Выбрать главу

– Przysięgnij, że nikomu nie powiesz.

– Przysięgam – powiedziała z powagą Kate.

– Z Nancy Eggers.

– Z Nancy Eggers! Z Nancy Eggers! Jest od ciebie starsza i ma pryszcze. Dlaczego całowałeś się z Nancy?

– Bo tylko ona pozwoliła mi się pocałować. Chciałem się przekonać, jak to jest. Spodobało mi się. Tobie też się spodoba. Pokażę ci, jak sznurować usta. Nie maluj się szminką.

Kate stanęła na samym skraju krawężnika.

– Nie wolno mi się malować. Zbliż się… – Skinęła na niego, nachyliła się i złożyła na jego ustach wilgotny pocałunek. Potem odskoczyła i pobiegła do domu.

– Ho; ho, widzieliśmy wszystko, Pat! – krzyknęli jego koledzy, którzy schowali się po drugiej stronie ulicy za żywopłotem. – Pat ma dziewczynę, Pat ma dziewczynę. Pat kocha Kate. Kochasz Kate, prawda?

– Zamknij się, Danny, albo dam ci sójkę w bok. No więc jak, gramy w piłkę czy nie?

– Patrick…

– Kapitanie Starr, czy mnie pan słucha?

– Co? – zapytał nieprzytomnie Patrick, wracając z czasów dzieciństwa do pokoju, w którym siedział przy stole naprzeciwko dwóch mężczyzn.

– Proszę mnie uważnie wysłuchać – powiedział David Peterson.

– Powinniśmy stąd pójść. Natychmiast. Nie powinniśmy tu siedzieć i rozmawiać. Jestem obywatelem Stanów Zjednoczonych, oficerem lotnictwa, zestrzelonym podczas wykonywania zadania, a pan, do cholery, chce ze mną rozmawiać. Do diabła, zabierzcie mnie stąd! – krzyknął wojowniczo Patrick.

– Zamierzam pana stąd zabrać, ale najpierw musimy porozmawiać.

– Dlaczego nie możemy porozmawiać po drodze? – warknął Patrick.

– Bo nie i na razie musi panu wystarczyć ta odpowiedź. Chcę, żeby mi pan powiedział, co zaszło między 1971 a 1973 rokiem, kiedy pana tu przywieziono. Sądzimy, że znalazł się pan tu w siedemdziesiątym czwartym, bo wtedy straciliśmy pański ślad.

– Jak się miewają moi najbliżsi? Uważają mnie za zmarłego? Czy ma pan zdjęcia mojej żony i dzieci? Chcę zobaczyć moją rodzinę.

David Peterson otworzył teczkę i wyciągnął kilka fotografii.

– Zdjęcie maturalne pana córki. Twarze pana bliskich są zaznaczone kółkiem. Pańska córka Betsy zrobiła doktorat. Druga córka, Ellie, jest biegłą księgową. To zdjęcie pańskiej żony, zrobione podczas wręczania świadectwa maturalnego młodszej córce.

Patrickowi napłynęły łzy do oczu. Zbliżył fotografie do twarzy.

– Potrzebne mi okulary – stwierdził. – Mam zepsute zęby, muszę iść do dentysty.

– Zajmiemy się wszystkim. Teraz proszę nam opowiedzieć, co się z panem działo.

– A co pan o mnie wie?

– Nic, kapitanie Starr. Zostałem tu przysłany, bo akurat byłem w ambasadzie amerykańskiej w Moskwie, kiedy otrzymaliśmy wiadomość. Mogłem dotrzeć tu szybciej niż inni. Nie chcemy, by spędził pan tu jedną minutę dłużej, niż to konieczne. Proszę, im prędzej nam pan wszystko powie, tym prędzej będziemy mogli pana stąd zabrać.

– Na początku służby latałem na F-105 thunderchief. Zestrzeliłem cztery samoloty północnowietnamskie, zabrakło mi jednego, by zostać asem. Później latałem na samolotach myśliwsko – szturmowych F-4E phantom II. Brałem udział w misjach, mających na celu bombardowanie i likwidację artylerii przeciwlotniczej, więc nie mogłem zestrzelić piątego MiGa i uzyskać tytułu asa. Gryzłem się tym.

F-4E to wspaniała maszyna – może zrzucać bomby, wspierając oddziały naziemne, można na nich dokonywać lotów rekonesansowych, zwalczać stacje radiolokacyjne i artylerię przeciwlotniczą, ścigać MiGi. Miałem na pokładzie osiem ton bomb, rakiety ziemia – powietrze, napalm i dodatkowe zbiorniki paliwa. Miałem również vulcana – działko dwudziestomilimetrowe, strzelające z szybkością sześciu tysięcy pocisków na minutę. Boże, ależ kochałem tę maszynę.

