Выбрать главу

– Kate, co powiesz na wyjazd na tydzień do Kostaryki razem ze mną? Możesz się wyrwać? Wygrałem tę zwariowaną wycieczkę, właśnie dostałem bilety. Zabrałem matkę na imprezę dla starszych ludzi, na której zorganizowano loterię, i wygrałem. Zresztą to całkiem zrozumiałe, bo wykupiłem wszystkie losy. Pakuj manatki. Spotkamy się na lotnisku w Los Angeles!

– Kupiłeś wszystkie losy?

– Bo nikt inny nie chciał ich kupić. Loterię wymyśliła moja matka. Byłem u niej, kiedy zastanawiała się, jaką ufundować nagrodę. Miałem dziwne przeczucie, że nikt nie zechce kupować losów, więc namówiłem ją na Kostarykę. Rozważała Disney World. Zapisz sobie: zamieszkamy w buszu, więc nie zabieraj żadnych wymyślnych strojów. Decydujesz się, Kate?

– Będę na lotnisku – rzuciła jednym tchem. – Naprawdę kupiłeś wszystkie losy? Ile?

– Za dziesięć patyków. Musieli mieć jakiś zysk z loterii. Wybierają się autobusem do Atlantic City. Każdemu dam dwadzieścia pięć dolców na automaty, obiad i kolację. Kocham cię, Kate Starr, niebawem Kate Stewart.

– Ja też cię kocham, Gusie Stewarcie.

– Masz paszport, co?

– Tak.

– Dzięki Bogu. Teraz pisz.

Kate włożyła kartkę do portmonetki, wstała, poprawiła żakiet, rozejrzała się po biurze i powiedziała:

– Wychodzę. Nie wiem, kiedy wrócę. Muszę załatwić różne rzeczy i jechać w różne miejsca. Trzymajcie się, panie i panowie.

Z domu zadzwoniła do Ellie, która aż zapiszczała z zachwytu.

– W buszu! Bosko. Koniecznie jedź, mamo. Kiedy masz samolot?

– Jutro.

Z lekkim sercem, czując zawroty głowy, spakowała torbę i odszukała paszport. Znów zobaczy się z Gusem.

– Ale ze mnie szczęściara, prawdziwa szczęściara. Dzięki Ci, Boże, za to, że zesłałeś mi Gusa.

17

Wyspa Komsomolec, Rosja.

– Kapitanie Starr, ktoś chce z panem rozmawiać. Sam Gorbaczow przysłał tego gościa – powiedział rosyjski strażnik łamaną angielszczyzną.

Serce Patricka zabiło mocniej. Miał gościa.

– Co to znaczy? – spytał strażnika po rosyjsku. Zaprzyjaźnili się, jeden drugiego uczył swego języka ojczystego.

– Nie wiem. Może związane to jest z amerykańskimi inspekcjami wyrzutni rakietowych. Mamy zniszczyć wyrzutnie i wyposażenie pomocnicze. Amerykanie będą nadzorować akcję. Może chcą usłyszeć pana zdanie na ten temat – dodał chytrze.

– A wy trzęsiecie ze strachu portkami na myśl o tym, co się stanie, kiedy mnie zobaczą. Jak zamierzacie im wytłumaczyć fakt, że przetrzymywaliście mnie tyle lat? Wybuchnie bomba. W końcu. Słuchaj, Siergiej, czy mój gość jest Amerykaninem czy Rosjaninem?

– I jedno, i drugie – powiedział Siergiej.

– Pieprzysz!

– Co to znaczy?

– Że mnie oszukujesz, dupku!

– Aaa, dupek, rozumiem. Masz dwóch gości, jednego Amerykanina, jednego Rosjanina. Wyglądają na ważniaków. Może są z American Express.

– Masz na myśli ambasadę amerykańską. Jesteś głupi, Siergiej. W takim razie chodźmy.

– Najpierw musisz się ogolić, uczesać i założyć czystą koszulę, dupku!

– Spadaj! – krzyknął Patrick, czując ogarniające go podniecenie. To musi coś znaczyć. To musiało coś znaczyć. Rozpłakał się, kiedy się golił i czesał. Otarł łzy wierzchem dłoni i włożył czystą koszulę. Ręce tak mu drżały, że ledwo zdołał zapiąć guziki. – Boże, proszę, niech stanie się to, czego pragnę.

– No już czas, dupku – rzucił Siergiej przez otwarte drzwi.

– Nie, nie, to ja mówię na ciebie „dupku”, a nie ty na mnie. Przeproś mnie, Siergiej.

– Przepraszam. A jak ja mam wołać na ciebie?

– Spróbuj „kapitanie Starr”. Podoba mi się ten zwrot.

Strażnik splunął na podłogę.

– Ruszaj się – polecił ostrym tonem.

