Выбрать главу

– Nie mogę ci powiedzieć, jakie rzeczy przychodziły mi do głowy. Boże, wyobraźnia, szczególnie taka, jak moja, to przekleństwo.

– Wiem, co masz na myśli. Ja czasem też daję się ponieść fantazji – zgodziła się z nim Kate.

Rozmawiali przez godzinę. W końcu Gus powiedział:

– Słuchaj, Kate, zadzwonię do ciebie jutro, dobrze?

– Jasne. Zabiorę się teraz do gotowania spaghetti.

Ale zamiast gotować spaghetti Kate wyciągnęła się na kanapie, zamknęła oczy i zaczęła śnić na jawie. Miała na imię Cate przez C i czterdzieści sześć lat…

16

Kate spojrzała na krzykliwy szyld nad sklepem w Tijuana. Trafika Jesus. Ostrożnie weszła na przegniły, drewniany stopień. Wyglądało na to, że w sklepie sprzedają wszystko. Spodziewała się gablot z papierosami i cygarami, ale ich nie zobaczyła. Ujrzała natomiast telefon. A więc to tutaj przychodziła Della, by do niej dzwonić.

– Señor, czy mógłby pan posłać kogoś po señorę Dellę Rafaellę – powiedziała wolno i wyraźnie.

– Si, ale na nic się to nie zda. Señora Della wyjechała pomóc swej siostrzenicy. Daleko stąd. Jeden dzień jazdy samochodem, dwa dni na piechotę. I dwa dni z powrotem. Zostanie tam przez tydzień, by pomagać. Niemowlęta wymagają ciągłej opieki. I dużo pieniędzy, señora.

– A niech to! – Cholera, nie spodziewała się tego. Tak to czasami bywa z niespodziankami. Cztery dni. Jej samolot odlatywał na Hawaje jutro wieczorem. Potrząsnęła głową. – Jeśli zostawię wiadomość, przypilnuje pan, by señora Della otrzymała ją po powrocie?

– Si, señora.

Kate wydarła pustą kartkę z notatnika z adresami. Dzięki Bogu, że nie znała nikogo o nazwisku, zaczynającym się na literę O. Razem z liścikiem wręczyła sklepikarzowi banknot dziesięciodolarowy.

– Czy to pani przyjaciółka? – spytał zaciekawiony.

– Najlepsza, jaką kiedykolwiek miałam. Bardzo mi jej brak. Dobrze ją pan zna?

– Bardzo dużo pomaga swojej rodzinie, innym też. Jest obywatelką Stanów Zjednoczonych – powiedział z dumą – a mimo to mieszka tu razem ze swoimi. Często tu przychodzi. Ma bardzo smutne oczy – dodał, kiwając głową. – Podobne do pani, señora.

– Nie zapomni pan oddać jej mojego liściku? – spytała Kate.

– Nie señora, nie zapomnę. Nie często pojawiają się tu Amerykanki, żeby zostawić dla kogoś wiadomość. Czy chce pani coś kupić?

– O tak, tak, naturalnie. Papierosy i… i zapalniczkę, i te dwa breloczki do kluczy. Wezmę też tamten długopis Bica i notes. Pastę do butów, miętuski i dwa pudełka wiśniowych żelek.

Trzydzieści dolarów zmieniło właściciela. Kate wiedziała, że została oskubana, ale nie przejmowała się tym. Wzięła zatłuszczoną torbę i wyszła. Zostawiła ją później w sklepie, do którego wstąpiła; wsunęła torbę pod stos barwnych szali.

Wróciwszy do hotelu w Chula Vista, Kate wzięła prysznic i przez resztę dnia oglądała telewizję. Wcześnie poszła do łóżka, długo spała. Wstała, zamówiła śniadanie do pokoju, wzięła prysznic i poszła do kościoła. Pospacerowała po mieście, zjadła lunch i wróciła do hotelu. Spakowała torbę, wymeldowała się i przyjechała na lotnisko trzy godziny przed czasem. Znów zjadła i czekając na przybycie pilota wycieczki przeczytała kilka czasopism.

– Ellie, uduszę cię – mruknęła na widok pilotki, trzpiotowatej dziewiętnastoletniej dziewczyny. Za nią szli jej podopieczni. Kate zauważyła, że wszyscy byli siwowłosymi emerytami. Wystarczyło jedno spojrzenie, by się przekonać, że nie znajdował się wśród nich nikt poniżej siedemdziesiątki. Cóż, pozostaje jej jedynie zrobić dobrą minę do złej gry.