W owym czasie startowałem z bazy lotniczej Ubon w Tajlandii, jako członek 547 eskadry bombowców, wchodzącej w skład Ósmego Taktycznego Dywizjonu Bombowców. Był piąty grudnia, polecono nam zbombardować cele w Północnym Wietnamie. Moim pierwszym celem były nadajniki Radia Hanoi – głównego środka łączności i propagandy armii północnowietnamskiej. Nigdy nie udało nam się go unieszkodliwić.

Zostałem wyznaczony na dowódcę lotu Romeo – czterech F-4, z których każdy był uzbrojony w dwie „inteligentne bomby” – jednotonowe bomby sterowane laserem. Polecono nam zniszczyć Radio Hanoi.

Radiostację otaczał sześciometrowy mur. Zrzuciłem bomby dokładnie nad celem. O pierwszej po południu czasu lokalnego, akurat w środku zjadliwej, antyamerykańskiej audycji, nadawanej po angielsku dla naszych oddziałów stacjonujących w Południowym Wietnamie, radio zamilkło.

Zrobiłem zwrot i pomknąłem z prędkością tysiąca kilometrów na godzinę. Strzelec pokładowy zameldował, że bomby spadły w sam środek urządzeń nadawczych… kiedy nagle bardzo blisko nastąpiła eksplozja rakiety ziemia-powietrze. Jej odłamki zabiły strzelca pokładowego. Maszyna doznała poważnego uszkodzenia układu hydraulicznego. Chryste, miałem podziurawione skrzydła. Starałam się wzbić jak najwyżej. Wiedziałem, że nigdy nie uda mi się dotrzeć do Tajlandii. W najlepszym wypadku mogłem dolecieć nad otwarte morze, skąd wyłowiłaby mnie marynarka amerykańska. Pozostali piloci z eskadry, którzy też zrzucili swoje bomby, poinformowali mnie, że mój samolot płonie. Kabinę wypełnił dym, F-4 zaczął przechylać się na prawo, w każdej chwili grożąc beczką. Zorientowałem się wtedy, że nie panuję nad maszyną. Dowódca dywizjonu zaczął wrzeszczeć, bym się katapultował, zanim F-4 eksploduje.

Wiedziałem, że mój strzelec pokładowy nie żyje, nie odpowiadał na moje wezwania, więc otworzyłem właz i uruchomiłem katapultę. Siła wyrzutu oszołomiła mnie, ale poza tym wszystko przebiegało jak trzeba. Kołyszę się pod czaszą spadochronu. Uruchomiłem radionadajnik, by samolot ratowniczy mógł mnie zlokalizować, kiedy się znajdę na ziemi. Nie spodziewałem się ekipy ratunkowej, ale łudziłem się nadzieją. Podczas opadania cały czas się modliłem. Wylądowałem na poletku ryżowym, na którym aż roiło się od Wietnamczyków.

Człowieku, dosłownie wpadłem w ramiona wroga. Natychmiast obdarli mnie ze wszystkiego z wyjątkiem kombinezonu lotniczego. Nic mi wtedy nie zrobili. Następną rzeczą, którą pamiętam, to jazda ciężarówką do Hanoi.

Przypuszczam, że przez pierwsze trzy dni byłem traktowany jak wszyscy jeńcy, pochwyceni przez Wietnamczyków. Pod koniec trzeciego dnia zaciągnięto mnie do biura komendanta. Powiedział, że dowodziłem samolotami, które zbombardowały radiostację w Hanoi… – Głos Patricka zadrżał. – Zdaje się, że podczas nalotu znajdowała się tam jego narzeczona. Zginęła na miejscu. Komendanta ogarnęła taka wściekłość, że myślałem, iż mnie zabije. Wsadzili mnie do izolatki i zbili do nieprzytomności. Robili ze mną wszystko. Powiedzieli, że mnie złamią. Muszę wierzyć, że to zrobili, ale niczego nie pamiętam.

Trzymali tam też innych Amerykanów. Słyszałem, jak rozmawiali, ale byłem w tak okropnym stanie, że nie mogłem mówić. Zostawili mnie samego w celi przez tydzień, może dłużej, bym zgnił. Próbowałem wyskrobać swoje nazwisko na ścianie, ale nie wiem, czy mi się to udało. Może tylko mi się wydawało, że to robię.

Mijał czas. Tygodnie. Może miesiące. – Patrick wzdrygnął się. – Pewnego ranka – na dworze było jeszcze ciemno – strażnicy zabrali mnie do biura komendanta, gdzie ten wygłosił do mnie mowę. Powiedział, że poinformował Rosjan, iż jestem wysokokwalifikowanym pilotem, kimś, kim powinni się zainteresować. Dodał, że to jego zemsta, i że już nigdy nie zobaczę swojej ojczyzny ani rodziny. Potem zostałem przeniesiony utaj, do tej bazy rakietowej.