Patrick wyprostował się i udał się za Siergiejem do zimnego pokoju, w którym stał stół i cztery krzesła. Za stołem siedziało dwóch mężczyzn: jeden z nich był najwyraźniej Rosjaninem, drugi – Amerykaninem koło trzydziestki, przystojnym młodzieńcem o jasnych włosach i ciepłych, brązowych oczach, które mu się teraz zaszkliły. Ochrypłym ze wzruszenia głosem spytał:

– Kapitan Starr?

– Na Boga, tak. Tak, jestem Patrick Starr z Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. A więc znaleźliście mnie!

– Tak, proszę pana. Pańska rodzina bardzo się ucieszy.

Rosjanin uniósł dłoń.

– Najpierw porozmawiamy.

– Nazywam się David Peterson, a to Władimir Sudnieckij. Proszę usiąść, kapitanie Starr. Mamy do omówienia parę spraw.

Patrick usiadł. Jego oddech stał się płytki. Dlaczego po prostu go stąd nie zabiorą? Teraz, kiedy dowiedzieli się, że tu jest, powinni go zwyczajnie puścić z tym Davidem Petersonem, który był z grubsza w takim wieku, jak on, kiedy dwadzieścia lat temu katapultował się nad Wietnamem. Przestraszył się. Starał się nie skulić na krześle. Wyłączył się i przeniósł do Westfield w New Jersey. Znów był chłopakiem, krążył na rowerze czekając, aż wyjdą koledzy, by pograć z nimi w palanta; jednym uchem słuchał nawoływania ojca. Kącikiem oka dojrzał Kate Anders, wynoszącą przed dom torbę ze śmieciami. Ruszył w jej kierunku.

– Kate, co robisz? Pomóc ci?

Boże, ale była ładna, chyba najładniejsza w całej szkole. Lubił jej uśmiech i grube, jasne warkocze, zawsze przewiązane wstążką w kolorze sukienki. Miała na sobie tę samą sukienkę, co w szkole, w biało – czerwona kratkę, ozdobioną na dole krzyżykami.

– Wybierasz się w sobotę na piknik? Będzie mnóstwo jedzenia, wyścigi i różne takie. Więc jak?

Kate szurała trzewikami po spękanym, betonowym chodniku. Zauważył, że były wypastowane, biała skóra wprost lśniła, a sznurowadła były równie białe, jak czubki bucików.

– Pomyślałem sobie, że gdybyś się zdecydowała, moglibyśmy razem się przejść. Mam zaoszczędzone dwa dolary. Założę się, że coś dla ciebie wygram.

Kate zapłoniła się i dalej kopała nogą szczelinę. Jeśli nie będzie uważała, zedrze skórę z czubków butów.

– Może. Kiedy zrobię wszystko w domu. Tylko, że nie mam pieniędzy. Co możesz dla mnie wygrać? – spytała nieśmiało.

„Może” było prawie równoznaczne z „tak”.

– No wiesz, coś na patyku. Może małpkę, może misia. Coś z tych rzeczy. Matka Jacka będzie sprzedawała hot-dogi. Jack powiedział, że di każdemu z nas po jednym.

– Za darmo? – spytała z niedowierzaniem Kate.

– No pewnie. Postarasz się przyjść? Możemy się spotkać koło furtki. Wstań wcześniej i zrób wszystko, co masz do roboty. Mogę nawet zawieźć cię na piknik na ramie.

– A co będzie, jak wiatr uniesie mi sukienkę? – spytała z nie – pokojem Kate.

– Kurczę, Kate, będziesz ją musiała trzymać. Zresztą nie sądzę, by zerwał się wiatr. Słuchałem prognozy pogody. Przed piknikiem zawsze wcześniej informują, jaka będzie pogoda. Późnym popołudniem mają się odbyć pokazy lotnicze. Jesteś najpiękniejszą dziewczyną w szkole – wypalił znienacka.

Kate zaczerwieniła się jak burak.

– A ty jesteś przystojny. Wszystkie dziewczyny robią do ciebie słodkie oczy. Janie Chalmers marzy, żebyś ją pocałował.

– Nie zamierzam się całować ani z nią, ani z żadną inną dziewczyną. Ale mogę pocałować ciebie, jeśli mi pozwolisz. Pozwolisz mi?

– W usta? Nie wiem. Mam dopiero trzynaście lat. Mama mówi, że nie mogę się umawiać z chłopcami ani ich całować, póki nie skończę osiemnastu lat.

– Czyli dopiero za pięć lat. Nic jej nie mów. Fajnie jest się całować.

– Skąd wiesz? – spytała podejrzliwie Kate. – Z kim się całowałeś? Nie myślałam, że należysz do tych, co całują wszystkie dziewczyny. A więc z kim się całowałeś?