Выбрать главу

– Już ciemno!

– Nigdy nie słyszałam nic bardziej odkrywczego – zachichotała Kate.

– Chyba przegapiliśmy kolację – stwierdził Gus. Kate prychnęła.

– Zjedz mnie – zaproponowała. Wielki Boże, czyżby to powiedziała? – Tym razem zrobimy to na stojąco!

Gus odrzucił głowę w tył i wybuchnął śmiechem. Obudził drzemiącą tygrysicę. Posłusznie spełnił jej życzenie.

Kate obudziła się o trzeciej nad ranem. Natychmiast przypomniała sobie, gdzie jest i co się zdarzyło wcześniej. Dowód spoczywał obok niej. Uśmiechnęła się do siebie w ciemnościach, nasłuchując głośnego chrapania Gusa. Zrodził się w niej okrzyk szczęścia, zaczął przesuwać w górę i już miał wyrwać się z jej ust, gdy Gus wyciągnął rękę, by ją przytulić.

– Chrapałem? – spytał sennie.

– Och, jak mi dobrze – mruknęła Kate, tuląc się do niego. – Owszem, chrapałeś jak buhaj, ale podobało mi się to. Kochaliśmy się cztery razy – powiedziała tonem pełnym niedowierzania.

– Liczyłaś? – spytał żartobliwie Gus.

– Dopiero po trzecim razie. Zupełnie się rozbudziłam. I jestem głodna. Właściwie bliska śmierci głodowej. Czuję się taka… och, sama nie wiem.

– Podekscytowana.

– Właśnie.

– Chcesz iść na spacer? – spytał. – Możemy wstać, wziąć prysznic, iść na spacer, wrócić, usiąść na tarasie i obejrzeć wschód słońca. Poza tym – ciągnął – mam dwa batoniki i paczkę herbatników. Plus… plus cztery torebki orzeszków ziemnych i jednego banana. Możemy sobie urządzić prawdziwą ucztę.

– Wstajemy – powiedziała Kate i wyskoczyła z łóżka. W chwilę później uświadomiła sobie, że jest naga. Odwróciła się wolno, by spojrzeć na Gusa w świetle słabej żarówki. – Gus, chcę, żebyś mi się uważnie przyjrzał. Mam czterdzieści sześć lat, rozstępy, brzuszek, a moje pośladki wkrótce zrobią się obwisłe. Oto, jak wyglądam. Muszę usłyszeć, czy bardzo ci się to nie podoba. Chcę usłyszeć to teraz. Jestem zmęczona wiecznym wciąganiem brzucha, noszeniem specjalnego pasa, zmęczona ukrywaniem swoich… swoich niedostatków.

– Chcesz porównać nasze ciała? – zapytał Gus, spuszczając nogi na podłogę. Wstał.

– Więc popatrz i powiedz, że lubisz wysokich, chudych facetów, obrośniętych od stóp do głów. Wyglądam jak jakiś cholerny niedźwiedź, a jeśli nie zauważyłaś tego do tej pory, to oświadczam, że zaczynam łysieć. I robią mi się zakola. Mam chude nogi, sięgające do samej klatki piersiowej. A wracając do twojego pytania – podoba mi się wszystko i uczynisz mi osobistą przysługę, przestając wciągać brzuch. Kocham cię taką, jaka jesteś. Wbij to sobie do głowy. Dobra, teraz twoja kolej – dodał niespokojnie.

– O, ale ci oklapł fiutek – krzyknęła Kate i pobiegła do łazienki. Boże, czyżby rzeczywiście tak powiedziała? W taki sposób może się wyrazić Ellie, a nie czterdziestosześcioletnia kobieta, mająca dorosłe dzieci. Puściła wodę pełnym strumieniem.

– Ty wstrętna wiedźmo! – Pobiegł za nią, otworzył drzwi kabiny prysznicowej i powiedział: – Zapomniałaś dodać, że musisz też nosić okulary. Możesz mnie teraz przeprosić.

Przeprosiła go w stu procentach.

Później chodzili na bosaka dróżkami, spoglądając na ukryte w głębi chatki, zatrzymując się, by wąchać hibiskus. Gus zerwał jeden kwiat i wsunął go Kate za ucho. Ona też zerwała jeden dla niego; wsunął go do kieszonki bawełnianej koszulki. Szli objęci wpół, minęli jadalnię, bar na świeżym powietrzu, sklep z pamiątkami, aż znaleźli się na plaży.

– Nigdy nie spotkałam się z czymś równie perfekcyjnym – oświadczyła Kate. Fale delikatnie obmywały jej stopy. – Wszystko jest tak, jak powinno być. Aż trudno uwierzyć, że gdzieś tam istnieje zwyczajny świat, do którego musimy wrócić. Ciekawa jestem, jak by to było, gdybyśmy tu zamieszkali na stałe.

