jej na cały tydzień. Może ugotuje garnek spaghetti. Podzieli wszystko na porcje i zamrozi. Zje cały placek i krówki. Niech Gennifer, jak jej tam, je fasolkę szparagową i pije jogurt. Ona nie zamierza nikogo usidlać, nie musi być chuda jak szczapa. Jest normalną kobietą, która lubi sobie zjeść.

– Cholera! – mamrotała, wciągając płaszcz przeciwdeszczowy. – Cholera, cholera, cholera!

15

Kiedy Kate wróciła ze sklepu do domu z jedenastoma torbami artykułów spożywczych, usłyszała, jak dzwoni telefon.

– Dzwoń sobie, mam cię w nosie – mruknęła, przystępując do rozpakowywania zakupów. Już wcześniej wyłączyła automatyczną sekretarkę. Jaka była niemądra, głupiutka. I jak bardzo zazdrosna. Wrzucając bezładnie do szafki pudełka płatków śniadaniowych i ryżu, mruczała pod nosem: „Gennifer przez G, Gennifer przez G”. Ta pozbawiona twarzy i nazwiska kobieta w jej myślach szybko nabierała cech indywidualnych, z każdą godziną stawała się piękniejsza, powabniej sza, bardziej wyrafinowana. Była teraz szczupła jak modelka, niewiarygodnie urodziwa, miała pełne, zmysłowe usta i burzę gęstych, lekko kręconych włosów; gdy odrzucała głowę, unosiły się w powietrzu, tworząc ruchomą aureolę.