Выбрать главу

Upchnąwszy zakupy na półkach, Kate z brzękiem postawiła na kuchni patelnię, żeby przysmażyć mielone mięso do spaghetti. Właśnie myślała o Gusie, kiedy rozległ się ostry dzwonek telefonu. Był z Gennifer przez G, patrząc na nią pożądliwie. Gennifer przez G przeciągnęła się jak kotka, pod cienkim prześcieradłem odznaczały się jej sutki. „Chodź, kochasiu” – zamruczała. „Wiem, czego chcesz. Mamy czas, kochasiu”. Tak, tak, zwraca się do wszystkich właśnie jakoś tak beznadziejnie. Gennifer przez G z pewnością powie coś w rodzaju: „Mamy czas, żeby się trochę… pociupciać…” Nie, nie wyraziłaby się tak. Już prędzej powiedziałaby: „Och, pokochajmy się jeszcze raz”. A Gustaw Stewart, patrząc na nią pożądliwie, spełni jej prośbę. Dwa razy. Ale czy Gennifer przez G będzie zmęczona? Nic podobnego. Wstanie, przeciągnie się, by Gus mógł podziwiać jej sterczące, jędrne piersi, jej idealnie płaski brzuch, jej perfekcyjne pośladki. Może na ten widok jęknie, ukryje głowę w poduszce i poprosi: „Zróbmy to jeszcze raz. Teraz. Zaraz”. Gennifer przez G odrzuci gęste włosy, mrugnie do niego chytrze i powie: „Wszystko zależy od tego, co masz do zaoferowania, kochasiu”. Wtedy on oświadczy: „Co powiesz na dom w Connecticut wart osiem milionów dolarów i cztery miliony na koncie?” Gennifer przez G wygnie się kusząco i rzuci: „Jeśli mówisz prawdę, kochasiu, cała jestem twoja”.

– Ty łobuzie! – krzyknęła Kate, kiedy cebula zaczęła się przypalać. Gwałtownie ją zamieszała. – Powiedziałeś, że rozdzieliłeś pieniądze, powiedziałeś, że nie chcesz tego domu. Ty draniu! Ty wstrętny, śmierdzący draniu!

Zadzwonił telefon. Kate wyłączyła kuchenkę. Nikomu już nie zaufa. Najpierw Patrick, a teraz Gus.

– Zawsze w głębi duszy bałam się, że Patrick mnie kiedyś zdradzi, ale nigdy nie posądzałam ciebie o niewierność, Gusie – zaskomlała. Otworzyła lodówkę i sięgnęła po jedną z butelek wina, które tam wcześniej włożyła. Wino z supermarketu. A jemu wysłała na Gwiazdkę całą skrzynkę Mouton Rothschild rocznik 1924. – No, jeszcze zobaczymy! Gennifer przez G nie będzie piła wina, za które ja zapłaciłam.

Na kuchennym stole wciąż leżała portmonetka, pełna paragonów po wczorajszych zakupach. Kate zaczęła w nich grzebać, aż znalazła ten, o który jej chodziło. Z trudem powstrzymując łzy wykręciła odpowiedni numer, przedstawiła się, podała numer swojego zamówienia i krzyknęła do słuchawki:

– Proszę anulować to zamówienie! Uznać moje konto. Sama kupuj sobie wino, panno Gennifer przez G!

Kate wlała do szklanki biały zinfandel i napiła się łapczywie. Nigdy w życiu nie piła wina o jedenastej rano.

– Cóż, zawsze kiedyś musi być pierwszy raz – mruczała, chodząc z pokoju do pokoju i wyciągając z gniazdek wtyczki telefoniczne.

O wpół do pierwszej skończyła wino, poszła do łazienki i wszystko zwymiotowała. Umyła zęby, podreptała z powrotem do kuchni i od – pieczętowała drugą butelkę zinfandela. O drugiej spróbowała pójść do łazienki, ale dostała torsji, zanim dotarła do drzwi.

– Cholera! – mruknęła, kiedy skończyła rzygać. – Kto to teraz posprząta? Dellaaaa!… A, do diabła z tym.

Idąc do kuchni spojrzała przez ramię na nieporządek, jaki zrobiła pod drzwiami łazienki i niczym prawdziwa Scarlett powiedziała:

– Pomyślę o tym jutro. Może już nigdy nie będę korzystała z tej łazienki. Och, Dello, tak mi ciebie brak. Upiłam się, Patricku. Szkoda, że mnie nie widziałeś. Wszystko wyrzygałam. Dwa razy! – dodała triumfującym tonem. – Gennifer przez G nigdy by nie dostała torsji, nigdy nie straciłaby panowania. Chrzanię to. Słyszysz mnie, Patricku? Przeklinam i jestem pijana. Ale obciach. Nauczyłam się tego słowa od Ellie i jej znajomych. Co sobie teraz o mnie myślisz, Patricku?