Godzinę później, kiedy pilotka prowadziła ich do samolotu, Kate odciągnęła ją na bok i zapytała:

– Dlaczego traktuje pani tych ludzi tak protekcjonalnie? I czy musi pani tak wrzeszczeć na całe gardło? Nie jestem głucha, inni też nie. Nie widzę powodu, dla którego trzyma pani w górze tę śmieszną tabliczkę. Czuję się zażenowana. Proszę się nad tym zastanowić. Kiedy tylko dotrzemy na Hawaje, odłączę się od grupy. Biuro, które zarezerwowało mi miejsce na tej wycieczce, najwyraźniej nie wzięło pod uwagę moich upodobań. I czy naprawdę musieliśmy wstawać wszyscy po kolei i opowiadać o sobie? Nie jesteśmy dziećmi. Zastanawiam się, czy od razu nie zrezygnować z udziału w tej imprezie i nie polecieć indywidualnie.

– Uważa pani, że przesadzam? Ze starszymi ludźmi trzeba postępować bardzo ostrożnie. Chcą, żeby im wszystko tłumaczyć, noszą aparaty słuchowe i grube okulary.

– Dzięki czemu widzą i słyszą lepiej, więc te tabliczki i podniesiony głos są niepotrzebne. To jest żenujące dla nas wszystkich.

– Dobra – powiedziała sztywno pilotka. – Kim pani jest, jakimś instruktorem, kontrolerem czy kim? Wizytatorem z ramienia biura?

Kate tylko się uśmiechnęła i pomyślała o Delli i Donaldzie.

– To, że jest się starym, niekoniecznie oznacza, że jest się głupim. Nie daje to też pani prawa do upokarzania kogokolwiek.

Zajmując miejsce z tyłu samolotu, w części dla palących, Kate zastanowiła się, co ją skłoniło do zwrócenia uwagi pilotce. Za dwadzieścia lat stanę się siwa, jak oni, i będę uczestniczyła w podobnych wycieczkach – oto, dlaczego, odpowiedziała sobie. Kiedy dobiegnę siedem, dziesiątki, Gus skończy pięćdziesiąt sześć lat. Będzie ją ciągnął za sobą, idąc sprężystym krokiem. Wzdrygnęła się. Boże, czemu pozwoliła się Ellie na to namówić? Święta należy spędzać w domu, razem z najbliższymi. Ale jej najbliżsi mieli inne plany. Nikt nie chciał spędzić świąt z nią. Będzie z nieznajomymi sobie ludźmi, którzy też nie mają nikogo.

Na małym lotnisku w Kona Kate oddzieliła się od reszty wycieczki, Wzięła swoje bagaże, wynajęła samochód i otrzymała mapę pokazującą, jak dojechać do Kona Village.

– Proszę wypatrywać małej chaty przy drodze – powiedziano jej w biurze wynajmu samochodów. – Należy obok niej skręcić w lewo. Stamtąd dotrze pani do samej wioski.

Kate nie zauważyła chatki, musiała przejechać jeszcze siedem kilometrów, nim mogła zawrócić.

– Powinni mnie uprzedzić, że chata jest trochę oddalona od szosy – mruknęła, skręcając otwartym jeepem. Cały czas widziała jedynie czarną lawę. Gdzie ta osławiona zieleń i barwne kwiaty? Kiedy jechała zakurzoną, pokrytą koleinami drogą, przyszło jej na myśl słowo: „dewastacja”. – Ellie, zabiję cię, jak cię tylko dostanę w swoje ręce. – Gdzie, do jasnej cholery, podziała się cywilizacja?

W końcu jej wzrok przyciągnął jakiś zielony punkt. Palma. Dzięki Bogu. I woda; czuła zapach oceanu. Kate jechała dalej. W końcu dotarła do wioski. Odetchnęła głęboko: a więc to tutaj jest zieleń i kwiaty. I ludzie. Kawałek raju. Obejrzała się przez ramię, ale nie dostrzegła pól czarnej lawy.

Kate uśmiechnęła się, kiedy kobieta ubrana w strój ludowy zbliżyła się do samochodu, by włożyć jej na szyję girlandę z wonnych kwiatów.

– Witamy w Kona Village. Nazywa się pani…?

– Kate Starr. Właściwie przyjechałam z wycieczką Cromwell, ale odłączyłam się od grupy. Rozumiem, że będę tu miała osobną kwaterę. Posiłki też chcę spożywać osobno.

– Nie ma problemu, pani Starr. Proszę pójść ze mną. – Kobieta uśmiechnęła się i zaprowadziła Kate do biura, gdzie posadziła ją obok malutkiego biurka z drzewa tekowego. – Za chwileczkę przyniosę formularze meldunkowe. Przez ten czas proszę się poczęstować świeżym sokiem ananasowym – powiedziała, podając Kate małą, oszronioną szklaneczkę.

Kate rozsiadła się wygodnie i zerknęła na prospekt, leżący na biurku. Najbardziej na świecie ceniona oaza spokoju… 125 krytych strzechą hale. Przekartkowała broszurkę. Wesoła Godzina w barze Bora Bora od piątej do szóstej. We środę kierownictwo wydaje przyjęcie z cocktailami i pupu, ale co to jest. Żaglówki i pływanie pod wodą. Tenis. Wędkarstwo sportowe. Loty helikopterem. Lecznicze masaże ciała.