– Prawdopodobnie znudziłoby ci się po pewnym czasie. Takie miejsca stworzył Bóg specjalnie, by można było tu od czasu do czasu odetchnąć, zdobyć siły do egzystencji w zwyczajnym świecie. Właśnie sobie uzmysłowiłem, że mamy dosyć pieniędzy, by kupić tu sobie dom lub apartament, jeśli zechcemy. Możemy sprawdzić, jak jest na Maui. Słyszałem, że wspaniale. Kupimy sobie łódź. Sprzęt do pływania pod wodą. Narty wodne. Jeepa takiego, jakiego wynajęłaś. Parę razy w roku możemy przemieniać się w plażowiczów.

– Cudowna perspektywa. Zróbmy to po… później.

– Dobra.

Trzymając się za ręce wrócili do swojego domku i obserwowali wschód słońca. Zapomnieli o orzeszkach, bananie, herbatnikach i czekoladkach.

Przez dziesięć dni korzystali ze wszystkich uroków pobytu w Kona Village, zawsze wracając do swej chatki, by się kochać bez końca. Kiedy nadeszła pora, żeby się spakować i wyjechać, Kate rozpłakała się rzewnie.

– Nie chcę wyjeżdżać. Nie chcę wracać do pustego domu. Nie chcę się martwić, co znów wymyśli Betsy. Nie chcę chodzić do biura i pracować. Chcę być z tobą. Nie zamierzam z tego rezygnować.

Gus uśmiechając się zaczął wypakowywać torbę.

– Wiem, że musimy wracać. Zaczął się znowu pakować.

– Mogłabym zostać do końca miesiąca, gdybym zadzwoniła do Ellie i do biura.

Ponownie zajął się wyjmowaniem rzeczy z walizki.

– Ale to nie fair wobec moich pracowników. Jeśli zostaniemy, to nie będzie już to samo. Masz rację, przydzielono nam tylko te dziesięć dni.

Zaczął się pakować.

– Nie masz nic do powiedzenia?

– Jedziemy czy nie?

– Tak, jedziemy, chociaż bardzo nie chcę.

– Ja też nie. W kraju będzie zimno. Zauważyłaś coś, Kate? W tych domkach nie ma klimatyzacji.

– Zauważyłam, co tylko dowodzi, że jestem bardziej spostrzegawcza od ciebie. Wiedziałeś, że nie ma tu kluczy?

– Tak. – Gus zatrzasnął zamek u swej walizki. Odwrócił się i położył dłonie na ramionach Kate. – Ostatnie dziesięć dni należały do najcudowniejszych w moim życiu. Nie zamieniłbym ich na nic. Kocham cię do bólu. Wciąż myślę, że mi się to wszystko śni. Dopiero, kiedy się obudzę, przekonam się, że to był tylko sen. Boże, ale cię kocham, Kate. Rok to za długo by czekać na ślub. Czy nie możemy tego przyśpieszyć? Nie chcę, żebyś mi się wymknęła. Mówię poważnie, nie da się nic przesunąć?

– Na kiedy? – spytała Kate drżącym głosem.

– Na przyszły tydzień. Do diabła, jestem gotów choćby dziś. Mam wielką ochotę zaciągnąć cię na kontynent i do najbliższego sędziego pokoju. Rozważysz to?

– Oczywiście. – Może w czerwcu, pomyślała Kate. Albo we wrześniu.

Nie, w czerwcu nie, w czerwcu poślubiła Patricka, była czerwcową panną młodą. Sierpień to ładny miesiąc.

Rozdzielą się w San Francisco, Gus poleci do Nowego Jorku, a Kate do Los Angeles. Ellie odbierze ją z lotniska, zawiezie do domu i zostanie przez weekend.

– Będzie mi ciebie brakowało – oświadczyła Kate, kiedy zapowiedziano samolot Gusa.

– Zadzwonię do ciebie rano.

– Dobrze – odparła Kate zdławionym głosem. – Cześć, Gus.

– Cześć, Kate. Kocham cię.

– Ja ciebie też.

W chwilę później już go nie było. Nigdy w życiu nie czuła się taka samotna. Wciąż miała girlandę z kwiatów, którą Gus włożył jej na szyję. Ciągle też czuła zapach jego wody po goleniu. W ręku trzymała pudełko z girlandą kwiatów, którą kupiła dla Ellie. Boże, jak to cudownie być kochaną. Kochać kogoś i cieszyć się wzajemnością.

Kate miała godzinę do odlotu swego samolotu. Zamówiła dietetyczną pepsi. Wyciągnęła z torby podróżnej pióro i papier i postanowiła napisać list do Delli. Wyszedł na siedem stron. Cztery linijki dotyczyły Kona Village, reszta – Gusa i jego propozycji. Skończyła list słowami: „Chcę, żebyś przyjechała na mój ślub. Jeśli będę musiała, pojadę i cię wyciągnę siłą. Musisz to widzieć, kiedy będę kroczyła główną nawą lub wchodziła do sędziego pokoju. Okropnie mi ciebie brak, Dello. Jesteś zawsze w moich myślach, wiesz, że w sercu mam zarezerwowane miejsce wyłącznie dla ciebie. Całuję cię. Proszę, zadzwoń lub napisz”. Podpisała się, nakleiła znaczek. Wypatrzyła skrzynkę pocztową przed jednym ze sklepów z pamiątkami, wrzuciła list, westchnęła i z biletem w ręku ruszyła w stronę wyjścia.