Powinna zaparzyć kawę. Przecież gotowała, prawda? Breja, stojąca na kuchni, pachniała smakowicie. Zmieszała się na widok armii butelek, puszek i pudełek na szafce. Może powinna wszystko wyrzucić i zacząć od początku.

– Nie wojno marnować jedzenia – powiedziała, chichocząc. Później, kiedy poczuje się… inaczej, postanowi, co z tym wszystkim zrobić. Teraz musiała się koniecznie napić kawy. Każdy głupi, nawet Gus, potrafi zaparzyć kawę.

Zaczęła płakać, odmierzając kawę do metalowego koszyczka. Połowę wysypała na blat, połowę na podłogę. Spróbowała drugi raz, potem trzeci, nim w koszyku znalazło się dosyć kawy. Zalała wodą pudełko ze spaghetti. Przez chwilę patrzyła na nie, a potem wzruszyła ramionami:

– Komu zależy? Mnie nie.

Znów zachichotała. Podeszła chwiejnym krokiem do jednego z dębowych krzeseł i rozsiadła się na nim, przybierając bardzo nieprzyzwoitą pozę.

– Jestem pijana, jestem pijana, jestem pijana – mamrotała melodyjnie. Poczuła ucisk w żołądku. – Patricku, nienawidzę cię za to, że wyjechałeś i mnie zostawiłeś. Nienawidzę Gusa Stewarta za jego niewierność. Ale kocham ciebie, Dello – powiedziała z płaczem. – Co jest we mnie takiego, że wszyscy mnie porzucają? – Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się z żalu nad sobą. Zawodziła, waląc pięściami w kuchenny stół, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi.

– Wynoście się! – krzyknęła. – Nikogo nie zapraszałam. Zostawcie mnie w spokoju.

Dzwonek nadal dzwonił, kawa perkotała.

– Zamknijcie się, boli mnie głowa – mruknęła.

Nagle zaległa cisza; dzwonek u drzwi przestał dzwonić, ostatnia kropla kawy skapnęła do dzbanka.

– Chcę mieć kota!

Wzrok Kate padł na dwie butelki po winie i bałagan, panujący na szafce. Mój Boże, już piąta godzina?

– Kogo obchodzi, która godzina – powiedziała, wlewając kawę do olbrzymiego kubka. – Kto, u diabła, wypije tyle kawy? Chyba ja, bo nie widzę tu nikogo innego i nie mam kota. Boże, chcę mieć kota – powiedziała, do oczu napłynęły jej łzy litości nad sobą. Może podaruje mi go Ellie. Musi być bury w żółte pręgi i mieć duże oczy. Nazwie go Betsy II.

Sięgnęła do kontaktów i przekręciła wszystkie sześć naraz. Kuchnię zalało światło. Lampy na tarasie i podwórzu oślepiły ją. Rozległ się dzwonek w drzwiach od ogrodu. Kate spojrzała na szklane drzwi i ujrzała dwóch policjantów, zaglądających do środka.

– Wynoście się stąd! – krzyknęła. Dzwonek znów zadzwonił.

– Pani Starr, proszę otworzyć drzwi. Musimy z panią porozmawiać.

– Dlaczego? – spytała chytrze Kate.

– Proszę, to zajmie tylko chwilkę.

– Czy zrobiłam coś złego?

– Nie, po prostu musimy z panią porozmawiać. Zdaje się, że nie działa u pani telefon.

– Trele-morele. Od kiedy to policja zajmuje się telefonami? – wymamrotała niewyraźnie. – Proszę odejść.

– Zostaniemy tu, póki nie otworzy nam pani drzwi.

Kate zastanowiła się.

– Czyżby? Nawet, jak położę się do łóżka?

– Tak.

– Pójdziecie sobie, jak wam dam czek?

– Jeśli najpierw otworzy pani drzwi, by go nam wręczyć.

– O, nie, wsunę go pod drzwi. Wróćcie jutro.

– Pani Starr, jeśli nie otworzy pani drzwi, wyważymy je.

– Będziecie musieli zapłacić za szkody – powiedziała z ożywieniem Kate. – To… to włamanie. To mój zamek, nie możecie tego zrobić.

Odwróciła się do policjantów plecami i zaczęła pić kawę. Znów rozległ się dzwonek u drzwi.

– Przysłała nas Ellie – powiedział jeden z funkcjonariuszy. – Jesteśmy przyjaciółmi. Czy teraz otworzy nam pani drzwi?

– Jaka to słodka dziewczyna. Dała wam bilety, byście je wieźli aż taki kawał drogi?

– Pani Starr, proszę otworzyć drzwi.

– Nie mogę znaleźć zamka. Nie chcą się otworzyć. Chyba nie będę was mogła wpuścić – powiedziała Kate, wracając na swoje krzesło. – Zostawcie bilety na tarasie. Jutro zadzwonię po kogoś, by odblokował drzwi.